…moje koleżanki z tak zwanego Teatru Rapsodycznego, czy przedtem jeszcze Teatru Żywego Słowa z okresu okupacyjnego, są dzisiaj znakomitymi artystkami i serdecznie im tego gratuluję. A moim największym pragnieniem jest usłyszeć, chociażby na taśmie, recytację Danuty Michałowskiej (Jan Paweł II, Kraków-Skałka, 8 czerwca 1979) Michałowskiej

 

Sierpień 1941

            Prosto z Solvayu poszedł na Mikołajską. Mieściło się tam biuro Spółdzielni Spożywców „Społem”, w którym pracowała Danka. Znalazł ją na czwartym piętrze. Zajrzał do pokoju.

            – Karol! – powiedziała zaskoczona.

– Możesz wyjść na chwilę? – zapytał.

– Już idę. – podniosła się z krzesła i podeszła do drzwi. Śledziły ją ciekawe spojrzenia koleżanek. –  Co się stało? – zapytała, gdy wyszli na korytarz.

– Przyjechał Mietek Kotlarczyk, zaczynamy robotę. Spotykamy się w środę u Dębowskich na Komorowskiego, o szóstej, przynieś Króla-Ducha.

Głos, jak zwykle łagodny, treść komunikatu przypominała trochę wojskowy nakaz. Zwięzły, rzeczowy, cóż, po prostu bardzo męski.

–  Wracasz z Solvayu? – zapytała patrząc na jego roboczy drelich.

–  Tak. Muszę już iść. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Wróciła do pokoju.

–  Kto to był? – zapytała jedna z koleżanek.

–  Przystojny, a jaki piękny głos – dodała druga.

– Interesuje się teatrem, podobnie jak ja – odpowiedziała Danuta nie spodziewając się specjalnie, że uwierzą. „Gdyby widziały go w roli Smugonia” – westchnęła w duchu wspominając ich pierwszą wspólną premierę sprzed niemal roku. Od dawna była pod wrażeniem aktorskiego talentu Wojtyły. Pierwszy raz słuchała go podczas wieczoru autorskiego młodych poetów jesienią 38 roku. Później, w czerwcu 1939 roku występował w  „Kawalerze księżycowym” – wodewilowej komedii Mariana Niżyńskiego, którą wystawiła grupa studentów zebranych w tzw. „Studio 39” podczas dni Krakowa,

Jakże inne to były czasy. Dwa i pół miesiąca po wielkim sukcesie „Kawalera” do Krakowa wkroczyli Niemcy. Wisząca w powietrzu wojna wybuchła, ale wydarzenia potoczyły się inaczej niż spodziewali się Polacy. W ciągu miesiąca wojska hitlerowskie zajęły tereny aż po Bug. Sowieci wkroczyli od wschodu 17 września. Dokonał się czwarty rozbiór Polski.

            Niemcy weszli do Krakowa już w pierwszym tygodniu walk, w listopadzie aresztowali profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i zamknęli uczelnię. Karol ratując się przed wywiezieniem na roboty znalazł pracę w kamieniołomach na Zakrzówku, a potem przeniósł się do fabryki sody Solvay. Ona – z tego samego powodu – znalazła pracę w „Społem” w charakterze maszynistki i stenotypistki.

            Poznali się bliżej przed rokiem. Odwiedził ją wtedy Julek Kydryński wraz z Karolem właśnie, aby zaproponować jej udział w przygotowaniu dramatu „Uciekła mi przepióreczka”. Danka marzyła przed wojną, aby uczyć się aktorstwa w słynnej Reducie Osterwy, więc niesłychanie się ucieszyła, gdy usłyszała, że może wystąpić w sztuce napisanej specjalnie dla mistrza przez Stefana Żeromskiego. Julek spotykał się regularnie z Osterwą, który obiecał, że włączy się w przygotowania. Wspaniale! Lepiej być nie mogło.

            Pracowali we trójkę: Julek, ona i Karol. Spotykali się o szóstej w mieszkaniu Kydryńskich przy Felicjanek 10 i przygotowywali wystawienie drugiego aktu „Przepióreczki”. We wrześniu urządzili premierę. W czasie prób Karol potwierdził talent, który zauważyła przed wojną. Po prostu miał osobowość – wspaniale posługiwał się słowem, był wyrazisty, przykuwał uwagę. Nic dziwnego, że koleżanki z biura tak się nim zainteresowały.  

            Zaraz po pracy poszła do księgarni przy Podwalu. Wyszła z dwoma tomami broszurowego wydania dramatu Słowackiego. W jednym znajdowały się teksty wieszcza, w drugim komentarze. Była niezmiernie ciekawa Kotlarczyka, o którym słyszała tyle entuzjastycznych opinii. Czy rzeczywiście jest tak niezwykłym znawcą literatury i wizjonerem teatru?

            22 sierpnia z zakupionym tomem przyszła na Komorowskiego 7, gdzie zebrał się cały zespół, który w przyszłości miał się nazwać Teatrem Rapsodycznym od rapsodów, z których był zbudowany „Król Duch”.

Spowiedź skruszonego króla

A on rzekł: – „Twoje wygnawszy rycerze,

            Teraz cię mimo twej żelaznej zbroi

            Ugnę przed sobą i w duchu uderzę

            Tym duchem, który tu już za mną stoi”.

            Jam drżał – jeszcze mię dziś za gardło bierze

            Mróz z tych zamkniętych i czarnych podwoi

            Wylatujący. Jak się w trumnie zsechło

            Tak weszło – z twarzy swej podnosząc czechło.

            Danuta słuchała recytacji Karola z rosnącym zdumieniem. Jak on mógł zrobić coś takiego? Oto król Bolesław wspominał przerażającą scenę wskrzeszenia Piotrowina przez biskupa Stanisława.  Tekst ten dawał niesamowite możliwości interpretacyjne. Przed dwoma tygodniami, w czasie premiery „Króla Ducha” Wojtyła wykorzystał je w stu, albo może nawet i w dwustu procentach. Wspaniale pokazał dramatyzm sytuacji, umiejętnie operował natężeniem głosu i pauzą, jednym słowem dał popis sztuki oratorskiej. Jego interpretacja postaci Bolesława Śmiałego była fascynująca, pokazał takie umiejętności aktorskie, że niewielka widownia długo oklaskiwała jego występ. Zachwycona Danuta zaprosiła dwoje swoich znajomych na kolejny występ teatru założonego przez Kotlarczyka. Tym razem jednak Lolek mówił zupełnie inaczej: głos cichy, rapsod mówiony dość monotonnie, jego odtwórca przygaszony, bez śladu buntu, ogołocony z targających nim uczuć.

            – Karol, jak mogłeś?!! – z wyrzutem zapytała po zakończeniu przedstawienia. – Tamta interpretacja była świetna, ta jest bez wyrazu. To jest po prostu brak dyscypliny artystycznej. Czy ty wiesz, że zaprosiłam dwóch przyjaciół, aby zachwycili się twoim wykonaniem? A ty odarłeś ten tekst z całej jego siły.

            Rozpętała się prawdziwa burza. Krytyki padały ze wszystkich stron. Karol stał i słuchał jak widzowie odsądzają go od aktorskiego profesjonalizmu. W końcu, gdy emocje widzów trochę opadły, odpowiedział:

            – Widzicie, ja się też wiele zastanawiałem nad tą interpretacją – powiedział. – Przyznaję, że tamta, sprzed dwóch tygodni bardziej mi odpowiadała. Ale czy Słowacki tak to widział? Przecież to jest wyznanie skruszonego już króla. On mówi to będąc w Osjaku, gdzie ukrył się w klasztorze, aby pokutować za swoje winy. Ten tekst to spowiedź człowieka żałującego za swoje czyny i to chciałem pokazać.

            Danka zdziwiła się jeszcze bardziej. „Spowiedź?” Przecież on miał przedstawić człowieka w całej głębi jego uczuć, króla zdolnego do wielkich czynów, ale i do wielkich okrucieństw, bohatera namalowanego ręką wieszcza.

            –  Karol, o czym ty mówisz? Spowiedź to jest w kościele, konfesjonał to nie scena, teatr rządzi się innymi prawami!

            –  Czy wyobrażacie sobie tego człowieka, który patrzy w przeszłość na swoje życie i na swoje czyny? – odpowiedział pytaniem. – Patrzy na nie w obliczu Boga?

            –  Jeszcze Pana Boga chcesz umieścić wśród widzów „Króla Ducha”?

            Nie odpowiedział.

            –  Wiesz, naprawdę tego nie rozumiem. Każdy rasowy aktor, wiedząc jakie ma umiejętności, zaprezentowałby je publiczności w całej skali. Pamiętasz, jakie zebrałeś oklaski na premierze?

            Skinął głową i uśmiechnął się.

            –  No więc? Mam nadzieję, że już ci nie przyjdą podobne pomysły do głowy?

            –  Wybacz, ale to była naprawdę świadoma decyzja. Dużo o tym myślałem.

            Wiele miesięcy później zdumiał ją jeszcze bardziej. Dowiedziała się, że chce zostać księdzem. Znany krytyk literacki i pierwszy mentor ich grupy teatralnej, Tadeusz Kudliński oraz oczywiście Kotlarczyk biadali i przekonywali go do zmiany decyzji. Jak można marnować taki talent? Po co zamieniać wspaniałą sceniczną karierę na los wiejskiego proboszcza? Przecież teatr to też misja i to jaka! Argumenty odbijały się od Karola jak od ściany. A Dance przypomniał się tamten listopadowy wieczór i jej rozczarowanie interpretacją wspaniałego tekstu Słowackiego.

            Co to tak naprawdę oznacza zrozumiała krótko po wojnie. Studiowała na polonistyce, często bywała na Gołębiej, w tym samym gmachu, w którym Wojtyła uczył się przed wojną, również jako student tego wydziału. Pewnego dnia spotkała go na ulicy. Był w sutannie. Pierwszy raz w życiu zobaczyła go w tym stroju. Szok. Wiedziała, że poszedł do seminarium, że ma zostać wyświęcony na księdza, ale ten widok… Jej kolega w długiej czarnej sukni z białą koloratką pod szyją.

            –  Dzień dobry – powitał ją odłączając się na chwilę od grupy kleryków.

            –   Dzień dobry… proszę księdza – „Karol” nie mogło jej przejść przez gardło.

            –   Daj spokój. Przecież jesteśmy kolegami.

            Kolegami? Dla niej należał już do innego świata.

            Jubileusz

28 września 1978

            Nie czuła się dobrze.  Tego czwartkowego popołudnia w Krakowie rozszalał się jakiś, zupełnie niespodziewany upalny, suchy wiatr. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje, więc położyła się. Nie, chyba nie wyjdzie. Ale, gdyby to był jej jubileusz, on na pewno by przyszedł. To jakoś dodało jej sił. Poszła do katedry.

            W ostatnią niedzielę usłyszała w kościele zaproszenie metropolity krakowskiego na uroczystość patrona katedry, św. Wacława połączoną z dwudziestoleciem jego sakry biskupiej. Karol, ten wspaniale zapowiadający się aktor wybrał inną drogę i zaszedł na niej tak daleko…

            Jego odejście z zespołu po wstąpieniu do seminarium rapsodycy mocno odczuli. Brakowało go – i to bardzo – szczególnie w pierwszych latach. Ale nieobecność aktora przemieniła się w obecność innego rodzaju – także dla niej. Lata mijały, Karol z księdza stał się biskupem, potem arcybiskupem i kardynałem, ale wciąż miał dla nich czas i przede wszystkim serce. Bronił Teatru Rapsodycznego, gdy komuniści postanowili go zlikwidować, po drugiej likwidacji zatrudnił w seminarium Mieczysława Kotlarczyka, który został bez środków do życia. Zapraszał ich na opłatki, poświęcał czas na rozmowy. Ona także bywała u niego. Przyszła do niego również wtedy, gdy w jej duszy dokonał się przełom po przeczytaniu pism św. Teresy z Avila.

            Wpadła na jej ślad przypadkowo, za pośrednictwem – rzec można – dwóch kobiet. Kiedyś, będąc na wakacjach w Krynicy, w domu „Ostoja”, zobaczyła w pokoju przyjaciółki fotografię zakonnicy o mocno zarysowanym podbródku i zaciętej twarzy. To była święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Przyjaciółka dała jej artykuł o karmelitance. W tym samym piśmie był tekst o innej Teresie – z Avila, zwanej Wielką. Danutę coś w nim zaintrygowało. Trudno powiedzieć dlaczego, jednak po powrocie do Krakowa kupiła wszystkie jej dzieła i pochłonęła je w kilka tygodni. Zachwyciła się. Do tej pory jej kontakt z katolicyzmem był raczej odległy, wzrastała w tradycji laickiej, a w pewnym momencie zafascynowała się religiami wschodu. Lektura pism Teresy olśniła ją podobnie jak Żydówkę  Edytę Stein. Jakiś czas później dowiedziała się, że ta kobieta straciła wiarę hebrajską, została ateistką i wybitną filozof. Kiedyś w jej ręce wpadła autobiografia Teresy, którą przeczytała w jedną noc, po czym napisała na książce „To jest prawda”. Danuta doświadczyła podobnego przeżycia. Postanowiła, że musi przełożyć drogę odnowicielki Karmelu na język sceny i podzieliła się tym pomysłem z kardynałem. Zaproponował, aby wystawiała to w kościołach. Ona nie chciała. Pragnęła przekazywać swoje odkrycie ludziom takim jak ona – niewierzącym, wątpiącym. Pracowała nad dramatem, ale uznała, że czas jego wystawienia jeszcze nie nadszedł. Karol – jak to on – wysłuchał, uznał jej racje i nie naciskał.

            W tym czasie nie tylko ona była przekonana, że ten człowiek to ktoś więcej niż wielki talent aktorski. Kiedy na początku sierpnia 78 zmarł Paweł VI, obawiała się, że Karol nie wróci z konklawe, lecz zostanie w Rzymie jako następca Piotra. Ale kardynałowie wybrali Włocha, Albino Lucianiego, który przybrał imię Jana Pawła I. Właśnie minął miesiąc od jego wyboru.  

             Weszła do katedry i skierowała się na lewo. Mszę jubileuszową kardynał miał odprawiać przy krucyfiksie królowej Jadwigi. Wszystkie miejsca przed tym niewielkim ołtarzem były zajęte, więc wróciła przed konfesję św. Stanisława. Bezpośrednio przed nią, wmurowana w posadzkę, widniała płyta nagrobna kardynała Adama Stefana Sapiehy, który wyświęcił Karola na księdza. A teraz on jest jego następcą. Też tutaj zostanie pochowany…

            Czasem chodziła na różne uroczystości z jego udziałem, bywała na Mszach, w czasie których głosił homilie. Mówił – jak niegdyś – pięknie, choć treści były cokolwiek trudne do zrozumienia. Jego głos przywoływał w niej wspomnienia z czasu okupacji, gdy wystawiali dzieła polskich twórców w Teatrze Rapsodycznym. Słowacki, Wyspiański, Norwid. Niezapomniane „Hymny” Kasprowicza! Brzmiało jej jeszcze w uszach otwarcie przedstawienia w jego wykonaniu:

            Jestem!

            Jestem i płaczę…

            Biję skrzydłami

            jak ptak ten ranny,

            jak ptak ten nocny,

            któremu okiem kazano skrwawionym

            patrzeć w blask słońca…

            A u mych stóp

            samotny kopią grób…

            Jej w tym spektaklu przypadła rola Marii Egipcjanki, świętej pokutnicy z przełomu czwartego i piątego wieku. Jak głosił starożytny przekaz Maria w wieku 12 lat uciekła do Aleksandrii, gdzie oddawała się rozpuście. Nie czyniła tego dla pieniędzy, ale z pragnienia uwodzenia mężczyzn. Kiedyś w porcie aleksandryjskim zobaczyła statek mający zawieźć pielgrzymów do Ziemi Świętej. Popłynęła z nimi i na statku zdobywała pątników. W Jerozolimie z ciekawości chciała wejść do Bazyliki Grobu, ale jakaś siła nie pozwalała jej przekroczyć progu świątyni. Uświadomiła sobie, co robiła. Płacząc i lamentując modliła się do Maryi, której wizerunek zobaczyła nad wejściem. Ślubowała porzucić grzeszne życie. Wtedy siła, która zagradzała jej drogę, ustąpiła. W kaplicy Maria uczestniczyła we mszy i adorowała relikwie Krzyża Świętego. Kiedy wyszła, usłyszała głos: „Jeśli przejdziesz przez Jordan, znajdziesz wspaniały odpoczynek”. Następne lata spędziła na pustyni.

            Idę-ć ja, biedna Maryja,

            Idę-ć przez piaski pustyni

            hen! Ku tej rzece nieznanej,

            Gdzie Chrystus cuda swe czyni…

            Po czterdziestu siedmiu latach Maria spotkała tam mnicha Zosimę, który podarował jej płaszcz i wysłuchał opowieści. Po roku, w Wielki Czwartek przyniósł jej komunię. Przyszedł też w kolejny Wielki Czwartek, ale wówczas już znalazł Marię martwą. Pochował ją. Została patronką pokutujących grzeszników i… aktorów.

            Kasprowiczowskie „Hymny”, w których stykała się groza grzesznego świata i piękno Boskiego stworzenia były bardzo bliskie Danucie, która w okresie okupacji wkraczała w dorosłość.  Sama czuła w sobie niepokój wewnętrzny, który chyba musiał być zauważalny, przynajmniej dla Karola. Pewnego wieczora, prawie pustym tramwajem wracali po próbie „Hymnów”. Ona jechała do domu, on na nocną zmianę w „Solvayu”. W pewnym momencie zapytał:

–  Danutte, qu’est-ce qu’il ya avec toi? (Danuto, co się z tobą dzieje?)

 Dlaczego po francusku? Może chciał w ten  sposób osłonić wejście w jej prywatność? Pomyślała wówczas: „Jaka szkoda, że nie jest księdzem, mogłabym mu wszystko opowiedzieć…” To prawda, budził naturalne zaufanie, lecz to było za mało, więc odpowiedziała krótko, po polsku:

– Nic.

            W końcu jednak został kapłanem.

 Ona poszła drogą kariery aktorskiej. Spotykali się, przeważnie na opłatku, który organizował dla twórców w kurii na Franciszkańskiej. Parę lat temu zagadnął ją:

– Słyszę, że robisz teatr jednego aktora. To coś nowego.

–  Tak – odpowiedziała. –   Właściwie oboje robimy to samo.

–  No nie, ja z aktorstwem nie mam nic wspólnego,

–  Ja nie mówię o aktorstwie –  odparła. –  Mówię, że oboje służymy słowu. Jednoosobowo służymy słowu. Ja na swój sposób, ty na swój.

Po chwili milczenia powiedział:

–  Na to mogę się zgodzić.

Słowo. Żywe słowo. Pielęgnowali je pod kierunkiem Kotlarczyka w czasie prób w katakumbach (tak mówili o małym mieszkanku Karola) na Tynieckiej. Wpoił im miłość do słowa, nauczył wydobywać życie z tego, co przechowywały martwe karty papieru. W jakiś sposób też nauczył ją, że słowo może boleć. Po powtórnym otwarciu Teatru Rapsodycznego (był jeden z efektów październikowej odwilży roku 1956) weszła w konflikt z Kotlarczykiem i na początku lat sześćdziesiątych została przez niego zwolniona. Wydarzyło się to tuż przed dwudziestoleciem teatru. Zagrała jeszcze w spektaklu jubileuszowym. W czasie uroczystej kolacji Karol posadził ich – ją i Mieczysława – po swojej prawej i lewej stronie. Jakże musiał go boleć konflikt między przyjaciółmi – nie dał jednak tego po sobie poznać.

Siedząc w wawelskiej katedrze, w której znajdowało się tyle grobów pomyślała o Mietku. Nie dożył jubileuszu dwudziestolecia sakry Karola. Zmarł nagle na serce w lutym, a jego dawny uczeń poprowadził pogrzeb na cmentarzu salwatorskim i wygłosił żarliwe przemówienie pożegnalne. Czy Kotlarczyk przekonując niegdyś Karola, aby nie rezygnował z aktorstwa mógł przewidzieć taki finał swojego własnego życia?

            Msza jubileuszowa kardynała Wojtyły dobiegała końca. Do komunii nie poszła – żyła w związku niesakramentalnym. Wieczorem wróciła do domu. Spała dobrze, następnego dnia rano poszła do pracy. Była prorektorem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Powitała ją sprzątaczka:

            –  Pani rektor wie, że papież umarł?

            –  Oczywiście, już ponad miesiąc temu.

            –  Nie, ten nowy umarł.

            Dwa tygodnie później, w poniedziałek 16 października, po południu pojechała do Łodzi. W taksówce dowiedziała się, że Polak z Krakowa został wybrany papieżem.

            –  Jakoś się tak nazywa, nie pamiętam – powiedział taksówkarz.

            –  Karol Wojtyła – odpowiedziała.

            –  Tak, a skąd pani wie?

            Pożegnanie

            8 kwietnia 2005

Miała jeszcze w oczach jego niemą prośbę.  Niedawno, trzy miesiące temu, w grudniu, między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem. Przyleciała do Rzymu na trzy dni, została zaproszona na Mszę do Watykanu, a wieczorem na kolację i kolędowanie. W pewnym momencie zobaczyła, że Papieżowi zamykają się oczy i opada głowa. W pierwszej chwili przestraszyła się, że zasłabł. Wszyscy czekali. „Chyba trzeba już iść” – pomyślała. Po dłuższej chwili Jan Paweł II uniósł głowę i spojrzał na nią.

            – Ojcze Święty – pochyliła się w jego kierunku – może zaśpiewamy „Maluśki, maluśki” i za kolędę dziękujemy, bo już trzeba iść.

            Pokręcił przecząco głową i pokiwał palcem. Po czym wyciągnął rękę i pokazał cztery palce.

            – Jeszcze cztery kolędy? – zapytała.

            Skinął głową.

            – A co mamy zaśpiewać?

            Próbował  powiedzieć. Otworzył usta, nabierał oddechu, zamykał, znowu otwierał. I znowu: otwierał usta, nabierał oddechu, zamykał, otwierał. Nie mógł wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Z oczu wyzierało wielkie zmęczenie.

            To było ich ostatnie spotkanie. Teraz, patrząc na przewracane wiatrem kartki Ewangelii leżącej na trumnie Jana Pawła II, przypomniała sobie wiersz Gałczyńskiego „Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich”:

gwiazdka normalna, świeci ziemsko –

a Ty byś zaraz - betlejemską!

Lecz wiem, że jednak on się stanie,
ten wielki wichr: na noc szatańską
odpowie nocą mediolańską
święty Augustyn w Mediolanie!       

Wiał wiatr. Ten fizycznie odczuwalny na Placu Św. Piotra i ten niewidzialny, niemniej jeszcze potężniejszy – wiatr poruszający ludzkie sumienia. Konanie i śmierć Jana Pawła II poruszyły głęboko ukryte struny w ludziach na całym świecie. Nie tylko masowo uczestniczyli w modlitwach za Papieża (i coraz częściej do niego), ale również spowiadali się, postanawiali zmienić swoje życie, po prostu nawracali się. Ilu w tych dniach było takich Augustynów, którzy przejrzeli, jak ongiś ten człowiek, który stał się jednym z największych świętych Kościoła?

Jedenaście lat temu, dokładnie w 1440 rocznicę narodzin Augustyna  zaprezentowała Papieżowi swój monodram oparty na „Wyznaniach” świętego. Główną jego bohaterką uczyniła bezimienną kobietę, z którą Augustyn żył przez lat piętnaście  i miał syna, Adeodata. Im dłużej myślała nad tekstem „Wyznań”, tym bardziej była zbulwersowana faktem, że Augustyn, który opisuje swoje cierpienia i skarży się na los po rozstaniu z ukochaną, ani jednego zdania nie poświęca temu, czego ona została pozbawiona – nie tylko ukochanego mężczyzny, ale i syna. Dlatego postanowiła w imieniu tej nieznanej kobiety napisać własne „wyznania”.

Sztuka wywarła na Papieżu głębokie wrażenie. Jedna z uczestniczek spektaklu, dr Anna Karoń-Ostrowska mówiła o jego komentarzu, o tym, jak zauważył, że i on ma podobne uczucie naznaczenia przez Boga – że Bóg kieruje jego życiem… Podobnie jak kobieta bez Augustyn i „kobieta bez imienia” zrozumiał, że w ostatecznym rozrachunku – nie jest panem własnego losu. Czy tak było rzeczywiście? Danuty nie było na początku spotkania – przebierała się po spektaklu. Ale potem między nią a Papieżem wywiązała się długa dyskusja. Twierdziła, że święty wcale nie rozstał się z ukochaną z powodu nawrócenia, ale dlatego, że jego matka planowała dla niego małżeństwo z inną kobietą. Co gorsza, w czasie oczekiwania na związek małżeński (kandydatka miała zaledwie 12 lat) wziął sobie inną kobietę, z którą żył. Dopiero nawrócenie położyło temu kres. Danuta dowodziła, że Augustyn zachował się bardzo źle i skrzywdził swoją wielką miłość. Bardzo ją to oburzało.

Dyskusja trwała długo i w końcu znaleźli kompromisowe rozwiązanie. W ostatecznym rozrachunku jego ukochana stałaby i tak na przeszkodzie w spełnieniu tego, co zaplanowała Opatrzność. Augustyn miał zostać Ojcem i Doktorem Kościoła. Więc lepiej, że stało się to co się stało.

– To są owe Mirabilia Dei – powiedział papież.

– Ale to jednak niesprawiedliwe!

– Pamiętaj, że jest jeszcze czyściec.

Augustyn mógł przejść przez czyściec? Ten wielki święty? Być może. Patrząc teraz na trumnę, w której spoczywał Jan Paweł II była przekonana, że on trafił prosto do nieba. Jak wiele dobra uczynił swoim życiem i… swoją śmiercią.

I jej życie zmieniło się po jego wyborze. Ludzie chcieli słuchać poezji Karola Wojtyły, proszono ją o recytacje. Ona nie chciała. Nie rozumiała jego poetyckiego języka, trudno jej było interpretować te wiersze. Ale potrzeba była, więc godziła się.

Kiedyś, w czasie urlopu, znowu przebywała w Krynicy. Chodziła na Mszę do znajdującej się w domu kaplicy. Odpoczywał tam również pewien ksiądz. Nie pytał ją dlaczego nie przystępuje do komunii, dopiero znacznie później, kiedy spotkali się w Krakowie, delikatnie zagadnął ją na ten temat. Powiedziała mu o przeszkodzie. Poprosił ją tylko, aby się modliła i po roku modlitwa ta przyniosła owoc. Włączyła się w grupę Odnowy w Duchu Świętym, zaczęła żyć pełnią życia chrześcijanki.

 

               Trumna z ciałem Jana Pawła II zniknęła w wejściu do bazyliki. Nad nim znajdowała się lodżia z ogromnym oknem, w którym 16 października 1978 roku pojawił się nowy papież. Okno to zakrywała wówczas ogromna kotara, która rozsunęła się, gdy na balkon wszedł orszak wprowadzający Jana Pawła II.

Tu es Petrus —  usłyszał Szymon syn Jony.

«Tobie dam klucze Królestwa».

Ludzie, którym troskę o dziedzictwo kluczy powierzono,

zbierają się tutaj, pozwalają się ogarnąć sykstyńskiej

    polichromii,

wizji, którą Michał Anioł pozostawił —

Tak było w sierpniu, a potem w październiku pamiętnego

    roku dwóch konklawe,

i tak będzie znów, gdy zajdzie potrzeba,

po mojej śmierci.

 

               Tryptyk Rzymski – pierwszy i ostatni utwór poetycki, który wyszedł spod ręki Karola po wyborze na Stolicę Piotrową – dostała jeszcze przed publikacją. Czytała go wiele razy, próbowała interpretować według najlepszych zasad rapsodycznych. Nagrała go na taśmę i wysłała do Rzymu z pytaniem: „Czy idę w dobrą stronę?”. Dostała odpowiedź: „Tak, pracuj dalej”. 

               Czytając, stawiając akcenty i pauzy, była coraz bardziej przekonana, że „Tryptyk” jest o nim samym i o tym, co uważał za najważniejsze. Szedł do Źródła, pod prąd, stawał na progu Kaplicy Sykstyńskiej zachwycony freskami Michała Anioła, kontemplował obraz początku – Stworzenia i końca – Sądu Ostatecznego. 

Kimże jest On? Niewypowiedziany. Samoistne Istnienie.

Jedyny. Stwórca wszystkiego.

Zarazem Komunia Osób.

W tej Komunii wzajemne obdarowywanie pełnią prawdy,

dobra i piękna.

               Karol zaczął swą dorosłą drogę od służby pięknu – chciał zostać artystą, aktorem i poetą i miał po temu wszelkie predyspozycje. Wojna, śmierć ojca, praca w Solvayu, kontakt z Żywym Różańcem prowadzonym przez Jana Tyranowskiego otworzyły go na poszukiwanie Prawdy i Dobra. Ale o Pięknie nigdy nie zapomniał. 

               Dostała kiedyś od niego obrazek, na którym zapisał wersety z Norwidowskiego „Promethidiona”:

               Piękno na to jest by zachwycało do pracy,

               A praca by się zmartwychwstało.

               Jego praca aktora nie poszła na marne. Był mistrzem słowa mówionego i nawet jeśli trudno go było czasem zrozumieć, to jak dobrze było go słuchać. Pod koniec życia została mu odjęta zdolność przemawiania. Mówił coraz gorzej, z wielkim trudem, w końcu nie mógł wydobyć z siebie słowa – jak wtedy w czasie śpiewania kolęd. A jednak nie zamilkł. Tryptyk był tego dowodem.

               Nade wszystko jednak —  niewypowiedziany.

               A przecież powiedział nam o Sobie.

               Powiedział także, stwarzając człowieka na swój obraz

               i podobieństwo.

               W polichromii sykstyńskiej Stwórca ma ludzką postać.

               Jest Wszechmocnym Starcem — Człowiekiem podobnym

               do stwarzanego Adama.

               Szczególnie ujęła ją delikatność i głębia opisu stworzenia Adama i Ewy. 

               A oni?

«Mężczyzną i niewiastą stworzył ich».

Został im przez Boga zadany dar.

Wzięli w siebie —  na ludzką miarę —  to wzajemne obdarowanie,

które jest w Nim.

Oboje nadzy...

Nie odczuwali wstydu, jak długo trwał dar —

Wstyd przyjdzie wraz z grzechem,

a teraz trwa uniesienie. Żyją świadomi daru,

choć może nawet nie umieją tego nazwać.

Ale tym żyją. Są czyści.

Casta placent superis; pura cum veste venite,

et manibus puris sumite fontis aquam —

słowa te czytałem codziennie przez osiem lat,

wchodząc w bramę wadowickiego gimnazjum.

Prasakrament —  samo bycie widzialnym znakiem

    odwiecznej Miłości.

 

               Wielka rzecz. I wielka odwaga Papieża, który na początku pontyfikatu w teologicznych katechezach, a na końcu w poetyckim przekazie miał śmiałość powiedzieć, że związek kobiety i mężczyzny dlatego jest taki wielki, ponieważ jest on znakiem wielkiej tajemnicy Trójcy Świętej. Bóg jest relacją i człowiek został stworzony po to, by być w relacji.

 

A kiedy będą się stawać «jednym ciałem»

—  przedziwne zjednoczenie —

za jego horyzontem odsłania się

ojcostwo i macierzyństwo.

—  Sięgają wówczas do źródeł życia, które są w nich.

—  Sięgają do Początku.

—  Adam poznał swoją żonę

a ona poczęła i porodziła.

Wiedzą, że przeszli próg największej odpowiedzialności!

               Jak pięknie i subtelnie potrafił namalować słowem tajemnicę miłości ludzkiej, która ma moc powołania do istnienia nowego życia – to początek. Jak przejmująco opisał koniec, także swój koniec wędrówki po tej ziemi.

Kres jest tak niewidzialny, jak początek.

Wszechświat wyłonił się ze Słowa i do Słowa też powraca.

W samym centrum Sykstyny artysta ten niewidzialny

    kres wyraził

w widzialnym dramacie Sądu —

I ten niewidzialny kres stał się widzialny jakby szczyt

    przejrzystości:

omnia nuda et aperta ante oculos Eius!

Słowa zapisane u Mateusza, tutaj zamienione w malarską wizję:

«Pójdźcie błogosławieni...  idźcie przeklęci»...

I tak przechodzą pokolenia —

Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi,

    z której zostali wzięci.

«Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz».

To co było kształtne w bezkształtne.

To co było żywe —  oto teraz martwe.

To co było piękne —  oto teraz brzydota spustoszenia.

A przecież nie cały umieram,

to co we mnie niezniszczalne trwa!

 

               Czy Karol zszedł ze sceny świata? Czy powiedział mu wszystko, co miał do powiedzenia?  Miała przekonanie, że nie. Jego słowo powinno dalej żyć, a ona miała mieć w tym swój udział. Dziwne. Nie lubiła kiedyś wygłaszać jego poezji, wciąż nie lubiła fresków Michała Anioła w kaplicy Sysktyńskiej, a jednak czuła, że rozumie „Tryptyk” i będzie go mówić dopóki tylko starczy sił. Karol poszedł za wezwaniem z góry i stał się tego wezwania rzecznikiem. Ona teraz, w tym niewielkim fragmencie jego dzieła stała się w jakiś sposób jego głosem.

              

               Abram postanowił iść za Głosem.

 

               Głos mówił: Będziesz ojcem wielu narodów

 

            Miała wrażenie, że pisał nie tylko o wielkim patriarsze.

               Nie lękaj się, Abrahamie, idź dalej przed siebie

               i czyń, co masz czynić.

               Ty będziesz ojcem wielu narodów,

               czyń, co masz czynić, do końca.