Moja Żona nie chciała, żebym pisał „Cuda Jana Pawła II”. Wtedy, latem 2005 roku, po wykupieniu przez Polaków każdej książki o Papieżu, dominowało przekonanie, że tzw. „temat papieski”, to pewny sposób na podreperowanie budżetu – wydawnictwa i autora. A Żona nie chciała, aby jej mąż się w to angażował. Co więcej – słowo cuda = sensacja, więc podwójnie źle.

Mnie też się nie spieszyło. Chciałem napisać tę książkę, ale może później, może za pół roku, albo za rok. Wiedziałem, że w zrobienie czegoś takiego trzeba włożyć wiele wysiłku, a tu lato, pora wakacji, więc…

Tymczasem w sierpniu zadzwonił telefon. „Cuda” trzeba robić już! W październiku maszynopis powinien pojawić  się w wydawnictwie.

- W październiku? – zapytałem. – To niemożliwe!

- To w listopadzie? – usłyszałem w słuchawce głos naszej sympatycznej sekretarz redakcji, Elżbiety Kwiatkowskiej.

- Spróbuję pierwszą część zrobić do połowy listopada – odparłem zastanawiając się w duchu po co ja to mówię. – Druga do połowy grudnia.

Zacząłem więc szperać, dzwonić, szukać. I wnet odkryłem coś zaskakującego. Zakończenie polegało na tym, że nie odkrywałem żadnej sensacji. W tym czasie (kilka miesięcy po przejściu Jana Pawła II do domu Ojca) mówiło się przede wszystkim o łaskach otrzymanych za jego życia. Zobaczyłem, że wszystkie one mają jedną cechę wspólną – osobisty kontakt: spotkanie w czasie audiencji, spotkanie na pielgrzymce, list do Papieża z prośbą o modlitwę. Głowa Kościoła powszechnego, pasterz miliarda ludzi, papież na którego mszach gromadziły się miliony, nigdy nie zapominał o konkretnym człowieku. Ile osób poznał on z imienia? Za jak wiele się modlił? Ile razy położył rękę na głowie konkretnego dziecka, ile razy pobłogosławił młodego człowieka? Myślę, że kiedyś zdumiejemy się, kiedy odkryjemy całą prawdą, obecnie blado odzwierciedlaną przez statystyki.

Pewien dziennikarz zapytał mnie, czy cuda są dowodem świętości Jana Pawła II. Innymi słowy, czy przez Papieża działa jakaś moc? Nie mnie to oceniać. Natomiast do mnie osobiście za jego świętością przemawia to, że był tak bardzo nakierowany na Pana Boga i na drugiego człowieka. Te cuda nie miałyby miejsca, gdyby nie ten styl – modlitwa i służba. Wzniesienie serca w górę, ku niebu i rozpostarcie szeroko ramion, aby objąć nimi jak najwięcej ludzi – nie w masie, ale każdego z osobna.

Co więcej, tak się jakoś składało, że te cuda, na jakie trafiałem łączyły się z sytuacjami ważnymi dla życia i nauczania Jana Pawła II: Wybór i słynne „Nie lękajcie się”, „Solidarność” i stan wojenny w Polsce  (zob: Wiktoria znaczy zwycięstwo), Fatima, Miłosierdzie Boże, Światowe Dni Młodzieży, Lourdes.    

Im więcej zbierałem materiałów, tym bardziej przekonywałem się, jak bardzo prawdziwe są słowa, które Jan Paweł II powiedział do swojego sekretarza, księdza Stanisława Dziwisza: „Cuda czyni Bóg, nie ja”.  Zastanawiałem się, czy skrótowy i na pewno nie teologiczny tytuł  „Cuda Jana Pawła II” nie należałoby zastąpić właśnie takim sformułowaniem.

Pewnego dnia zapytano mnie o hasło na plakat reklamowy książki. Zaproponowałem to zdanie. I tak w księgarniach pojawiło się duże zdjęcie Ojca Świętego z napisem: „Cuda czyni Bóg, nie ja”.