(Cotygodniowy felieton emitowany w Radiu Plus Warszawa 96, 5 we wtorki przed 20 tą)
Gdy zbliżały się moje siedemdziesiąte piąte urodziny, czyli granica wieku, w którym składa się dymisję, powiedział do mnie: „Nawet nie ma co pisać listu, gdyż chcę mieć Waszą Eminencję do końca”.
W ten sposób Papież Benedykt XVI wspomina rozmowę ze swoim poprzednikiem – Janem Pawłem II – która pewnie odbyła się w okolicy roku 2002, gdyż wtedy właśnie kończył siedemdziesiąt pięć lat.

 

 

Jest to wiek, w którym biskup pisze do Papieża list z prośbą o przeniesienie na emeryturę. O takowej Joseph Ratzinger niewątpliwie marzył. Marzył o zaciszu swojego gabinetu, pełnego ukochanych książek, o spokojnych studiach i – być może napisaniu jakiejś książki, marzył pewnie  o tym, żeby od czasu do czasu zasiąść do fortepianu i zagrać sobie jakiś klasyczny utwór. Jak widać, te marzenia rozwiał najpierw Jan Paweł II a trzy lata później kolegium kardynałów – wybierając go na Papieża.
Książka „Światłość świata”, w której znajduje się wspomniany na początku opis rozmowy dwóch papieży –  aktualnego i przyszłego – pokazuje Benedykta z bliska, nie tylko jako pasterza, wybitnego teologa i myśliciela, ale również jako człowieka. Tak słynna w świecie z powodu wypowiedzi o prezerwatywach przykuwa jednak uwagę czytelnika z zupełnie innego powodu. Peter Seewald, dziennikarz przeprowadzający wywiad, pyta między innymi Ojca Świętego o ataki, które go spotykały. „Gdyby ich nie było – odpowiada ten delikatny człowiek (z pewnością nie jest to typ wojownika) – to musiałbym poważnie się zastanowić czy podążam właściwą drogą”. Ciekawe. W świecie, w którym przede wszystkim liczy się sukces, i to najlepiej osiągnięty przy jak najmniejszym wysiłku, Papież wyraźnie jest zadowolony, że napotyka kłody.
I tu wracamy do rozwiewanych marzeń. Postawa Benedykta budzi szacunek każdego, kto wie, czym jest trud obowiązku. Zarówno człowieka zbliżającego się do emerytury, jak i tego, który pod koniec forsownego dnia nie marzy o niczym innym jak o wygodnej kanapie przed telewizorem, w którym pokażą coś zabawnego i interesującego. Jaka byłaby nasza reakcja, gdyby w takiej akurat chwili okazało się, że są jeszcze jakieś obowiązki? Że trzeba pomóc żonie przy dzieciach, albo choćby wyrzucić śmiecie, czy pójść do sklepu po chleb, którego zapomniał kupić ktoś z domowników?
W takich sytuacjach – przy zachowaniu wszelkich proporcji – może okazać się wysoce użyteczna refleksja Benedykta, który wspomina, że w chwili wyboru czuł się, jak pod ostrzem opadającej gilotyny. „Oto teraz – mówi – ostrze spada i mnie trafia. Byłem całkowicie pewny, że ten urząd nie jest moim powołaniem, że Bóg zapewni mi teraz, po wyczerpujących latach, trochę spokoju i wytchnienia. Mogłem tylko powiedzieć, uzmysłowić sobie: wola Boża jest najwyraźniej inna i zaczyna się dla mnie coś całkiem odmiennego, nowego. On będzie ze mną”.
I wreszcie - ostatnia uwaga - choć może nie najmniej ważna. Kiedy wszedłem niedawno do MPiKu, zobaczyłem, że książka Papieża znajduje się na czwartym miejscu wśród najlepiej sprzedawanych pozycji. Można powiedzieć, iż na rynku jest to produkt konkurencyjny. W dodatku przynosi dochód i to chyba całkiem znaczny. A zatem ojciec licznej rodziny - bo taką jest przecież licxzacy ponad miliard katolików Kościół - zarabia na nią pracą własnych rąk i własnego intelektu. Słyszałem jak kiedyś pewien ksiądz mówił iż dzisiejszy katolik powinien tak pracować, aby była z tego chwała Boża i zysk (oczywiście przeznaczony na pożyteczne dzieła). Papież spełnia to kryterium.