Maria Okońska, bliska współpracowniczka kardynała Wyszyńskiego, została kiedyś zapytana o czym myślała, gdy umierał Jan Paweł II. Z wielką prostotą wyznała wówczas, że modliła się do Papieża w ten sposób:
Ojcze Święty, ty pójdziesz na ołtarze, proszę cię pociągnij naszego ojca, bo będą wydziwiać na jego temat. Bo ciebie na ołtarze wezmą zaraz, a z naszym ojcem będą różne wydziwiania. On miał tylu kochających go ludzi, ale miał też wielu przeciwników, a ty chyba takich nie miałeś. Więc tak pokieruj, żeby i nasz ojciec został wyniesiony na ołtarze.

 

Być może modlitwa pani Marii zaczyna się spełniać w tych dniach, bowiem ostatnio o Prymasie Wyszyńskim słyszy się ostatnio jakby więcej, zainteresowanie jego osobą rośnie i to chyba nie tylko dlatego, że wkrótce będziemy obchodzić trzydziestą rocznicę jego odejścia z tej ziemi. „Tęsknota i głód” – tak można najkrócej określić stosunek wielu Polaków do tej postaci, która jakby ukryła się w cieniu, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadał Jan Paweł II.
Tęsknią różni ludzie i za różnymi rzeczami. Jedni odczuwają brak przywódcy narodu, inni – bojownika o prawdę i wolność, jeszcze inni – człowieka, na którym po prostu można się oprzeć. Niewątpliwie, po trzydziestu latach od jego śmierci widać wyraźnie, że on wszystkie te cechy miał.  Nade wszystko jednak miał coś, czego dziś brakuje najbardziej zarówno na poziomie ogólnonarodowym, jak i schodząc niżej – na poziom naszych środowisk zawodowych i rodzinnych. Co to jest? Odpowiedź zawiera się w jednym słowie, którym zwracali się do niego najbliżsi współpracownicy – Ojciec. Ojciec potrafi wymagać, ale zarazem czujemy się z nim bezpiecznie – możemy wszystko mu powiedzieć. Ojciec chce i potrafi zatroszczyć się o potrzeby dzieci – uwaga! O potrzeby, a nie o zachcianki. Ojciec dba o zgodę między dziećmi, które jak wiadomo czasem popadają w konflikty. Wreszcie – ostatnie, ale nie najmniej ważne – Ojciec jest wierny swojej wybrance i kocha ją do ostatniego tchnienia. W wypadku Prymasa tą wybranką były: Kościół (w innych językach niż polski łatwiej przychodzi to zrozumieć bowiem Kościół jest rodzaju żeńskiego) i ojczyzna.
Ojciec ma jeszcze jedną ważną cechę – jest odważny. Nawet w oczach wrogów Prymas uchodził za odważnego człowieka, który nie cofa się przed trudnościami, a nawet prześladowaniami. Prymas czerpał ją – paradoksalnie – z bojaźni. Mawiał, że kto boi się Boga nie boi się już ludzi. Ale ta bojaźń Boża – czyli troska o to, by przede wszystkim nie obrazić Ojca, który jest w niebie – dawała mu jeszcze jeden rodzaj odwagi – najtrudniejszy. Była to odwaga zaryzykowania nawet własnego dobrego imienia dla ocalenia tych, którym służył. Potrafił to ryzyko podjąć wielokrotnie – choćby wtedy, gdy w 1950 roku zawierał tzw. porozumienie z rządem komunistycznym (wówczas naraził się Watykanowi). Także wtedy, gdy już u kresu życia, w czasie strajków sierpniowych, apelował do rodaków o rzetelną pracę (niektórzy mówili wtedy ze zdumieniem – to chyba nie nasz Prymas). I jeszcze jeden rodzaj odwagi – uznanie, że nie jest się nieomylnym, stanięcie wobec prawdy, pokora. Ksiądz profesor Waldemar Chrostowski, dziś znany biblista wspomina, że jako młody kapłan otrzymał od Prymasa książkę z dedykacją: „Księdzu Waldemarowi, z życzeniem, aby udało mu się w życiu nie popełnić błędów, których mi nie udało się uniknąć”.