Zapytałem Kimberly, jaki wybrała temat.

– Antykoncepcję – odpowiedziała.

– Antykoncepcję? W zeszłym roku też była taka możliwość, ale nikt jej nie wybrał. To w sumie problem katolików. Po co miałabyś się zajmować antykoncepcją?

– Ciągle spotykam się z pytaniami o kontrolę urodzeń w czasie moich prelekcji o aborcji. Nie mam pojęcia dlaczego, ale tak jest. Pomyślałam, że to dobra okazja, żeby dowiedzieć się, czy Biblia ma coś do powiedzenia na ten temat.

 

Droga do domu

 

Cytat ten pochodzi ze znakomitej książki Kimberly i Scotta Hahnów „W domu najlepiej. Moja droga do Kościoła katolickiego” (tytuł oryginalny „Rome sweet home”), która opowiada historię nawrócenia pastora protestanckiego i jego żony na katolicyzm. Ów pastor był specjalistą od teologii przymierza. Oboje z żoną studiowali w Seminarium Teologicznym Gordon-Conwell, a Scott był jednym z najbardziej przekonanych przeciwników katolicyzmu. O sobie i swoim koledze pisał: Jako jedyni spośród studentów prezbiteriańskich byliśmy na tyle konsekwentni w swoich antykatolickich przekonaniach, by uważać, że w Wyznaniach Westminsterskich powinien zostać zachowany wiersz, który większość reformowanych chrześcijan miała ochotę opuścić – papież jest antychrystem.

Jednak, gdy jego żona dała mu książkę katolika, Johna Kipleya „Kontrola urodzeń a przymierze małżeńskie” (obecnie nosi tytuł „Seks a przymierze małżeńskie”), zaciekawił się i zaczął czytać. Przeżył szok. Katolik ma rację!

Wykazywał on, że małżeństwo nie jest kontraktem, polegającym jedynie na wymianie dóbr i usług, ale przymierzem, polegającym na wymianie osób.

Kipley dowodził, że każde przymierze ma jakiś akt, w którym wyraża się i odnawia, i że akt małżeński jest właśnie takim aktem. Kiedy przymierze małżeńskie jest odnawiane, Bóg za jego pośrednictwem może wzbudzać nowe życie. Odnawianie przymierza małżeńskiego przy jednoczesnym stosowaniu kontroli urodzeń, by zniszczyć potencjał nowego życia, jest porównywalne z przyjmowaniem Eucharystii i wypluwaniem jej na ziemię.

 

Przymierze z Bogiem i człowiekiem

 

18 sierpnia 1979, w Cincinnati, w obecności naszych rodzin i ponad pięciuset przyjaciół, zawarliśmy przymierze małżeńskie, zobowiązując się postawić Jezusa w centrum naszego wspólnego życia. Mieliśmy tyle marzeń, że ledwo starczyłoby życia na ich realizację.

Tak Scott Hahn opisywał początek swojej małżeńskiej drogi z Kimberly.

Dwa tygodnie później, 5 września 1979 papież Jan Paweł II rozpoczął cykl katechez „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich”. Scott nic o tym jeszcze nie wiedział, a papieża miał za największego wroga chrześcijaństwa. Kiedy w październiku 1979 Jan Paweł II przyleciał do Stanów Zjednoczonych, nawet protestanci się nim zachwycali. Ale nie Scott: Uzurpował sobie władzę wiązania setek milionów serc i umysłów jako rzekomo nieomylny nauczyciel wszechświata. I to ma być wspaniałe? To odrażające!

A jednak, tak się stało, że właśnie dzięki swojemu małżeństwu oraz dzięki studium biblijnej nauki o przymierzu Hahn odkrył prawdę  przechowywaną i głoszoną przez Kościół katolicki.

Przez wieki Kościół zmagał się z najróżniejszymi herezjami, co miało tę dobrą stronę, że konkretyzowała się coraz bardziej nauka o wierze. Dziś  nie kwestionuje się już tak bardzo prawd wiary, natomiast coraz wyraźniej widać kwestionowanie prawdy o człowieku, co abp Henryk Hoser nazwał trafnie herezją antropologiczną. Uderza ona przede wszystkim w małżeństwo i rodzinę. Był tego świadom św. Jan Paweł II, który istotną część swojego nauczania poświęcił tej tematyce. Nie jest przypadkiem, że na początku pontyfikatu zdecydował się on właśnie na formę katechezy – regularnego wykładu opartego na autorytecie Piotra – w której przedstawił Boży zamysł wobec kobiety i mężczyzny połączonych małżeńskim przymierzem.

 

Komunia i dar

 

Miłość oblubieńcza polega na oddaniu swojej własnej osoby. Istotą miłości oblubieńczej jest oddanie siebie, swojego ja – pisał Karol Wojtyła już w wydanej w 1960 roku książce „Miłość i odpowiedzialność”. – Stanowi to coś innego i zarazem coś więcej niż upodobanie, pożądanie a nawet życzliwość. Te wszystkie formy wychodzenia w kierunku drugiej osoby pod kątem dobra nie sięgają tak daleko jak miłość oblubieńcza. Czymś więcej jest dać siebie aniżeli tylko chcieć dobra – choćby nawet przez to drugie ja stawało się jakby moim własnym, jak w przyjaźni. (...) Kiedy miłość oblubieńcza wejdzie w tę relację międzyosobową, wówczas powstaje coś innego niż przyjaźń – mianowicie wzajemne oddanie się osób.

Jest to ta sama myśl, którą odkrył Scott Hahn analizując akt małżeński jako znak przymierza. Wojtyła dowodził, że w używanym dla określenia zbliżenia płciowego określeniu „oddać się sobie” zawiera się głęboka prawda: kobieta i mężczyzna dają się sobie wzajemnie w darze, do którego natury należy, iż jest on całkowity i nieodwołalny. To było głębokie uzasadnienie nierozerwalności małżeństwa. Nie dlatego, że Kościół tak mówi, nie dlatego, że z czyjegoś nakazu nie wolno się rozwodzić, ale dlatego, że taka jest wewnętrzna prawda o wzajemnym obdarowaniu się sobą – tak głębokim, że poczyna się z niego nowy człowiek – świadectwo tej jedności.

Później – już jako kardynał – Karol Wojtyła opublikuje w Ateneum Kapłańskim artykuł „Małżeństwo jako communio personarum”. Postulował w nim, aby związek kobiety i mężczyzny nazwać komunią osób. To była swoista rewolucja. Do tej pory termin „komunia” miał tylko jedno znaczenie. Było ono ściśle związane z obecnością Chrystusa w Eucharystii. Przemyślenia Wojtyły prowadziły bardzo daleko – zjednoczenie małżonków związanych sakramentem jest tak głębokie, a owoce z tego płynące tak doniosłe, że w przypadku małżeństwa termin komunia jest jak najbardziej zasadny – twierdził.

 

Dar i tajemnica

 

W 1987 roku papież Jan Paweł II po raz trzeci odwiedził Polskę. Ta pamiętna pielgrzymka odbyła się z okazji Kongresu Eucharystycznego, a poszczególne jej stacje poświęcone były sakramentom. W Szczecinie Ojciec Święty mówił o małżeństwie i jego więzi z Eucharystią, nawiązując do hasła Kongresu: „Do końca ich umiłował”:

Ludzka miłość „aż do śmierci” musi się głęboko zapatrzeć w tę miłość, jaką Chrystus do końca umiłował. Musi tę Chrystusową miłość poniekąd uczynić swoją, ażeby sprostać treściom małżeńskiej przysięgi: „Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Z tej przysięgi buduje się szczególna jedność: wspólnota osób  Communio personarum. Jest to jedność — zjednoczenie serc i ciał. Jedność — zjednoczenie na służbie życiodajnej miłości. 

 

Kościół domowy

 

Niektórzy uczestnicy ostatniego – tak burzliwego – synodu o rodzinie mówią o „cudzie Jana Pawła II”. Właśnie w rocznicę jego wyboru, 16 października nastąpił przełom, który zadecydował, że końcowy dokument synodu wygląda znacznie lepiej niż niezwykle kontrowersyjna wersja wstępna, która wyglądała jak próba rozmontowania prawdy o rodzinie. Wbrew pozorom spór, który się ujawnił na Synodzie nie dotyczy tylko nowego podejścia duszpasterskiego do trudnych sytuacji małżeńskich. Batalia ta dotyczy samego jądra doktryny i jest ona dziś równie ważna i dramatyczna jak prowadzony przed wiekami spór o realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Tak bowiem jak Eucharystia buduje Kościół, tak sakrament małżeństwa buduje „Kościół domowy” czyli rodzinę. Nie zapominajmy, że Kościół pierwotny nie dysponował świątyniami, lecz znajdował schronienie właśnie w domach rodzin chrześcijańskich.

 

Paweł Zuchniewicz

Artykuł z tygodnika "Niedziela", listopad 46/2014