Poczucie humoru Prymasa Tysiąclecia

„Pod koniec lat pięćdziesiątych ksiądz Prymas  zaprosił nas do siebie – wspomina ksiądz Jan Sikorski, wówczas kleryk a  dziś proboszcz warszawskiej parafii św. Józefa. Wówczas pierwsza euforia wywołana przełomem październikowym I uwolnieniem kardynala Wyszyńskiego była już za nami. Z miesiąca na miesiąc byliśmy coraz bardziej przygnębieni, bo było jasne, że po chwilowej liberalizacji władza znowu wraca do nękania Kościoła. 

Na spotkanie z Prymasem szliśmy więc w minorowych nastrojach.   Pamiętam, że zbiliśmy się jak taka gromadka przestraszonych ptaków i czekaliśmy na jego wejście. Jakież było nasze zdumienie, gdy on wszedł z rozpromienioną twarzą i z uśmiechem powiedział do nas: „Witam młody las!” Nastrój przygnębienia prysł jak bańka mydlana, a my znów poczuliśmy się pewnie. 


„Nie bądź jako lew roztrącający domowników swoich”

 „Nie widziałam go nigdy smutnego – mówi Barbara Dembińska, która 20 lat pracowała w Sekretariacie Prymasa. W jego oczach widać było figlarny ognik, a trudne sytuacje nie pozbawiały go pogody ducha.   Prymas  uważał, że smutek pochodzi od złego, natomiast człowiek, który jest blisko Boga jest szczęśliwy.”

Sam kardynał stawiał sobie za punkt honoru wprowadzanie pogodnej atmosfery w miejsca, w których przebywał. „Kiedyś, składając nam życzenia świąteczne – mówi B. Dembińska - powiedział: ‘Zawsze z pewną pociechą, ale i z osobista przestrogą czytam słowa Księgi Mądrości: ‘Nie bądź w domu swoim jako lew, roztrącający domowników swoich’. Potem spojrzał na nas z uśmiechem i dodał: ‘Nie zawsze mi się to udaje, ale na ogół chyba tak, bo karetka pogotowia tu nie podjeżdża,  żeby ratować ludzi, a na ulicy nie słychać krzyków dochodzących z tego domu.”

Rozmowy w takim stylu nie były na Miodowej rzadkością. Szczególnie przy obiedzie Prymas dostarczał powodów do śmiechu opowiadając najprzeróżniejsze dykteryjki. Nieraz przynosił ze sobą spisane na karteczce anegdotki, aby rozbawiać towarzystwo. Niektóre humory B. Dembińska pamięta do dziś:  „Bardzo lubił wspominać zabawne sytuacje podczas wizytacji w parafiach.  Ludzie mający witać Księdza Prymasa byli zazwyczaj bardzo stremowani i z tego wynikały zabawne przejęzyczenia lub pomyłki. Raz – zamiast użyć przysługującego kardynałom  tytułu Eminencja – biedny parafianin powitał go słowami: ‘Najprzewielebniejsza Ewidencjo’. Za lubelskich czasów diecezjanie mówili do niego: „Ojcze biskupie”. I tak jeden z nich, niesłychanie stremowany rozpoczął swoje przemówienie: ‘Ojcze biskupie, Ojcze nasz, który jesteś w niebie’. Gdy zorientował się, że to nie ten tekst wykrzyknął ‘O psiamać, w pacierz zaszedłem’ , rzucił czapkę i uciekł.”

„Gdzie jest kardynał”

„W parafii w  Aninie mieszkają ludzie o bardzo ‘kościelnych’ nazwiskach – mówi ksiądz Henryk Zieliński – znajdziemy tam i Papieży i Kardynałów. Traf chciał, że jednemu z chłopców w rodzinie tych ostatnich nadano imię Stefan. Słynący z poczucia humoru proboszcz, ksiądz Wiesław Kalisiak wpadł na pomysł, aby właśnie ten chłopczyk wygłosił wierszyk na powitanie Prymasa. Chłopiec wyrecytował swoją kwestię, a ksiądz Prymas – jak to miał w zwyczaju – dał mu obrazek i chciał zamienić z nim kilka słów. Na początek padło oczywiście podstawowe pytanie:

‘A jak ty synku masz na imię?’   

‘Stefan’ – odpowiada chłopiec.

‘A jak na nazwisko?’

‘Kardynał’

‘Ej chyba coś ci się pomyliło, przecież kardynał to ja’

„Ty jesteś kardynałem, a ja się nazywam Kardynał” – powiedziało wówczas dziecko.

Prymas miał z dziećmi znakomity kontakt. „Budził zaufanie swoim uśmiechem i delikatnością” – mówi Barbara Dembińska. Maria Okońska, założycielka Instytutu Prymasowskiego i najbliższa współpracowniczka kardynała Wyszyńskiego opisuje przygodę, która zdarzyła mu się podczas uroczystej procesji we Wrocławiu: „Nagle na jego drodze stanęła strasznie zapłakana dziewczynka, która się zagubiła. Ojciec wychylił się z procesji, wziął dziecko za rękę i razem szli dalej. Ludzie oszaleli z zachwytu. Dziecko, przerażone jeszcze bardziej, rozszlochało się na dobre. Wtedy Ojciec, trzymając je mocno za rączkę, nachylił się lekko i powiedział: „Nie płacz, to na mnie krzyczą, nie na ciebie”. Maleńka się uspokoiła i tak zbliżyli się do ołtarza. Gdy Ojciec wchodził po schodach, matka zobaczyła przy nim swoją córeczkę. Tłum ją natychmiast przepuścił i uszczęśliwiona zgłosiła się po swoją najdroższą ‘zgubę’. Ksiądz Prymas nakreślił dziecku krzyżyk na czole i oddał je w ramiona uradowanej matki.”

Forma okrągła jest doskonała

Prymas bardzo lubił dbać o dobrą formę fizyczną tych, którzy u niego bywali. Przy wspólnym stole najchętniej sadzał obok siebie „chudzielców”, jak sam ich nazywał. „Muszę was dożywiać, żebyście nabrali trochę obfitszych kształtów”. Zaś tych, którzy byli „przy kości” pocieszał: „Nie martwcie się. Przecież forma doskonała to właśnie forma okrągła”.

Sam jednak nie jadł zbyt wiele. „Pytaliśmy się go kiedyś czy je do sytości – mówi B. Dembińska - Wyznał wówczas, że zawsze wstaje od stołu z uczuciem niedosytu. ” Ten ascetyczny stosunek Prymasa do pożywienia niejednokrotnie był strapieniem dla proboszczów pragnących jak najgodniej podjąć swego biskupa.

Niegdyś w Kutnie proboszczował pewien ksiądz o arystokratycznych przyzwyczajeniach. Po mieście poruszał się karetą zaprzęgniętą w cztery kare konie, a  przy stole nie stronił od wykwintnych potraw. Kiedy przyjeżdżał Prymas – Książę Kościoła ów proboszcz stawiał sobie za punkt honoru wystawienie królewskiej uczty. Klasycznym i obowiązkowym daniem było prosię z jabłkiem w pysku. Natomiast Prymas oczekiwał czegoś prostszego. Kilkakrotnie, w czasie kolejnych wizyt prosił, aby następnym razem nie urządzać tak wystawnej uczty. No i pewnego dnia miarka się przebrała. Prymas przyjeżdża, a na stole znowu pojawia się prosię z jabłkiem w pysku. Obok dostojnego gościa siedział salezjanin z pobliskiego Woźniakowa.

„A u was w Woźniakowie to dostałbym może ziemniaków z zsiadłym mlekiem – pyta Prymas salezjanina.

„Tyle to na pewno się znajdzie – mówi ksiądz.

„No to jedziemy”.

Arcybiskup i zakonnik wstali i odjechali. A biedny ksiądz prałat tylko westchnął: „E, syn organisty. Co on w życiu jadł, co on w życiu widział.”

Dziewiąte błogosławieństwo

„Z tego ‘syna organisty’ sam Prymas potrafił żartować - wspomina ks. Henryk Zielinski - Kiedy byliśmy w seminarium opowiadał nam jak odwiedzał go kardynał Wojtyła i na różnych spotkaniach śpiewali razem długo w nocy. ‘O, kardynał Wojtyła, ten to ma głos – mówił Prymas -  on to potrafi ciągnąć pieśń. I głośno, i melodię trzyma. A ja patrzcie – syn organisty, ale się ojcu nie udałem.’ Bardzo nam to imponowało, że taki wielki człowiek potrafił mieć tyle dystansu do samego siebie.”

Tę rzadką zaletę potwierdza także ksiądz Waldemar Chrostowski. „Kiedyś, podczas studiów w Instytucie Biblijnym w Rzymie otrzymałem od niego książkę. Była to biografia Prymasa. Poprosiłem go wówczas o dedykację, a on, ku mojemu zdumieniu wpisał następujące słowa: ‘Księdzu Waldemarowi Chrostowskiemu z błogosławieństwem na pracę w Instytucie I pracę z życzeniami, żeby uniknął tych błędów, których ja nie zdołałem uniknąć. Stefan Kard. Wyszyński. Rzym, 8 grudnia 1978’”.

Ksiądz Zieliński wspomina, że jako kleryk bywał wyznaczany do tzw. asysty pontyfikalnej w uroczystościach, którym Prymas przewodniczył w archikatedrze św. Jana. „Można sobie wyobrazić co czuje 19-latek obarczony takim zadaniem – mówi ks. Henryk – Stoimy wszyscy w zakrystii, układamy falbanki przy komżach, poprawiamy fryzury przed lustrem a tu wchodzi Prymas. Zlustrował nas tym swoim charakterystycznym spojrzeniem i mówi: ‘Jak byłem młodszy to też mi się wydawało, że jak idę przez kościół to wszyscy na mnie patrzą, ale teraz mi już przeszło. Wy też z tego wyrośniecie.’

„Przy wielu okazjach przypominał nam jedno z błogosławieństw ułożonych przez księdza Tadeusza Federowicza z Lasek  – dodaje Barbara Dembińska – Ksiądz Federowicz do ośmiu błogosławieństw z Ewangelii dopisał jeszcze kolejne. Jedno z nich brzmi: Błogosławieni, którzy umieją się śmiać z samych siebie, albowiem oni zawsze znajdą powód do radości”.