Modlitwa jest takim darem, którego uczyć się nie trzeba; wystarczy chcieć się modlić - a przychodzi. Z jej pomocą najłatwiej jest regulować wszystkie sprawy i zobowiązania.

Obudziłem się przed piątą minut dwadzieścia, dręczony snem… – czytamy w „Zapiskach więziennych” Prymasa pod datą 13. III. 1956. – Może nie warto o snach pisać, ale ten, który dzisiaj miałem wyjątkowo zapiszę. – W widzeniu sennym opuszczałem jakiś wielki gmach, po uciążliwej konferencji z Bolesławem Bierutem. Pożegnaliśmy się w hallu. Wychodziłem już, gdy przyłączył się do mnie p. Bierut, z wyraźnym zamiarem towarzyszenia mi. Byłem tym skrępowany, dręczyło mnie wrażenie, co ludzie pomyślą, widząc nas wspólnie na ulicy. Szliśmy długą ulicą, jakby Alejami Racławickimi w kierunku Krakowskiego Przedmieścia w Lublinie. Prowadziliśmy rozmowę; chciałem jeszcze powiedzieć coś p. Bierutowi. Gdy czekaliśmy na skrzyżowaniu ulic na wolne przejście, pan Bierut skręcił na lewo i po przekątnej przeszedł ulicę. Pozostałem sam z myślą: jemu wszystko wolno, nawet gwałcić przepisy o ruchu ulicznym. Wkrótce zniknął mi z oczu, gdzieś w bocznej ulicy. Przechodziłem przez jezdnię w prostym kierunku, pełen lęku przed dwoma groźnymi kozłami, które stały na środku mej drogi. Ale minąłem je bez przeszkód, ciągle szukając p. Bieruta, gdzie zniknął. Oglądałem się za nim, chcąc coś jeszcze mu powiedzieć. Dziwiłem się, że tak nagle mi zniknął. Mój towarzysz, jakiś ksiądz, chciał mi coś tłumaczyć; czy należy się oglądać? W poczuciu, że nie wszystko zostało między nami zakończone, ruszyłem przed siebie prostą drogą, w ulicę Krakowskie Przedmieście. Z tym obudziłem się…

Bolesław Bierut zmarł 12 marca 1956 roku w Moskwie. Prymas – przebywający wówczas w czwartym miejscu odosobnienia w Komańczy – dowiedział się o tym przy śniadaniu, ale już wcześniej, podczas Mszy świętej jak pisze dręczyłem (…) Dobrego Ojca, natarczywiej niż zwykle  prosząc Boga o miłosierdzie dla Jego ludu.

Bierut był bezpośrednio odpowiedzialny nie tylko za walkę z Kościołem, ale także za aresztowanie Prymasa i w związku z tym podpadał pod ekskomunikę. Dla mnie ta okoliczność jest wyjątkowo ciężka, że z mego powodu stanęła jeszcze jedna przeszkoda między sprawiedliwym Sędzią a zmarłym – pisał Prymas. – Jak trudno w takiej sytuacji być pełnym chrześcijaninem! Pogwałcone prawo Kościoła wymaga kary. Cześć należna woli Bożej musi być okazana. To muszę uznać i tego chcieć; muszę chcieć sprawiedliwości Boga, który walczy w obronie swoich pomazańców. A jednak pragnąłbym, by ta ostatnia przeszkoda nie istniała. Tym więcej pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził. Jutro odprawię Mszę świętą za zmarłego; już teraz „odpuszczam mojemu winowajcy”, ufny, że sprawiedliwy Bóg znajdzie w tym życiu jaśniejsze czyny, które zjednają Boże Miłosierdzie.

Czy przez ten sen Bierut chciał coś powiedzieć Księdzu Prymasowi?

Istnieje nie tylko Sanctorum communio [świętych obcowanie]. Istnieje w świecie komunikacja duchów ludzkich. Tyle razy w ciągu swego więzienia modliłem się za Bolesława Bieruta. Może ta modlitwa nas związała tak, że przyszedł po pomoc. Oglądałem się za nim we śnie – i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy o nim zapomną rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo.

Czy Ksiądz Prymas modlił się także za tych, którzy go pilnowali, śledzili i podsłuchiwali?

Modliliśmy się wiele za naszych opiekunów, których nie uważaliśmy za naszych nieprzyjaciół.

O co modlił się Prymas pozbawiony wolności?

Ile odprawiliśmy Mszy świętych, prosząc o łaskę powrotu do obowiązków naszego powołania. Niekiedy zdawać by się mogło, że prośby nie są wysłuchane; ale nigdy modlitwy nasze nie były bez śladu w duszy, nigdy nas nie opuszczała ufność i spokój. Modlitwa (…) w Prudniku, była raczej modlitwą dziękczynną niż błagalną. Stwierdzamy, że modlitwa uwielbienia przynosi więcej radości i mocy niż modlitwa błagalna.

Tak było w drugim roku więzienia i w trzecim miejscu odosobnienia. Wcześniej Ksiądz Prymas był w Stoczku Warmińskim. Czy tam modlitwa była podobna?

Żyliśmy w ciągłej modlitwie, która pokonywała wszystkie nasze bóle, smutki i zawody. Ale te smutki przechodziły dziwnie szybko.

Krzepiliśmy ducha swojego nowennami: do świętego Józefa, do Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny, do Opieki świętego Józefa, do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, do Maryi Pośredniczki Łask, do świętego Piotra w Okowach, do Przemienienia Pańskiego, do Wniebowzięcia Maryi, do Matki Bożej Jasnogórskiej, do Narodzenia Maryi, do Imienia Maryi, do Maryi od Wykupu Niewolników. Przenosiny zastały nas w czasie nowenny do Macierzyństwa Maryi. Słowem, żyliśmy w ciągłej modlitwie, która pokonywała wszystkie nasze bóle, smutki i zawody. Ale te smutki przechodziły dziwnie szybko. Chociaż nadzieje nasze na rychłe wyzwolenie się odwlekały, to jednak po każdej ukończonej nowennie zespół nasz był dziwnie pogodny, spokojny i rozradowany. Trzeba raczej przyjąć, że dominowała pogoda i wesołość. Ciężkich smutków nie przeżywaliśmy tragicznie; szybko konały, choćby i przyszły. Chociaż usposobienia nasze są tak różne, to jednak wspólna modlitwa, wspólne ranne rozmyślania, które prowadziłem na głos według mszału benedyktyńskiego, wieczorny różaniec – te siły jednoczyły i zespalały.

Ksiądz Prymas pisał w więzieniu: Czy będę kiedykolwiek w życiu w szczęśliwszym niż teraz położeniu? Co to znaczy?

Jedna myśl o tym, ilu ludzi modli się (…) za mnie, podnosi na duchu. A przecież stokroć donioślejsza jest sama przedmiotowa wartość modlitwy niż to odczucie. Czy modliliby się tak wiele, gdybym siedział w domu? A wszyscy kapłani, którzy mają obowiązek modlić się pro Antistite [za biskupa diecezji], jak często nawet nie dostrzegają imienia swego biskupa w Kanonie Mszy świętej! Dziś zbliża nas do siebie wspólne cierpienie i ono czyni uważniejszymi. Gdy wrócę z więzienia do domu, na pewno utracę te owoce wzmożonej czujności braterskiej. Prawdziwie, bardziej błogosławionych w owoce duchowe, w pomoc modlitwy, nie zaznam dni. A czegóż więcej do szczęścia potrzeba?

Po aresztowaniu, z dnia na dzień Ksiądz Prymas znalazł się w zupełnie nowej, nietypowej sytuacji. Został nie tylko pozbawiony wolności, ale też możliwości lektury (brak książek), ruchu (w Rywałdzie nie wolno mu było opuszczać pokoju), pracy (brak zaplecza do pisania i tworzenia). Nie było kaplicy, paramentów liturgicznych do odprawienia Mszy świętej. Jak Ksiądz Prymas organizował sobie życie modlitwy w tej sytuacji?

Znalazłem jedną książkę francuską o świętym Franciszku, niewielką, ale niezwykle wartościową, a drugą książkę włoską – zbiór przemówień. Te dwie książki służyć mi mają jako ćwiczenia językowe. Lekturę przerywam odmawianiem godzin kanonicznych mniejszych, by w ten sposób pracę łączyć z modlitwą. Brewiarz odmawiam chodząc po swoim niewielkim pokoju, by brak powietrza uzupełnić ruchem. Wieczorem, gdy się już robi ciemno – a mamy brak światła – odmawiam różaniec, wędrując po pokoju. Modlę się wiele do mej szczególnej Patronki, Matki Bożej Jasnogórskiej, za obydwie moje archidiecezje, księży biskupów i moich domowników. (…) „Erygowałem” sobie Drogę Krzyżową, pisząc na ścianie, ołówkiem, nazwy stacji Męki Pańskiej i oznaczając je krzyżykiem. Resztę – Ecclesia supplet [Kościół dopełni].

Po kilku dniach odprawiania tzw. „suchej Mszy” (bez przeistoczenia z braku opłatka i wina) Ksiądz Prymas otrzymał minimum niezbędne do sprawowania Eucharystii, która jest szczytem modlitwy chrześcijańskiej. Była już materia potrzebna do sprawowania Ofiary, nie było jednak ludu…

Kapłan musi mieć Boga w dłoniach, by miał z czym stanąć przed Ojcem Niebieskim. Ale musi też mieć i lud przy sobie. Tę samotność przy składaniu świętej Ofiary odczuwa się tak bardzo, jak brak dłoni. Wszak kapłan pro hominibus [dla ludzi] ustanowiony. Toteż na swoją samotną Mszę świętą zwołuję wszystkich, których mi pamięć przywodzi, a zwłaszcza tych, których tak często – przy lada sposobności – zachęcałem do odmawiania różańca świętego, do czci Matki Bożej Jasnogórskiej.

Mówi się, że różaniec to „modlitwa mocy”. Do tej modlitwy odwoływał się Ksiądz Prymas przed kościołem świętej Anny w wieczór przed swoim uwięzieniem.

Przy schodach wiodących do mieszkania rektorskiego zatrzymała mnie gromada akademików i „niewiast ewangelicznych”. Prosiłem o modlitwę: „Mówcie różaniec. Znacie obraz Michała Anioła Sąd Ostateczny? Anioł Boży wyciąga człowieka z przepaści na różańcu. Mówcie za mnie różaniec”. Tymi słowy pożegnałem dzielną gromadkę.

Ksiądz Prymas wyniósł nabożeństwo do Matki Bożej z domu rodzinnego. Mama jeździła chętnie do Wilna, gdzie znajdował się wizerunek Matki Bożej Ostrobramskiej, a tata na Jasną Górę, by modlić się przed ikoną Czarnej Madonny. Jakie znaczenie w modlitwie mają obrazy i wizerunki?

Byłem sercem związany z pięknym posągiem Matki Bożej, stojącym na cmentarzu kościelnym. Później, gdy już byłem w Warszawie, w gimnazjum Wojciecha Górskiego, uczucia swoje przeniosłem na posąg Matki Bożej Passawskiej, na Krakowskim Przedmieściu, przed kościołem Res sacra miser, gdzie zbierały się niektóre klasy szkolne na nabożeństwo. W czasie pobytu w Seminarium Duchownym we Włocławku dwa nabożeństwa się wzajemnie uzupełniały: do Serca Pana Jezusa i do Matki Bożej Jasnogórskiej, której obraz był w bocznym ołtarzu. Święcenia kapłańskie otrzymałem w kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej w Bazylice Włocławskiej. Pierwszą Mszę świętą odprawiłem na Jasnej Górze, przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. Odtąd chętnie wybierałem ołtarz Matki Bożej, by przed nim składać Bogu codzienną Ofiarę. Nabożeństwo maryjne ożywiło się we mnie szczególnie w czasie ostatniej wojny. Związałem się gorąco z ołtarzem Matki Bożej Wrociszewskiej, przed którym spędzałem co dzień długie godziny wieczorne. W ciągu pracy mojej w Laskach, wśród dziatwy ociemniałej, podtrzymywałem ducha strwożonych sytuacją przyfrontowego życia głównie modlitwą do Matki Bożej. Rzecz znamienna, chociaż Zakład przechodził przez bardzo ciężkie chwile obstrzału artyleryjskiego, pacyfikacji Kampinosu, nigdy nie byliśmy zmuszeni do odłożenia wieczornego różańca.

Różaniec to modlitwa kontemplacyjna i zarazem ustna. Łatwo można wpaść w rutynę, odmawiając same słowa, a nie rozważając ich treści. Co Ksiądz Prymas sądzi o takim sposobie modlenia się?

Słowa nieuważne są jak puste pudełka z nieczytelnymi napisami. Modlitwa rozproszona to stos pustych pudełek. Cóż wart magazyn z pustymi pudełkami? Kto się tu pożywi?

Zatem modlitwa zakłada też wysiłek, walkę. W swoim życiu Ksiądz Prymas zawsze liczył na pomoc Matki Bożej. Czy również było tak w życiu modlitwy?

Rodzę w duszy kamienie tak ciężkie, że nie zdołam utrzymać tego owocu żywota mego. Zrzucam je więc do stóp Twoich, Matko, może po drodze z tych głazów zdołasz doprowadzić mnie do Syna – Drogi. Nie chciał Syn Twój zamienić kamieni w chleb. Bo łatwiej dojść do Syna po skalistej drodze, niż po drodze wymoszczonej bochnami. Może więc i owoc żywota mojego, Matko, będzie błogosławiony. Uśmiechnij się do moich kamieni. To wszystko, na co mnie stać. Reszta do Ciebie należy. I ja też nie chcę, by wszystkie stały się chlebem. Ale pozwól, by chociaż jeden z tych kamyków pożywił mi głodną duszę. Wszak petra autem erat Christus [a ta skała (kamień) – to był Chrystus ] (1 Kor 10,4).

Co trzeba robić, aby dobrze się modlić?

Modlitwa jest takim darem, którego uczyć się nie trzeba; wystarczy chcieć się modlić – a przychodzi. Z jej pomocą najłatwiej jest regulować wszystkie sprawy i zobowiązania; na modlitwie najłatwiej nawiązać kontakt z najbliższymi i zyskać spokój o ich losy. Podobnie jak najłatwiej wywdzięczyć się za okazane dobro. Gdy nadchodzą cierpienia i udręki, również modlitwa pomaga pokonać ich ciężar, gdy składamy Bogu w Jego Ojcowskie dłonie wszystko, co boli.