(25.04.2011)

Zazwyczaj w ten dzień i o tej godzinie był gdzie indziej. Dziś jednak, pierwszy raz od dwudziestu sześciu lat, nie pójdzie do Koloseum i nie będzie tam robił zdjęć Papieżowi.

Arturo Mari wszedł do kaplicy. Uderzył go widok dużego ekranu umieszczonego pod ołtarzem. Jan Paweł II siedział naprzeciwko w fotelu. Na oparciu klęcznika książeczka z tekstami tegorocznej Via Crucis. Na prośbę Ojca Świętego napisał je kardynał Joseph Ratiznger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary.

Na ekranie ukazało się Koloseum. Czerń nieba kontrastowała z podświetlonymi murami starożytnego cyrku otoczonego przez rzesze rzymian.

Stacja pierwsza: Pan Jezus na śmierć skazany

Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie, żeś przez Krzyż i Mękę swoją świat odkupić raczył.

Sędzia świata, który przyjdzie ponownie osądzić nas wszystkich stoi tutaj, zbezczeszczony i bezbronny przed ziemskim sędzią. 

Mari sięgnął po aparat. Byłoby najlepiej, gdyby poszedł do przodu, ustawił się gdzieś w okolicy ołtarza i zrobił papieżowi zdjęcie en face, ale nie miał śmiałości. Stał tam, gdzie stał i wiedział, że nie ruszy się z miejsca do chwili zakończenia nabożeństwa.

Panie, zostałeś skazany na śmierć, ponieważ lęk przed tym, co pomyślą ludzie stłumił głos sumienia. I tak przez całą historię niewinni zawsze byli krzywdzeni, skazywani i zabijani. Jak wiele razy sami woleliśmy sukces od prawdy albo reputację od sprawiedliwości? Wzmocnij cichy głos naszego sumienia, Twój własny głos, w naszym życiu. Spójrz na mnie, tak jak popatrzyłeś na Piotra po jego zaparciu się Ciebie. Niech Twoje spojrzenie przeszyje nasze serce i pokaże kierunek, w jakim powinno podążyć nasze życie.

Cierpiał patrząc na Papieża. „Arturo jest jak syn” – powiedział kiedyś Jan Paweł II do  prezydenta USA Billa Clintona. Mari przeżywał chorobę swojego własnego ojca i podobnie czuł się teraz. Papież siedział w fotelu i choć – był tego pewien – jego dusza rwała się do Koloseum – to schorowane ciało trzymało go tutaj.

 

Pierwszy taki Wielki Piątek

 

Od początku pontyfikatu, to znaczy od Wielkiego Tygodnia roku 1979 Jan Paweł II nigdy nie opuścił Drogi Krzyżowej w Koloseum. Gdy był – jak to zazwyczaj mówimy – młodym i silnym papieżem sam niósł krzyż w czasie długiej wieczornej uroczystości. Warto przy tym pamiętać, że określenie „młody i silny” stosujemy do człowieka, który miał około sześćdziesiątki – zazwyczaj ludzie myślą wtedy już o emeryturze. Ale rzeczywiście – forma fizyczna Papieża z Polski zadziwiała, zaś on wykorzystywał ją do maksimum. Z czasem – po upadku, w którym doznał urazu biodra – udawało się przekonać Ojca Świętego, aby pozwolił nieść krzyż innym, a sam uczestniczył w Drodze Krzyżowej siedząc na przygotowanym miejscu. Nie było to dla niego łatwe do przyjęcia. Chciał przynajmniej przez jakiś odcinek nieść krzyż, zdarzyło się, że wiedziony wewnętrzną potrzebą „przejął” go od niosących. Nie do pojęcia jednak było, aby w Wielki Piątek nie pojawił się przy murach Koloseum – symbolu męczeństwa rzymskich chrześcijan w pierwszych wiekach istnienia Kościoła. Tak było aż do roku 2005. Po dwóch wizytach w Poliklinice Gemellego, po zabiegu tracheotomii, który miał mu umożliwić oddychanie, Jan Paweł II musiał zostać w domu. Siedział przykuty do fotela w papieskiej kaplicy i patrzył w ekran umieszczony u stóp ołtarza, przy którym tyle razy odprawiał Mszę – tajemnicę Przejścia. Otaczali go najbliżsi współpracownicy.

W pewnym momencie Arturo Mari zobaczył, jak Papież o coś prosi. Potem uderza dłonią w poręcz fotela. Arturo znał ten gest. On czegoś się domaga. Drugi sekretarz, ksiądz Mieczysław Mokrzycki opuszcza kaplicę i po chwili wraca z drewnianym krzyżem. Papież trzyma go jakiś czas pasyjką do przodu, w kierunku ołtarza, a potem odwraca ku sobie.

Mari podniósł aparat. Z tego kąta nie widział dobrze, ale wyglądało na to, że Ojciec nie patrzył w ekran lecz w krucyfiks.

Stacja czternasta

Jezus, zbezczeszczony i skrzywdzony ze czcią złożony jest do nowego grobu. Nikodem przynosi mieszankę mirry i aloesu, około stu funtów wagi, która wydziela cenny zapach. W samoofiarowaniu Syna, w Jego namaszczeniu w Betanii widzimy "nadmiar", który przywołuje Bożą miłość, szczodrą i nadobfitą. Bóg ofiaruje siebie bezgranicznie. Jeśli Bożą miarą jest nadobfitość, także i my ze swej strony nie powinniśmy uważać czegokolwiek za zbyt wiele dla Boga.

 

 Był człowiekiem wolnym

 

Był człowiekiem wolnym i uczył nas, swoich rodaków, prawdziwej wolności  - takimi słowami określił niegdyś Jan Paweł II kardynała Stefana Wyszyńskiego. Było to niemal na progu pontyfikatu, pięć lat po wyborze Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, już po zamachu, po śmierci Prymasa i po wprowadzeniu stanu wojennego. Słowa te – wypowiedziane na początku drugiej pielgrzymki do Polski (1983) określają równie dobrze Prymasa Tysiąclecia, jak i tego, który je wypowiedział. Wewnętrzna wolność Papieża zachwycała wielością jej odcieni. Przejawiała się zarówno w spontanicznych konferencjach prasowych na pokładzie samolotu, jak i w „nielegalnych” ucieczkach z Watykanu, kiedy jechał w otaczające Rzym góry. Wolność widoczna tak bardzo, gdy tuż po wyborze, łamiąc ustalone watykańskie reguły, opuścił Pałac Apostolski, by odwiedzić w szpitalu chorego przyjaciela, biskupa Andrzeja Deskura. Widoczna również podczas pielgrzymki do Polski stanu wojennego – wówczas był gotów wracać z lotniska Okęcie do Rzymu gdy okazało się, że władze komunistyczne nie chcą dopuścić do jego spotkania z Wałęsą. Któż z nas nie pamięta obrazu Papieża w górach: w białej sutannie, białej kurtce, białej czapce narciarskiej przechadzającego się po krystalicznie białym lodowcu i z zachwytem patrzącego w niebo.

Ta wolność była mu stopniowo odbierana. Jego silny charakter mógł sobie poradzić ze sztywnymi i bezdusznymi regulaminami, nie ulegał wobec różnej maści dyktatorów, ale postępująca choroba była nieubłagana. Nie cierpiał jeżdżącego tronu, z czasem jednak musiał pozwolić na to, by go wożono.  Przyzwyczaił nas do wzruszającego gestu ucałowania ziemi kraju, do którego przybywał – po latach nie mógł już klękać, schylał się tylko do podawanej mu misy z ziemią. Jego pasją było głoszenie słowa – czynił to wspaniale, dzięki naturalnym predyspozycjom i aktorskiemu przygotowaniu. I z tym było coraz trudniej, wreszcie odczytywał początek i koniec przemówienia, a zasadniczą jego część czytał ktoś inny. W końcu odebrano mu nawet tę namiastkę. Może dlatego, po zabiegu tracheotomii, gdy okazało się, że nie może mówić, napisał: „Co ze mną zrobiliście?” I zaraz potem dopisał swoje zawołanie: „Totus Tuus”.

 

Cały Twój

 

Słowa te pochodzą z ułożonego przez francuskiego świętego Ludwika Marię Grignion de Montfort „Traktatu o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”. Karol Wojtyła poznał je w czasie okupacji, podczas nocnych zmian w fabryce „Solvay” czytając niepozorną książeczkę, która – jak sam wspominał – została pokryta plamami sody.  Mocno przemówiła do jego młodzieńczego serca myśl o oddaniu się w niewolę Jezusowi przez ręce Jego Matki. W czasach absolutnej zewnętrznej niewoli spowodowanej hitlerowskim najazdem zrozumiał, że człowiek może być wewnętrznie wolny wtedy, gdy jest posłuszny Bogu. Tego posłuszeństwa można nauczyć się od Kobiety, która powiedziała „Niech mi się stanie według słowa Twego”.

Tuus totus ego sum, et omnia mea tua sunt —  pisał św. Ludwik Maria. Znaczy to – cały jestem Twój Jezu przez Maryję. Kiedy w 1958 roku Karol Wojtyła został biskupem, pierwsze słowa tego aktu zawierzenia uczynił swoim zawołaniem. Herb biskupi oddawał graficznie treść zawołania. Był to krzyż, pod którym znajdowała się litera M. Dwadzieścia lat później właściciel tego herbu został papieżem. I choć watykańscy specjaliści twierdzili, że emblemat nie spełnia kryteriów papieskiej heraldyki, to jednak Papież Wojtyła postanowił, że zasadniczy jego wygląd nie ulegnie zmianie.

Rzecz ciekawa – Wielki Piątek roku 2005 wypadał 25 marca, kiedy zazwyczaj Kościół obchodzi uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. Święto to upamiętnia dzień, w którym żydowska dziewczyna o imieniu Miriam powiedziała „Niech mi się stanie według słowa twego”.

 

Błogosławieństwo

 

Po zabiegu tracheotomii i drugim pobycie w Poliklinice Gemellego Jan Paweł II wrócił do domu. Pragnął spędzić na Watykanie Święta Wielkanocne i na tyle, na ile to możliwe uczestniczyć w uroczystościach Wielkiego Tygodnia. Nie mógł pogodzić się z biernością. Ten dawny mistrz słowa z pomocą logopedy zaczął na nowo uczyć się artykułowania wyrazów. Było jasne, że nie da rady przewodniczyć uroczystościom, ale może chociaż udzieli błogosławieństwa Urbi et Orbi (Miastu i Światu), które jest zarezerwowane tylko dla Następcy Piotra. Wydawało się, że to leży w zasięgu jego możliwości. W Niedzielę Zmartwychwstania zbliży się do okna biblioteki i przemówi do zgromadzonych.

Tego dnia na placu Świętego Piotra wśród wielu tysięcy ludzi znajdował się holenderski ksiądz Michel Remery, niegdyś student architektury, później fachowiec zarządzania projektami pracujący w poważnych firmach. W 1995 roku Michel zobaczył Papieża z bliska na Światowym Dniu Młodzieży w Manili. Tak zaczęła się jego droga zakończona święceniami kapłańskimi.

W Niedzielę Zmartwychwstania ksiądz Remery śpiewał w chórze podczas liturgii. „Stałem w takim miejscu – wspomina – że nie mogłem widzieć okna biblioteki, z którego miał przemówić Papież. Po ciszy, która zapadła na placu zorientowałem się, że już zbliżył się do mikrofonu. Ale z megafonów nie usłyszałem jego słów. Usłyszałem tylko chrapliwy oddech”.

Tysiące osób na placu i pewnie miliony przy telewizorach widziały. Papież walczył z emocjami, które go zdradziły. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Śledził wzrokiem napisany tekst, ale milczał. Wreszcie, bezradny, podniósł rękę i nakreślił znak krzyża.

– Może lepiej, żebym umarł, jeśli nie mogę spełniać powierzonej mi misji – powie później arcybiskupowi Dziwiszowi. Zaraz jednak doda: „Niech się spełni wola Twoja. Totus tuus”.

 

Wspomnienie Lolka

 

W Wielkim Poście 1976 roku kardynał Karol Wojtyła dostąpił dużego wyróżnienia. Papież Paweł VI zaprosił go do wygłoszenia rekolekcji dla niego i dla Kurii Rzymskiej. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to gest symboliczny. Dwa lata później Paweł VI zmarł, a po krótkim pontyfikacie Jana Pawła I Następcą Piotra został arcybiskup Krakowa.

W czasie tych rekolekcji Karol Wojtyła przywołał wspomnienie z dzieciństwa, które głęboko zapadło mu w pamięć. Rozważał wtedy słowa św. Pawła z listu do Filipian Chrystus uniżył samego siebie, stał się posłuszny aż do śmierci i to śmierci krzyżowej

Nie zapomnę nigdy pierwszego przeżycia tych słów i tej liturgii w wielkiej oprawie katedry wawelskiej – mówił do Pawła VI i jego współpracowników. –  Poszedłem tam jako kilkunastoletni chłopak w godzinach popołudniowych Wielkiej Środy, kiedy po raz pierwszy śpiewano Ciemną Jutrznię. Pamiętam rzędy ławek zajęte przez alumnów z Seminarium, stalle, w których godnie zasiadywali prałaci i kanonicy kapituły, wreszcie przy wielkim ołtarzu katedry Metropolitę Krakowskiego, niezapomnianego Księcia Adama Sapiehę. W centralnym miejscu wielki trójnóg, na którym paliły się świece, wygaszane w miarę jak zebrani kończyli śpiewać poszczególne psalmy.

Na końcu kantor zaśpiewał: Christus factus est pro nobis obaediens usque ad mortem (Chrystus uniżył samego siebie, stał się posłuszny aż do śmierci i to śmierci krzyżowej). Wyniesiono ostatnią piętnastą świecę. Katedra pogrążyła się w mroku. W końcu zabrzmiał psalm: Miserere mei Deus secundum magnam misericordiam Tuam....( Zmiłuj się nade mną, Boże, według miłosierdzia Twego, według wielkiej litości Twojej zgładź nieprawości moje!).

W Niedzielę Wielkanocną 2005 roku po niemym błogosławieństwie Jana Pawła II zaczęliśmy przeczuwać, że świeca jego życia powoli się dopala. Kończył się Wielki Tydzień Kościoła, zaczynał się wielki tydzień Jana Pawła II.