Przyjaciele mówili jej: „Co za brak odpowiedzialności. Nie powinnaś mieć więcej dzieci.” Ona jednak nie zaufała im. Zaufała Opatrzności i proszę – ma już trzynaścioro żywych dzieci.

Słowa te usłyszałem osiem lat temu z ust człowieka, którego nawet po chwili rozmowy można było z całą pewnością nazwać szczęśliwym. Nazywał się Rafael Pich, a mówił o swojej córce Rosie Marii. Rafael  miał wtedy 77 lat i jeździł po całym świecie wspomagając kursy doskonalenia umiejętności rodzicielskich (w Polsce działają one pod nazwą Akademia Familijna). Wszędzie mówił: „jestem praktykiem a nie teoretykiem rodziny” i z dumą pokazywał fotografię, na której znajdowała się jego żona, on oraz ich … szesnaścioro dzieci. Rosa Maria była dziewiąta. Nie sądziłem, że kiedyś poznam ją i jej męża i zobaczę zdjęcie  identyczne w formie, ale inne w treści . Jest na nim jej własna rodzina… również z szesnastką dzieci.

Rosa w listopadzie przyjechała do Polski razem z mężem Josemaríą Postigo na Międzynarodowy Kongres z okazji dziesięciolecia Akademii Familijnej. 

 

Nie powinnaś mieć więcej dzieci

Ich pierwsza córka Carmina, urodziła się bardzo chora na serce. Lekarz orzekł, że nie będzie żyła dłużej niż trzy lata. Potem urodziło się dwoje kolejnych dzieci. Zmarły w odstępie czterech miesięcy, także z powodu wady serca. To właśnie po tym dramacie przyjaciele odradzali małżonkom starania o powiększenie rodziny. „Rozmawialiśmy o tym z mężem – wspomina Rosa z łagodnym uśmiechem, ale też i z zadziwiającą siłą w głosie. – I stwierdziliśmy, że nikt nie będzie decydował, co dzieje się w naszej sypialni.  To jest rzecz osobista. Nikt nie będzie decydował – ani ksiądz, ani lekarz, ani znajomi, ani rodzice, ani dziadkowie.”.

Carmina przeżyła siedmiokrotnie czas, który dał jej lekarz. Na panoramicznej fotografii znajduje się jej zdjęcie – stoi z tyłu, jako najstarsza. Poprzedza ją piętnaścioro rodzeństwa. Podpis pod fotografią: „Ostatnie zdjęcie całej rodziny (12.05.2012) podczas Pierwszej Komunii Pepy i Pepa, krótko przed śmiercią Carmi”.

Na odwrocie oryginalnej fotografii rodzinne widnieje wcześniejsze zdjęcie. Carmina trzyma na rękach siostrzyczkę Lolitę. W lustrze widzimy odbicie twarzy Lolity i błysk flesza aparatu, który trzyma Rosa. Ten obraz mówi więcej o rodzicielstwie niż niejedna książka. W dzieciach widać całą prawdę o rodzicach, są oni jakby ich zdjęciem i to nie pozowanym, lecz najbardziej autentycznym. W dzieciach odbija się nie tylko zewnętrzne podobieństwo do rodziców, ale i głębokie doświadczenia ich życia. Dziś wielu młodych ludzi nie chce zawierać związków małżeńskich, bo pamiętają rozejście się swoich rodziców. Ale też są młodzi ludzie, którzy pamiętają szczęście domu rodzinnego, tworzonego przez mamę i tatę. Rosa właśnie to zapamiętała najlepiej.

 „Mój ojciec był bardzo silnym i bardzo pracowitym mężczyzną – mówi Rosa. – W jego słowniku nie było wyrażenia ‘jestem zmęczony’.  Był przekonany, że zawsze, jeśli ma się problem, trzeba szukać rozwiązania i się je znajdzie. Od rodziców nauczyłam się, że życie jest pracą, służbą i szczęściem. To szczęście musimy znaleźć tu (Rosa pokazuje serce), każdy w swoim domu, ze swoim mężem i dziećmi, w swojej pracy, albo w górach, jeśli jesteś na wycieczce ze dziećmi”.

 A jednak… Mówić o szczęściu, gdy pierwsze dziecko rodzi się chore, a dwoje kolejnych umiera? Szukać tego szczęścia w kolejnych próbach poczęcia i urodzenia dzieci? Wydaje się to szaleństwem…

Mąż Rosy widzi pytanie w oczach dziennikarza. Śpieszy z odpowiedzią: „Kiedy masz wiarę, to możesz zobaczyć, że te wszystkie rzeczy mogą się wydarzyć. Przecież Bóg też  jest ojcem i nas rozumie.  Modliliśmy się i byliśmy pewni, że On nam pomoże, będzie z nami i że będziemy mieli więcej dzieci. I teraz widzisz, że to się stało!” – wskazuje palcem na fotografię.

 

Okrągły stół

Po swoich rodzicach Rosa odziedziczyła nie tylko pragnienie licznej rodziny, ale i praktyczne pomysły do zastosowania. Bez wątpienia najważniejszym jest okrągły stół. Podobny był używany w jej domu rodzinnym.

Forma stołu ułatwia kontakt ze wszystkimi uczestnikami posiłku, dobrze się ich widzi i łatwo się rozmawia – przy podłużnych stołach dialog nie jest taki prosty. „Mogę obserwować, w jakim nastroju są dzieci – mówi Josemaría. – Czy czują się dobrze, czy są może w gorszym humorze”. Na środku stołu znajduje się obrotowa konstrukcja – tu umieszcza się potrawy. Każdy może po nie sięgać bez potrzeby proszenia o nie. W ten sposób tworzy się przestrzeń do rozmowy o ważniejszych  rzeczach niż jedzenie. O czym? O tym, co przyniósł dzień w szkole, w pracy u taty, czy w pracy u mamy (bo Rosa też pracuje na część etatu poza domem). Zaspokajają nie tylko głód fizjologiczny, ale dzielą się tym, co jest dla każdego z nich ważne. „Spotkanie przy posiłku ma tę dobrą stronę, że kiedy ty jesz inni mogą mówić – śmieje się Josemaría – i wtedy też bardzo łatwo można pokierować rozmową.” „Siadamy wokół stołu nie tylko po to, aby jeść – dodaje Rosa. – Nie jesteśmy zwierzętami,  jesteśmy osobami.  Ten czas ma być czasem spotkania. Dlatego też mamy się troszczyć o tych, którzy są po naszej prawej i lewej stronie”. W ich rodzinie dzieci od najmłodszych lat uczone są prostego obowiązku – jesteś odpowiedzialny za to, aby twój sąsiad miał w szklance nalaną wodę, masz pytać, czy nie chciałby jeszcze trochę czegoś – chleba, ziemniaków. „Jeśli siadamy do stołu, to także po to, aby myśleć o innych” – mówi Rosa.

Myślenie o innych leży u podstaw listy obowiązków, które ma każde z dzieci. Jednym z nich jest poranne przynoszenie chleba dla całej rodziny. Na przykład Tomasz (na zdjęciu rodzinnym trzeci od lewej) jest odpowiedzialny za dostarczenie do domu chleba.

„Codziennie musi wstawać pół godziny wcześniej – mówi jego ojciec – ponieważ idzie ze mną, albo z Rosą (zależy to od dnia), aby przynieść chleb z piekarni”. 

Rosa: „Kupujemy 12 bochenków. A w zimie rano jest jeszcze ciemno”.  

Josemaría: „Więc on ma przynieść ten chleb i wszyscy na niego czekają.  W Hiszpanii chleb jest bardzo istotnym składnikiem śniadania!  Jeśli go nie przyniesie, to cała rodzina cierpi. Na nim spoczywa ta odpowiedzialność.  Przeważnie z soboty i niedzieli zostaje nam trochę pieczywa i w poniedziałek potrzeba tylko jeden, albo dwa bochenki, ale on mówi – chcę iść po chleb, bo będą chcieli mieć świeży.”

Bardzo to piękne. Czy jednak nie nazbyt idealne? Dzieci nie zawsze mówią tak, czasem, może nawet często, mają swój pomysł. A kiedy jest wiele pomysłów, to jest i kłótnia… Czy możliwa jest kłótnia przy stole? „O tak, bywa, że się kłócą – potwierdza Rosa. –  Czasem walczą o słodycze, bo u nas bardzo lubi się słodycze. To jest normalne. Dla nas rodziców jest to kolejna możliwość, aby przypominać, co jest najważniejsze”. 

Josemaría: „Ale jeśli siadamy do kolacji, a któreś z nich jest spóźnione, to prosi: nie zaczynajcie beze mnie. Chcą uczestniczyć w rozmowie.  Chcą wiedzieć, co się wydarzyło w rodzinie, u innych jej członków.  To jest bardzo specjalna chwila. A kiedy dorastają, stają się nastolatkami i trochę się separują od rodziny, bo chcą być niezależni, to jednak chcą uczestniczyć w tym rodzinnym posiłku, potrzebują tego”.

 

„W łóżku. Co?”

Nigdy nie zapomnę odwiedzin dziennikarzy BBC z Londynu, którzy robili reportaż o naszej rodzinie – pisze Rosa w książce „Jak być szczęśliwą z jednym, dwojgiem, trojgiem… dziećmi?” – Kiedy weszli do sypialni, zapytali czy to jest nasze łóżko; odpowiedzieliśmy, że tak, a oni natychmiast zaczęli filmować, mówiąc: „This is the factory of the children” („To jest fabryka dzieci”).

Brytyjski dziennikarz Marc Dolan odwiedził dom Rosy i Rafaela na koniec podróży, której efektem był film „The biggest families of the world” („Największe rodziny świata”) zrealizowany w 2009 roku. Ekipa telewizyjna wyjechała, ale Josemaría dobrze zapamiętał to zainteresowanie człowieka, dla którego liczna rodzina była jeszcze jednym egzotycznym zjawiskiem. To właśnie reakcja Dolana sprawiła, że zachęcił Rosę do napisania rozdziału o intymności między mężem a żoną.

Z książki Rosy: Nie możemy uczyć, w jaki sposób małżonkowie mają się kochać w łóżku, ponieważ to należy do ich intymności i każde małżeństwo musi to razem odkrywać – rozmawiając ze sobą, mówiąc sobie, co daje więcej przyjemności a co nie. Kobieta potrzebuje przygotowania, trzeba się do niej zalecać przez cały dzień i w ten sposób ona przygotowuje się do finałowego szczytu.  Mężczyzna jest jak płomień ognia, ale ma głowę i swoją inteligencję, aby wiedzieć jak jego żona chciałaby być traktowana.

Rosa ma świadomość, że życie intymne jest w każdym małżeństwie bardzo ważną sprawą i – jak pisze – jeśli nie przeżywa się go z hojnością, skutki takiej postawy przechodzą na inne obszary życia osobistego i rodzinnego. Opiera to nie tylko na swoim doświadczeniu, ale na wielu rozmowach z przyjaciółkami rozczarowanymi mężem po kilku latach małżeństwa. Mówię im, aby wzięły kartkę papieru i napisały dziesięć rzeczy, które sprawiają, że są zakochane w swoim mężu i dziesięć, których nie mogą znieść. Rzeczy negatywne piszą szybko i bez myślenia, ale to co je zachwycało, gdy były narzeczonymi – już zapomniały. Małżonek też powinien zrobić to samo, a potem powinni przejść przez obie listy szukając rozwiązań z dużym poczuciem humoru. Trzeba dać sobie dużo czasu, aby się zmienić walcząc, czasem ponosząc porażki, a czasem zwyciężając.

„Ten rozdział jest bardzo piękny, ponieważ wyjaśnia, na czym polega głęboka jedność między mężem a żoną – mówi Josemaría. –  Nie chodzi tu tylko o zjednoczenie ciał, to jest zjednoczenie dusz. W ciągu dnia potrzebujemy wiele razy przeżywać tę jedność.  To jest bardzo trudne, ponieważ każdy ma swoje zadania, swoją pracę. Więc potrzebne są takie chwile, kiedy ciała i dusze są razem. Kiedy są otwarte na nowe życie”. 

Rosa w swojej książce pisze o tym, że gdy dwa ciała stają się jednym (1+1=1) małżonkowie doświadczają transcendencji, a gdy są otwarci na nowe życie, oboje mają moc je powołać do istnienia, które napełnia sensem naszą egzystencję, przekraczamy siebie w dziecku (1+1=3, tata, mama i dziecko) i otwiera naszą rodzinę na przyszłość, na wieczność…

 

Jaki jest twój sekret, Rosa?

Taki tytuł nosi ostatni rozdział książki Rosy. Autorka usilnie odradza czytanie tych stron osobom, które nie mają daru wiary, ponieważ go nie zrozumieją.

Rosa i Josemaría należą do tych, którzy wierzą i to bardzo konkretnie.

W ich domu modlitwa nie jest obowiązkowa, ponieważ szanują wolność dzieci, ale tłumaczą im, że to właśnie modlitwa pomaga nam być lepszymi. Kiedy dzieci zaczynają dzień od kłótni przy śniadaniu, pytam ich: Chłopcy, nie modliliście się dzisiaj rano? Zaczynam śpiewać ofiarowanie dnia Najświętszej Maryi Pannie i prosimy Ją o pomoc – pisze Rosa. W ten sposób wypędzamy tego „diabełka”, którego każdy z nas ma w sobie.

Codziennie przed kolacją odmawiają różaniec. Intencji nie brakuje. W przeddzień naszej rozmowy urodziny miała Lolita. Przechodziła już wiele operacji. „Ona jest bardzo chora, ale ciągle się śmieje, śpiewa, żartuje – opowiada Josemaría. –  Dzieje się tak, ponieważ ciągle się za nią modlimy. Mówimy dzieciom, że muszą się zaopiekować siostrą. Nie mogą nic zrobić, aby była zdrowsza, a więc niech się modlą”.

Wiele nauczyli się od świętego Josemaríi Escrivy, założyciela Opus Dei. „Często tłumaczył rodzicom: musicie być przyjaciółmi swoich dzieci – mówi mąż Rosy. –   Wówczas, w latach sześćdziesiątych w Hiszpanii relacje między rodzicami a dziećmi były pełne dystansu. Nie mówiło się do nich ‘mamo’, ‘tato’, ale ‘proszę pana’, ‘proszę pani’. Dziś widzimy, że te relacje są bardziej przyjacielskie, ale to nie ma oznaczać braku szacunku. Jesteś przyjacielem, jeśli dajesz drugiemu to, co masz najlepszego”.

„Święty od codzienności” chętnie powtarzał, że małżeństwo mężczyzny i kobiety błogosławi obiema rękami. Gdy pytano go, dlaczego obiema rękami, odpowiadał żartobliwie: „Bo nie mam czterech”.

(WSieci, 7-12 stycznia 2014)