Fragment książki  Narodziny Pokolenia JP2

 

Narodziny Pokolenia JP2

Światowy Dzień Młodzieży może być dla was wszystkich okazją do tego, by rozpoznać własne powołanie, czyli drogę, na którą każdego z was wzywa Chrystus. Poszukiwanie i odkrycie tego, czego Bóg chce dla was jest doświadczeniem głębokim i fascynującym.

Jan Paweł II, Manila, Filipiny, 13 stycznia 1995

1.

Michel zjechał z drogi i zatrzymał rower przed niewielkim domkiem. Słońce chyliło się już ku zachodowi, co sprawiało, że okolica wyglądała jeszcze piękniej.

- To była dobra decyzja – pomyślał podziwiając malowniczy widok Delft, których nazwę rozsławił słynny siedemnastowieczny holenderski malarz, Vermeer. Nie pierwszy raz stwierdzał, że słusznie zrobił przeprowadzając się tu z położonego o zaledwie godzinę drogi rowerem Vorburga, gdzie mieszkali jego rodzice. Przez pierwsze miesiące studiów na Delft University of Technology dojeżdżał stamtąd na zajęcia, ale szybko przeniósł się tutaj. Kupił mały, z górą stuletni domek, wyremontował go z kolegami i teraz mieszkali tu razem – on oraz dwóch jego przyjaciół.

- Byli protestantami z dwóch różnych wyznań, a ja katolikiem, ale nie przeszkadzało nam to – wspomina. – Szczerze mówiąc, to oni wnosili do tego domu atmosferę wiary: czytali Biblię, uczestniczyli w różnych spotkaniach religijnych, natomiast ja…, no cóż,  nie narzucałem się Panu Bogu. Pasjonowała mnie za to nauka. Poszedłem na architekturę, szczególnie interesowało mnie odnawianie starych, zabytkowych domów oraz zarządzanie projektami budowlanymi. Ostatecznie wybrałem ten drugi kierunek. Odnawianie starych domów – choć interesujące – nie gwarantowało zatrudnienia, ponieważ rynek tych usług był ograniczony.

Na trzecim roku zajął się pracą dyplomową, ponieważ postanowił szybciej skończyć studia i pójść do pracy. Miał nadzieję, że tego wieczora będzie mógł jeszcze przysiąść nad opracowywanym projektem. Rozłożył już papiery na biurku, gdy zadzwonił telefon.

- Pan Michel Remery? – usłyszał pytanie.

- Tak.

Manila- Dzwonię z sekretariatu Konferencji Episkopatu Holandii. Został pan wytypowany jako członek delegacji holenderskiej na Światowy Dzień Młodzieży w Manili na Filipinach. Czy chciałby pan pojechać?

Zamurowało go. W pierwszej chwili nie był w stanie wykrztusić nawet jednego słowa. Oczyma wyobraźni zobaczył palmy, niezrównany błękit nieba i oceanu.

- Muszę się zastanowić – zaczął powoli. – Myślę…, myślę, że tak, no pewnie, że tak, bardzo chętnie, dziękuję za zaproszenie.  Ale – zawahał się – to musi być bardzo droga podróż.

- Proszę się nie martwić, zdajemy sobie z tego sprawę. Może pan liczyć na wsparcie. Prześlemy panu wszystkie materiały. Proszę się z nimi zapoznać i w najbliższym czasie skontaktować się z nami.

Michel do dziś nie wie, dlaczego akurat on został wybrany jako jeden z siedmiu reprezentantów Holandii na Swiatowe Dni Młodzieży i jako jeden z dwóch delegatów na Międzynarodowe Forum Młodych, które miało poprzedzić główne obchody. Owszem, jeszcze kilka lat temu był ministrantem, zaglądał do parafialnego kościoła, znał proboszcza, ale miał wrażenie, że od tego czasu minęły całe wieki. Ostatnio właściwie zarzucił modlitwę i udział w mszy. Kiedy wchodził do kościoła widział starych ludzi z siwymi włosami oraz księdza mówiącego o rzeczach, które go nie dotyczyły. „Jaka szkoda, że nie ma tu naszych wnuków, co za szkoda, że kościoły nie są już pełne” – usłyszał raz.

„Ja tu jestem, więc powiedz mi coś o tym Jezusie, którego chcę poznać” – pomyślał wtedy. Niestety, jego cichemu żądaniu nie stawało się zadość. Co z tego, że przesłanie chrześcijaństwa wydawało mu się dobre,  jeśli Kościół na jego oczach po prostu umierał?

Do Manili poleciał nie oczekując niczego poza ciekawą wycieczką.


2.
Widzę, że lud filipiński jest radosny. Dlaczego jest tak bardzo pełen radości? Jestem przekonany, że ty, ludzie Filipin, jesteś tak bardzo radosny, bo otrzymałeś Dobrą Nowinę. Ten, kto otrzymał Dobrą Nowinę jest radosny i promienny, a także ofiarowuje tę radość innym, daje tę radość Bogu. Dzisiaj dajecie tę radość Papieżowi. Dajecie również tę radość kardynałom, biskupom, księżom i wam wszystkim. Ja osobiście i my wszyscy jesteśmy bardzo wdzięczni ludowi filipińskiemu za tę gościnność pełną radości.

Jan Paweł II, Manila, Filipiny, 13 stycznia 1995




Na Filipinach nie ma świtu, ani zmierzchu. Noc nagle zamienia się w dzień, a dzień w noc. Równie nagła zmiana nastąpiła w Michelu w czasie tych dziesięciu dni, które minęły od jego przylotu do Manili. W czasie osiemnastogodzinnego lotu z Europy do Azji wyobrażał sobie, że jest szczęściarzem, który jedzie na egzotyczną wycieczkę i spotka się z młodymi ludźmi z całego świata. Szybko jednak musiał zrewidować swoje przewidywania. W Holandii widział puste kościoły, w których spotykał nielicznych staruszków. Tu zobaczył rzesze młodych ludzi, których nie pomieściłaby nawet bazylika świętego Piotra. Radośni, uśmiechnięci, rozśpiewani. I stary Papież, który czuł się wśród nich jak ryba w wodzie. Czy to ten sam człowiek, którego w jego kraju nieustannie krytykowano?

Wieczorem, w sobotę 14 stycznia 1995 roku, razem z setkami tysięcy uczestników X Światowego Dnia Młodzieży Michel czekał na Jana Pawła II w Parku Rizala w Manili.

Jak zwykle zmrok zapadł nagle i jak zwykle Filipińczyków ogarnął niesamowity entuzjazm, gdy na podium zobaczyli Jana Pawła II.

- John Paul II, we love you! – Janie Pawle II, kochamy cię – zaczęli skandować. A za chwilę, ku zaskoczeniu samego Ojca Świętego cały ten olbrzymi teren rozbrzmiał okrzykiem:

– Lolek! Lolek!

Słysząc zdrobnienie, którym wołano na niego w dzieciństwie, Papież powiedział:

– Lolek is not so serious. (Lolek to nie brzmi zbyt poważnie)

(entuzjazm)

- John Paul II is too serious. (Jan Paweł II to zbyt poważnie).  Maybe in the middle. (Może znajdziemy coś pośrodku). We shall find something in the middle (Spróbujmy poszukać czegoś pośrodku). So, Lolek is a child. John Paul II is an old man. Between them two was Karol... (Lolek to dziecko. Jan Paweł II to stary człowiek. Pomiędzy nimi był Karol.)

Te proste słowa wywołały jeszcze większą eksplozję radości.

– Karol! Karol! – zaczęli wołać Filipińczycy.

- Wzruszająca scena – wspomina Michel. -  Ojciec Święty żartuje i jednocześnie mówi nam: nie jestem tu tylko jako Papież, jestem tu jak zwyczajny człowiek. Kocham was. Naprawdę czuliśmy, że on jest jak nasz dziadek, z którym o wszystkim możemy porozmawiać, z którym możemy wspólnie świętować.

Procesjonalnie wniesiono Krzyż Światowych Dni Młodzieży. Jan Paweł II odmówił modlitwę, a potem młodzi ludzie zaczęli zadawać mu pytania.

– Czego oczekiwałeś od nas, zwołując Światowy Dzień Młodzieży?

– Dlaczego każesz nam przemierzać cały świat?

– Czy spełniliśmy twoje oczekiwania?

– Co jeszcze powinniśmy uczynić?

– Wasze pytania odtwarzają jak gdyby scenę z Ewangelii, w której młodzieniec pyta Jezusa: Nauczycielu dobry, co mam czynić? – mówił Papież. – Jezus zwrócił przede wszystkim uwagę na jego postawę pytającego – na szczerość jego poszukiwania. Zrozumiał, że młodzieniec rzeczywiście szczerze szuka prawdy o życiu i o własnej drodze życiowej. Życie to czas, który został nam podarowany i w którym każdy z nas staje wobec wyzwania, jakie niesie samo życie: to wyzwanie polega na znalezieniu swojego celu, przeznaczenia i na walce o nie.

Poważne papieskie rozważania przeplatały się ze wspaniałymi śpiewami i tańcami Filipińczyków głośno manifestujących swoją radość ze spotkania. W pewnym momencie Jan  Paweł podniósł się ze swojego tronu i wziął za ręce najbliższych mu młodych ludzi. Razem z nimi kołysał się w rytm śpiewu, a nawet kręcił swoją laską, która zastąpiła mu pałeczkę dyrygenta.

Nie obyło się bez innych zaskoczeń. Z powodu awarii elektryczności Park Rizala pogrążał się w ciemnościach. W pewnym momencie uczestnicy uroczystości zapalili przyniesione na uroczystość świece.

– It is incredible, but true (To nieprawdopodobne, ale prawdziwe) – powiedział Papież. – At the beginning more darkness (Na początku było ciemniej). At the end: shining points, shining points, shining points (Na końcu świetliste punkty, świetliste punkty, świetliste punkty). Very good young people (Bardzo dobrze młodzi ludzie). We need Philippino inspiration (Potrzebujemy filipińskiej inspiracji). All that is wonderful (To wszystko jest cudowne). And, do you know where we shall have the next World Youth Day (Czy wiecie, gdzie będziemy mieć następny Światowy Dzień Młodzieży)? Perhaps you know (Może już wiecie)? Not yet? (Jeszcze nie)? – przekomarzał się Papież.

Odpowiedziały mu głośne okrzyki „No!” (Nie!)

– Perhaps you could ask the cardinal of Paris, Parigi (Może moglibyście zapytać kardynała Paryża)? I’ll reveal the secret (Odkryję wam tajemnicę). Top secret (Ściśle tajne)!

– You are all welcome in two years to Paris (Jesteście zaproszeni wszyscy za dwa lata do Paryża) – powiedział wzruszony arcybiskup Paryża, kardynał Jean–Marie Lustiger.

Michel stał o kilka metrów od nich. Chłonął każde słowo, a przede wszystkim tę niezwykłą atmosferę. – W Manili odkryłem Kościół – powie po latach. – Nie jako budynek, ale jako wspólnotę ludzi.

 

3.
Jezus zmartwychwstały spotyka się z apostołami w sali, gdzie się zgromadzili. A na dowód, że jest tym samym, którego znali, pokazuje im rany: ręce i bok. Te ślady odkupieńczej męki i śmierci są źródłem Jego mocy, którą im przekazuje. Chrystus mówi: Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam.

Jan Paweł II, Manila, Filipiny, 14 stycznia 1995




W niedzielę wstał bardzo wcześnie. Razem z innymi uczestnikami Międzynarodowego Forum Młodych miał uczestniczyć w mszy zamykającej jubileuszowy, dziesiąty Światowy Dzień Młodzieży.

- W imieniu Forum Młodzieży miałem wygłosić przesłanie do uczestników ŚDM i do Papieża – wspomina. – Przesłanie mówiło o oddaniu się Chrystusowi, o tym, że chcemy więcej się o Nim dowiedzieć, że chcemy pracować dla Niego i dla Jego Kościoła.

Po kilkudziesięciu minutach jazdy autokarem w kierunku Parku Rizala Michel zaczął mieć wątpliwości, czy w ogóle dotrą na miejsce. Nad ranem ulice Manili zapełniły się rzeszami ludzi zmierzających na papieską mszę. Lokalne władze mówiły potem o czterech, pięciu milionach osób, które zapełniły park oraz przylegające ulice. Nie pomogły ani napisy VIP na autokarach wiozących uczestników Forum, ani policyjna eskorta. Delegaci musieli wyjść z autobusu i przebrnąć na drugą stronę parku, gdzie znajdował się ołtarz.

- Wciąż jestem zadziwiony, z jaką miłością i troską nas przepuszczano – mówi Remery.-  Było tyle ludzi, że przesunięcie się nawet o kilkanaście centymetrów stwarzało ogromne trudności. A jednak robili to. Zamiast krzyczeć na nas i złościć się (wydaje mi się, że ludzie mogliby się tak zachowywać w podobnej sytuacji) oni byli bardzo zadowoleni, pozdrawiali nas, mówili, że będą się za nas modlić.

Dotarli na miejsce z olbrzymim opóźnieniem, ale nikt nie zdawał się tym przejmować. Papież też był spóźniony. Pierwotnie chciał przyjechać papamobilem. Dzięki temu mógłby być bliżej ludzi zgromadzonych na ulicach Manili. To jednak okazało się niemożliwe. W końcu przyleciał helikopterem. Z okna zobaczył ten niesamowity widok. Cały park Rizala wypełniało morze ludzi, wszystkie okoliczne ulice wyglądały jak wpadające do niego rzeki. Nie można było dostrzec wolnego skrawka gruntu – głowa przy głowie, ramię przy ramieniu i tak to się ciągnęło na przestrzeni wielu kilometrów kwadratowych.

Czegoś takiego Jan Paweł II nie widział nawet w rodzinnej Polsce. Filipińczycy – jedyny w Azji naród, którego większość wyznaje katolicyzm - spontanicznie dawali wyraz swoim uczuciom. On wciąż miał w pamięci poprzedni wieczór i nie omieszkał o tym przypomnieć tego niedzielnego poranka:

- Ktoś mógłby powiedzieć: «Tańczyli i śpiewali, ale znaleźli również czas na refleksję». Była to twórcza medytacja nad posłannictwem otrzymanym przez Chrystusa. Można rozmyślać także tańcząc i śpiewając, bawiąc się. Wczorajsze spotkanie było bardzo piękne. Mogłem dobrze wypocząć.

Nie wstydził się przyznać, że on też lubi się bawić. Ani tego, że w młodości patrzył krytycznie na starszych od siebie:

- Nieraz jesteście bardzo krytyczni wobec świata dorosłych – ja sam byłem taki jak wy – a czasem oni są bardzo krytyczni wobec was – to też jest prawdą. Nie ma w tym nic nowego i czasem ta krytyka ma realne podstawy. Pamiętajcie jednak zawsze, że zawdzięczacie swoim rodzicom życie i wychowanie. Pamiętajcie o długu, jaki macie wobec swoich rodziców, i o czwartym przykazaniu, które bardzo zwięźle wyraża nakazy sprawiedliwości wobec nich. W większości wypadków to oni zadbali o wasze wykształcenie nie szczędząc ofiar. Dzięki nim zostaliście wprowadzeni w dziedzictwo kulturowe i społeczne waszej wspólnoty, kraju, ziemi rodzinnej. Mówiąc ogólnie, to wasi rodzice byli dla was pierwszymi nauczycielami wiary.

Michel słuchał starego Papieża, patrzył na setki tysięcy młodych, radosnych ludzi i zastanawiał się, dlaczego właściwie się tu znalazł.

- Drodzy młodzi przyjaciele, X Światowy Dzień Młodzieży dobiega końca – mówił Jan Paweł II. – Jeżeli klaszczecie, to znaczy, że myślicie i jesteście zdolni do refleksji. Podziwiam tę waszą refleksję. Podziwiam łaskę Chrystusa, która kryje się w waszej refleksji i w waszych oklaskach. A więc Papież nie tylko wygłasza przemówienie, ale prowadzi dialog. Mówi i słucha, słucha, co wy mówicie. I może ważniejsze jest to, co wy mówicie tymi oklaskami! Jesteśmy dziś bardzo spóźnieni, ale ten dzień nie powinien się skończyć. Powinien trwać zawsze. Nadszedł czas, aby bardziej zdecydowanie pójść za Chrystusem wypełniając Jego zbawczą misję.

Odpowiedzią młodzieży miało być także przesłanie opracowane przez uczestników Forum. Michel podszedł do mikrofonu.

- Czytałem tekst i patrzyłem na te miliony przede mną – mówi. - Jedno wielkie morze głów i także uśmiechów. Potem Papież poprosił, żebym do niego podszedł. Krótko rozmawialiśmy o tym, jak żyć tym przesłaniem, które przyjęliśmy jako swoje. To był bardzo istotny moment w moim życiu. Pamiętam bardzo dokładnie, jak Papież podkreślał, że naprawdę powinniśmy próbować żyć tym przesłaniem. Powiedział też: „Będę się za was modlił, abyście mogli tym żyć, abyście mogli poznawać Chrystusa i coraz bardziej Go kochać, abyście mogli mówić o Chrystusie wszędzie, gdzie będziecie i bez względu na to, co się stanie”.

Wtedy nie wiedział jeszcze, jaka jest siła modlitwy starego człowieka w bieli.





4.

Wartość dokonywanych wyborów można ocenić w chwilach trudnych, w chwilach próby. Dlatego właśnie w obecnym niełatwym czasie każdy z was jest wezwany do odważnych decyzji. Do szczęścia i do światłości nie można dojść na skróty. Świadczą o tym zmagania tych, którzy na przestrzeni całych dziejów podejmowali trud poszukiwania sensu życia i odpowiedzi na fundamentalne pytania, wpisane w serce każdego człowieka.

Jan Paweł II, Orędzie na Światowy Dzień Młodzieży, 1996




Pot ściekający po czole, koszula przylepiająca się do pleców i na dodatek ta niesamowita duchota. Zazwyczaj stare kościoły osłaniają przed upałem – ich grube mury nie nagrzewają się tak szybko nawet w środku skwarnego lata, ale widocznie paryski kościół St. Etienne du Mont był wśród nich wyjątkiem. Michel poprawiał sobie albę, w której miał służyć do mszy sprawowanej przez Jana Pawła II dla uczestników kolejnego już Międzynarodowego Forum Młodych. Zastanawiał się jak te warunki zniesie Jan Paweł II, starszy o dwa i pół roku i znacznie bardziej schorowany. A przecież Papież, oprócz sutanny i alby musiał założyć jeszcze ornat. Tyle warstw odzieży w tej duchocie!

Od spotkania w Manili minęły prawie trzy lata. Dni Młodzieży na Filipinach odbyły się w styczniu 1995 roku, Dni Młodzieży w Paryżu, we Francji, zaplanowano na drugą połowę sierpnia 1997 roku. Tym razem Michel przyjął zaproszenie do uczestnictwa w Forum nie tylko ze względu na możliwość kolejnej atrakcyjnej wycieczki. Wycieczka (a może pielgrzymka) na Filipiny odmieniła go.

- Pamiętam jak po powrocie z Manili siedziałem w sali wykładowej u mnie na uczelni - mówi.-  Słuchałem wykładu o tym, jak opracować projekt konstrukcyjny. Nie byłem w stanie się skupić. Moja myśl wędrowała po całym świecie. Zastanawiałem się, gdzie teraz znajdują się moi przyjaciele, wspominałem to wspaniałe spotkanie. Uświadamiałem sobie powoli, że muszę coś zrobić z tym niezwykłym doświadczeniem. Zacząłem jeździć po kraju i odwiedzać różne grupy młodzieżowe w parafiach i diecezjach, aby im o tym opowiedzieć. Mówiłem o Światowym Dniu Młodzieży i o Chrystusie, który tak mocno dał o sobie znać w moim przypadku.

Był zaskoczony ich zainteresowaniem. Wielu – wśród nich liczni niekatolicy -  mówiło, że chcieliby pojechać do Paryża, żeby spotkać się z Papieżem. Spotykał się też z innymi reakcjami.

- I jak tam było? – zapytał go pewnego dnia jeden z bliskich kolegów. – Warto spróbować egzotyki?

- Nie spodziewałem się czegoś takiego – odpowiedział. – Musiałem pojechać tak daleko, żeby odkryć wiarę. Słuchaj to niesamowite! Tam rzeczywiście oddychało się Bogiem!

- A, więc ty należysz do tego rodzaju osób – odpowiedział znajomy, odwrócił się i odszedł.

Potem zawsze siadał po przeciwnej stronie sali.

Michel poczuł się dziwnie. Nie nazwałby może tego kolegi przyjacielem, ale przecież łączyły ich bardzo serdeczne relacje.

- Uświadomiłem sobie, że rzeczywiście muszę codzienne wybierać wiarę i że jest z tym związane pewne ryzyko. Ktoś nawet może się odwrócić i odejść, co na szczęście nie zdarzało się zbyt często.

Przez te dwa i pół roku zachęcał znanych i nieznanych sobie młodych ludzi do wyjazdu do Paryża. Studia skończył rok wcześniej – tak jak planował przed wyjazdem do Manili - i zaczął pracować dla Królewskich Sił Powietrznych Holandii. Zajmował się planowaniem nowych konstrukcji dla baz lotniczych położonych na terenie jego kraju – od hangaru dla helikopterów po nowe koszary. Szło mu świetnie, cieszył się, że może jeździć po kraju i poznawać nowe miejsca.

W sierpniu 1997 roku wziął urlop, aby pojechać do Paryża. Organizatorzy Światowych Dni Młodzieży zaprosili go, aby między innymi był ministrantem w czasie mszy, którą Papież celebrował dla uczestników Forum Młodzieży.



5.

- Czujecie ten upał? Ja też. – powiedział Papież ciężkim, niemal chrapliwym głosem. Obszernym rękawem ornatu otarł pot ściekający mu z czoła.

Jan Paweł siedział na tronie i drżącą ręką trzymał kartki z tekstem homilii. Pytanie o upał miało być jedynym  spontanicznym dodatkiem do kazania głoszonego w ten sobotni poranek w dusznym paryskim kościele. Michel z niepokojem myślał o tym, jak Papież dotrwa do końca uroczystości. A jednocześnie nie mógł nadziwić się jego wewnętrznej determinacji i spokojowi widocznemu od pierwszej chwili, w której go zobaczył.

- To było coś specjalnego – mówi Remery. -  Uderzyło mnie, że chociaż otaczało go wielu ludzi – ochrona, jego sekretarze, wszyscy prałaci - on był bardzo spokojny. Ubierał się powoli, można było dostrzec, że się modli i w ten sposób przygotowuje się do odprawienia Mszy św. To nie była po prostu jakaś uroczystość, w której miał uczestniczyć, ale tajemnica Chrystusa, którą on miał sprawować.

Papieska homilia i modlitwa wiernych zakończyły liturgię Słowa – pierwszą część mszy. Zaczęła się liturgia Eucharystii. Michel uważnie obserwował Papieża.

- Nie spieszył się – mówi. – Szczególnie, kiedy mówił słowa przeistoczenia. Modlił się za tych młodych ludzi i modlił się do Chrystusa, którego trzymał w swoich rękach. Nie widziałem wielu księży, którzy w ten sposób odprawialiby Mszę. Ten widok był dla mnie pięknym podarunkiem.

Tym razem nie zamienił z Janem Pawłem II nawet jednego słowa. Za to w jego wnętrzu zaczęło dziać się coś dziwnego. Wyraźnie odczuwał jakiś brak, pustkę, której nic nie jest w stanie wypełnić. Zdecydował się na radykalny krok. Postanowił wziąć roczny urlop bezpłatny i poświęcić ten czas wyłącznie Bogu.

- Włączyłem się do programu formacyjnego dla młodych chrześcijan, aby dowiedzieć się więcej o Biblii, o Kościele, ale też nauczyć się modlić. Spędziłem ten rok we Francji. Potem wróciłem do Holandii i zacząłem pracę w innej firmie. Poznałem też dziewczynę, mieliśmy się pobrać.

Otrzymał duże zlecenie. Miał zorganizować budowę sieci stacji benzynowych dla firmy Shell w państwach bałtyckich. Zamieszkał w Rydze, zorganizował biuro i zaczął pracę. Pokonywał kolejne trudności z lokalnymi władzami, podróżował po tym świecie, tak zupełnie różnym od zachodniej Europy. Projekt powoli nabierał realnych kształtów, a szefowie Michela byli z niego tak zadowoleni, że zaproponowali mu posadę dyrektora innego projektu w Grecji. Ale Remery nie mógł przyjąć tej propozycji. Czuł się coraz gorzej fizycznie, po kilku godzinach pracy ogarniało go ogromne zmęczenie.

- Zaatakował mnie jakiś wirus. Wróciłem do domu, do moich rodziców. Spędziłem tam prawie rok.



6.

Kiedy zaczynamy okazywać zainteresowanie, woła nas po imieniu.  A kiedy nasza odpowiedź się konkretyzuje i tak jak Mojżesz mówimy «Oto jestem» (Wj 3, 4), wówczas On jaśniej objawia zarówno samego siebie, jak i swoją miłosierną miłość do potrzebującego ludu. Stopniowo pozwala nam odkryć praktyczny sposób, w jaki będziemy mogli Mu służyć: «Ja was poślę». Wtedy właśnie ogarnia nas lęk i zaczynają dręczyć wątpliwości, które utrudniają podjęcie decyzji. I wtedy też potrzebne są nam uspokajające słowa naszego Pana: «Ja będę z Tobą».


Jan Paweł II, Manila, 13 stycznia 1995




- Może chciałbyś coś do czytania? – zapytała go mama.

- Nie mam siły – odpowiedział.

Matka spojrzała na stertę komiksów z Myszką Miki i Kaczorem Donaldem. To była jedyna lektura Michela od czasu, gdy przyjechał do nich i położył się w łóżku w swoim dawnym pokoju. „Dużo odpoczynku i minimum stresów” – powiedział lekarz. Nie był w stanie określić jak długo może potrwać kuracja. Dni zamieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Michel głównie leżał, czasem sięgał do tych nieszczęsnych komiksów. Jak mu pomóc? – zastanawiali się rodzice. Niepokoili się nie tylko jego bezsilnością fizyczną, ale i tym szczególnym otępieniem, które z pewnością nie mobilizowało organizmu do walki z chorobą. On też to dostrzegał.

- Uświadomiłem sobie, że to mi nic nie daje - mówi. - Zacząłem więc szukać czegoś poważniejszego. W domu była Biblia i książki o życiu świętych. Czytałem je po trochu, a gdy byłem zmęczony rozmyślałem o tym. I wtedy uświadomiłem sobie, że te książki dają mi znacznie więcej.

Pewnego dnia wziął do ręki żywot św. Franciszka z Asyżu.

Francesco już od kilku godzin próbował bezskutecznie zasnąć. Całe ciało bolało go od uderzeń zadanych mu przez ojca. Stary Piotr Bernrdone wpadł we wściekłość, gdy zobaczył syna w łachmanach na ulicy Asyżu. I jeszcze ci jego dawni koledzy, z którymi kiedyś hulał po tawernach. Teraz biegali za nim, ciskali w niego błotem i krzyczeli: „Wariat, wariat!” Tego dla Piotra było już za wiele. Chwycił syna, zawlókł do domu, obił i zamknął na trzy spusty. „Skruszeje jak wrócę” – pomyślał pakując się. Akurat dziś miał wyjechać w interesach. Z tej okazji skorzystała jego żona

Krótko po wyjeździe Piotra Francesco usłyszał zgrzyt klucza przekręcanego w zamku  

- Wstawaj prędko! – powiedziała Pika wchodząc do pokoju.

- Mama? – zdziwił się Franciszek - Co ty tu robisz? Przecież ojciec obije cię jak mnie.

- Ojca nie ma. Wyjechał. Wychodź stąd.

- Dziękuję Ci Panie, że mnie wybawiłeś. Idę do moich biedaków

- Francesco, nie!!! Musisz wrócić do domu, będziesz prowadzić sklep, ojciec ci wszystko wybaczy

- Prędzej umrę!!!  - wykrzyknął oburzony Franciszek - Idę do San Damiano. Tam jest moje miejsce.

Michel nie pierwszy raz czytał te historię. A raczej nie pierwszy raz się nad nią zastanawiał. W czasie rocznego pobytu we Francji uczył się między innymi rozmyślania – rozmowy z Bogiem, w czasie której rozważa się jakiś temat lub sprawę. Przekonał się, że olbrzymią pomocą może okazać się w tym lektura – Biblia, literatura duchowa (jak na przykład „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza á Kempis – dowiedział się przy okazji, że święty napisał tę książkę w Holandii), albo właśnie żywoty świętych. Szczególnie lubił rozmyślać o dwóch postaciach. Jedną był święty Franciszek, drugą – święty Ignacy Loyola.

Przekartkował kilkadziesiąt stron i znowu pogrążył się w lekturze.

Urodził się na rok przed odkryciem Ameryki przez Kolumba. Dwa lata później na tronie papieskim zasiadł Aleksander Borgia. Gdy miał lat trzydzieści, Marcin Luter zerwał z Rzymem. Jako rycerz zasłynął z bohaterstwa, ale nie dlatego przeszedł do historii. Dla Iniga wszystko skończyło się i wszystko zaczęło pod Pampeluną, gdzie ugodziła go w nogi kula armatnia. Wówczas zaczęła się największa przygoda Ignacego, późniejszego założyciela jezuitów.

Zamek w Loyola, czerwiec 1521

- Kości źle się zrosły – powiedział lekarz. -  Musimy je łamać, albo waszmość pozostaniesz przykuty do łóża.

- Czyń coś winien, medyku – rzekł Ignacy. - Zbyt wiele jeszcze bitew mnie czeka.

Ból był straszliwy, ale Inigo nawet nie jęknął. Zaciskał tylko mocno pięści i czekał na skończenie zabiegu. Nie było to ostatnie jego cierpienie. Gdy noga zaczęła się zrastać okazało się, że jest krótsza od drugiej.

- Hej medyku, co to za zgrubienie mam pod kolanem? - zapytał.

- Jedna kość naszła na drugą.

- To skandal, jak ja założę moje rycerskie buty z cholewami!  Nie można by coś z tym zrobić?

- Kość można przeciąć i złożyć raz jeszcze.

- Na co więc czekasz człowieku?

- Ależ panie, cierpieć będziesz więcej niż dotychczas.

- Cóż to znaczy,  gdym szpetny jak żebrak?

I tym razem Ignacy zniósł ból bez skargi. Zaczął wracać do zdrowia i ....zaczął się nudzić. W domu nie było jednak jego ulubionych romansów rycerskich. Przyniesiono mu zatem „Życie Chrystusa” i „Żywoty Świętych”. Z niechęcią sięgnął po książki.

- Na cóż mi przyszło, rycerzowi – mruczał pod nosem. - Tkliwe powiastki dla białogłów.

Franciszek, apostoł pokoju, Dominik, złotousty kaznodzieja.

Przy tej lekturze zastał go lekarz.

- W dobrym cię, panie, widzę nastroju – powiedział. -  Służy ci ma kuracja.

- Dziw to nad dziwy medyku, ale do zdrowia wracam zwolna.

- I książki jak widzę czytujesz…

- A to dziw większy jeszcze. Z niemałym trudem patrzę na nie, gdy jednak lekturze się oddam, pokój i zadowolenie wielkie we mnie pozostawia. Gdy zaś myślom światowym się oddaję, pustym i oschłym czuję się później.

Do Ignacego z coraz większą siłą przychodziły myśli, jakich nigdy przedtem nie miewał:

 „Święty Dominik dokonał tego? A zatem i ja muszę tego dokonać. Św. Franciszek uczynił to? A zatem i ja muszę to uczynić”.

Jeszcze kilka lat Ignacy Loyola szukał odpowiedzi na pytanie o swoją drogę. Przeżył niezwykłe duchowe doświadczenia w miasteczku Manresa, gdzie narodziły się jego słynne „Ćwiczenia duchowe”,  według których do dzisiaj tysiące ludzi prowadzi tzw. rekolekcje ignacjańskie. Później zawędrował aż do Paryża, gdzie z grupką zapaleńców założył Towarzystwo Jezusowe. Zakon –oprócz trzech tradycyjnych ślubów: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa przyjął jeszcze jeden – bezwarunkowego posłuszeństwa papieżowi. Niedługo potem jezuici stali się główną siłą, która przeszkodziła dalszym rozłamom w Kościele.

Michel znowu poczuł zmęczenie. Oczy zaczęły go szczypać i musiał przerwać lekturę. Nie mógł jednak przestać myśleć o tych dwóch ludziach.

- Moja choroba trwała rok – mówi. – Przekształciła się w roczne rekolekcje. Pewnego poranka zrozumiałem, co powinienem zrobić. Jeśli mam być uczciwy wobec Boga i wobec siebie, to nie mogę być architektem, ale powinienem zostać księdzem. Kiedy tylko to usłyszałem..., to znaczy zrozumiałem tę wiadomość od Boga, to natychmiast usiłowałem znaleźć powody, dla których mógłbym nie posłuchać tego głosu. Próbowałem przekonać siebie, że źle zrozumiałem, że to nie o to chodzi. Ale po dwóch tygodniach musiałem przyznać, że Bóg prosi mnie, abym został księdzem. I wtedy poczułem pokój. Poczułem, że to właściwa decyzja. Nawet jeśli to będzie trudne, jeśli pociągnie za sobą wiele zmian, to jest to ta rzecz, którą muszę zrobić. I powiedziałem: „W porządku Panie Boże, teraz obaj wiemy, czego ode mnie oczekujesz”.



7.

Musisz się zdobyć na pytanie o życie wieczne. Albowiem „przemija... postać tego świata” (1 Kor 7,31). I każdy z nas jest poddany jego przemijaniu. Człowiek rodzi się z perspektywą dnia swojej śmierci w wymiarze świata widzialnego. Równocześnie — człowiek, którego wewnętrzną racją bytu jest, aby przerastał siebie, nosi w sobie także to wszystko, czym przerasta świat.

Jan Paweł II,  List do młodych, 31 marca 1985




Z pewnym trudem podniósł się z krzesła i sięgnął po kule. Oparł dłonie na rączkach, a ramiona włożył w obręcze. Teraz czuł się już całkiem pewnie. Zrobił jeden krok, potem drugi. Po kilku minutach był już na szerokim korytarzu wiodącym do wyjścia. Przechodził tędy tyle razy, ale jakoś się jeszcze nie przyzwyczaił do wspanialej renesansowej architektury Il Venerabile Collegio Inglese – Czcigodnego Kolegium Angielskiego – znajdującej się w Rzymie uczelni, której początki sięgają czasów, kiedy król Henryk VIII oderwał Wielką Brytanię od Kościoła katolickiego i wprowadził anglikanizm. W Rzymie powstało wówczas seminarium, gdzie kształcili się kandydaci na kapłanów katolickich dla Anglii. Oczywiście, byli przerzucani tam nielegalnie, wielu z nich poniosło śmierć męczeńską. Prześladowania minęły, kolegium pozostało i do dziś kształci księży. To właśnie tam Michel został skierowany na studia przez biskupa Rotterdamu, do którego zgłosił się po odkryciu powołania. Później studiował w Kolegium Niemiecko-Węgierskim, a po święceniach kapłańskich powrócił do Collegio Inglese, gdzie miał jeszcze zrobić doktorat. Tu zastał go rok 2005. Zaczął się trochę pechowo – Michel pojechał na narty i złamał nogę. Od kilku tygodni poruszał się o kulach. Nie chodził więc zbyt dużo. Ale tego sobotniego wieczora musiał i chciał pójść na Plac św. Piotra. Wiedział, że Papież umiera. W ostatnią niedzielę – to była Wielkanoc – też tam był. Śpiewał w chórze podczas uroczystości przed bazyliką. Z miejsca, gdzie się znajdował nie mógł zobaczyć Jana Pawła II, który ukazał się w oknie swojego apartamentu, aby udzielić błogosławieństwa „Urbi et Orbi”. Nie widział, ale słyszał – ciężki, rwany oddech Papieża, który nie mógł wydobyć z siebie głosu.

- To był mój Papież – mówi Michel. – Nie znałem innego. W sobotę, 2 kwietnia wieczorem stanąłem pod jego oknem w Pałacu Apostolskim i modliłem się na różańcu. W  pewnym momencie w oknie zgasło światło. Wtedy zrozumiałem, że umarł.

Siedzimy w tym samym Kolegium Angielskim, z którego ks. Michel wyszedł w tamtą sobotę, aby na placu towarzyszyć Papieżowi w jego ostatnich chwilach na ziemi. Od tamtego dnia minął już ponad rok, od wyjazdu do Manili – dwanaście lat.

- Co Papież dał księdzu? – pytam

- Światowe Dni Młodzieży narodziły się dzięki niemu. A ja, dzięki nim mogłem spotkać Kościół i stać się praktykującym katolikiem. Niesłychanie ważny był dla mnie przykład jego modlitwy. Ktoś bliski papieżowi mówił mi, że kiedyś Papież „zginął”.  Wszędzie go szukali: nie było go w gabinecie, ani w sypialni, ani w łazience. Po długim czasie znaleźli go w kaplicy. Nie mogli go tam znaleźć wcześniej (chociaż szukali), bo on leżał krzyżem za ołtarzem i modlił się. Modlił się za … nie wiem za kogo, pewnie za wszystkich, z którymi się spotkał. On ciągle pokazywał. że nie można mówić o Bogu, jeśli nie ma się z Nim osobistej relacji.

- Jak śmierć Jana Pawła II została przyjęta w księdza kraju?

- W Holandii dało się zauważyć dwie reakcje. Dominowały głosy zdziwienia, nawet krytyki wobec faktu, że zostało ujawnione cierpienie Jana Pawła II. Wielu ludzi mówiło, że to straszne widzieć w takim stanie lidera tak potężnej organizacji. Kościół bowiem często jest tak postrzegany. Słyszałem (i do dziś słyszę), że  publiczne ukazywanie się Papieża który, właściwie znajdował się w stanie agonalnym nie tworzyło dobrego wizerunku Kościoła. Kościół powinien być mądrzejszy – mówili różni ludzie. – Dlaczego Jan Paweł II po prostu nie ustąpił i dlaczego nie wybrano następnego Papieża? - pytali. Ale spotykałem też ludzi, którzy byli pod wielkim, pozytywny wrażeniem tych dni. Oni byli w stanie dostrzec coś więcej w fakcie, że potężna organizacja ma tak słabego lidera. Uświadamiali sobie, że ten człowiek dawał świadectwo, które jest bardzo cenne dla nas wszystkich – katolików i niekatolików. To człowiek, który bierze poważnie to, co rozpoczął. On nie chce się zatrzymać, ale idzie aż do gorzkiego końca. I daje swoje życie całkowicie. Jest wierny.

 Wkrótce Michel Remery opuści Kolegium Angielskie.  W Holandii czeka na niego praca w jednej z parafii diecezji Rotterdam. W Wiecznym Mieście oprócz ukończenia studiów licencjackich udało mu się także wykorzystać umiejętności zdobyte w czasach, gdy studiował architekturę. Opracował kompletny plan renowacji dawnego kościoła Fryzów, obecnie kościoła Holendrów pod wezwaniem św. Michała. Kościół znajduje się tuż obok placu św. Piotra, a jego historia sięga czasów wczesnego średniowiecza.

– Św. Franciszek usłyszał kiedyś głos Boga, który powiedział mu: „Odbuduj mój Kościół” i wtedy odbudował zrujnowany kościół w San Damiano... – mówię.

Michel śmieje się.

– On w ten sposób zaczął swoją „karierę” w Kościele. Zaczął odbudowywać kościół, aż do momentu, kiedy zrozumiał, że nie ma robić tylko tego, lecz pracować nad duszami ludzkimi i przynosić im przesłanie Boga.

– Uważa ksiądz, że dawne świeckie doświadczenie okaże się pomocne także w pracy duszpasterskiej?

– Znam świat. To ważne, bo wiem, czym żyją ludzie i mogę lepiej rozumieć, jakby od środka, ich sytuację. Zdaję sobie sprawę z ich trudności, ale zarazem mogę próbować im pomóc i zbliżać ich do Boga przez modlitwę.