Czerwiec 2008. Dwadzieścia pięć lat mija od drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Półtora roku po ogłoszeniu stanu wojennego przyjechał, aby nas pokrzepić i pokazać drogę, która – jak czas pokazał – okazała się słuszną i dobrą drogą. Nie chcę tu uprawiać „mistyki gdybania”, ale co by było, gdyby Papież przyjeżdżał do nas dziś? Co by się o nas dowiedział z gazet, które  regularnie przeglądał, co powiedzieliby Mu jego goście, od których nasłuchiwał wiadomości z ojczyzny?

Jako wierny kibic pewnie ubolewałby nad naszą porażką w mistrzostwach Europy, choć chyba bardziej zasmuciłoby Go wyznanie prezesa PZPN. Michał Listkiewicz, sfotografowany nago w czasie opalania w patio hotelu w Austrii wyjaśnił w telewizji, że gdyby jeszcze raz znalazł się w podobnej sytuacji, to też by tak zrobił, bo w tym hotelu są takie zwyczaje.

Papież dowiedziałby się też, że rzecznik praw pacjenta wskazał matce 14-letniej Agaty, gdzie ma zaprowadzić swoją córkę, aby dokonać aborcji na jej poczętym dziecku. Dowiedziałby się o postawie lubelskich lekarzy pragnących ratować życie nienarodzonego dziecka i psychikę 14-latki, ale też i o tym, że batalia została przegrana.

Niestety, w tym tygodniu Jan Paweł II dowiedziałby się również,  że prezydent Wałęsa chciał obejrzeć swoją teczkę ponieważ nie był pewien, co zarejestrowała kamera SB zainstalowana w jego sypialni. Otwartym tekstem wyznał, że „robił z żoną różne figle”.

Czy nam rozum odjęło? Gdzie zgubiliśmy to, czym Papież tak się szczycił przed światem – solidarność, szacunek dla godności swojej i innych, który najbardziej przejawia się w szacunku dla życia.

W tych dniach brzmią w uszach słowa Jana Pawła II.

 Z Gdańska, gdzie w 1987 roku na Zaspie powiedział:

„Jeden drugiego brzemiona noście” — pisze św. Paweł do Galatów (6, 2), a słowa te mają wielką nośność. „Jeden... drugiego”. Człowiek nie jest sam, żyje z drugimi, przez drugich, dla drugich. Cała ludzka egzystencja ma właściwy sobie wymiar wspólnotowy — i wymiar społeczny. Ten wymiar nie może oznaczać redukcji osoby ludzkiej, jej talentów, jej możliwości, jej zadań. Właśnie z punktu widzenia wspólnoty społecznej musi być dość przestrzeni dla każdego.

 Z Radomia z roku 1991:

 Do tego cmentarzyska ofiar ludzkiego okrucieństwa w naszym stuleciu dołącza się inny jeszcze wielki cmentarz: cmentarz nienarodzonych, cmentarz bezbronnych, których twarzy nie poznała nawet własna matka, godząc się lub ulegając presji, aby zabrano im życie, zanim jeszcze się narodzą. A przecież już miały to życie, już były poczęte, rozwijały się pod sercem swych matek, nie przeczuwając śmiertelnego zagrożenia. A kiedy już to zagrożenie stało się faktem, te bezbronne istoty ludzkie usiłowały się bronić. Aparat filmowy utrwalił tę rozpaczliwą obronę nie narodzonego dziecka w łonie matki wobec agresji. Kiedyś oglądałem taki film — i do dziś dnia nie mogę się od niego uwolnić, nie mogę uwolnić się od jego pamięci. Trudno wyobrazić sobie dramat straszliwszy w swej moralnej, ludzkiej wymowie.

I z Kalisza z 1997 roku:

 „Naród, który zabija własne dzieci, staje się narodem bez przyszłości”. Wierzcie mi, że nie było mi łatwo to powiedzieć z myślą o moim narodzie. Bo ja pragnę dla niego przyszłości, wspaniałej przyszłości. Potrzebna jest przeto powszechna mobilizacja sumień i wspólny wysiłek etyczny, aby wprowadzić w czyn wielką strategię obrony życia. Dzisiaj świat stał się areną bitwy o życie. Trwa walka między cywilizacją życia a cywilizacją śmierci. Dlatego tak ważne jest budowanie „kultury życia”: tworzenie dzieł i wzorców kulturowych, które będą podkreślały wielkość i godność ludzkiego życia; zakładanie instytucji naukowych i oświatowych, które będą promowały prawdziwą wizję osoby ludzkiej, życia małżeńskiego i rodzinnego; tworzenie środowisk wcielających w praktykę codziennego życia miłość miłosierną, którą Bóg obdarza każdego człowieka, zwłaszcza człowieka cierpiącego, słabego, ubogiego, nie narodzonego.