(Cotygodniowy felieton emitowany w Radiu Plus Warszawa 96, 5 we wtorki przed 20 tą)

Było to dawno temu. Ponad czterdzieści lat. W Rzymie odbywał się synod, na który jechało kilku biskupów z Polski. Jednym z nich był kardynał Stefan Wyszyński, drugim – Karol Wojtyła. W tamtych zamierzchłych czasach paszportu nie trzymało się w domu, lecz należało się po niego udać do urzędu paszportowego, który de facto był ekspozyturą Urzędu Bezpieczeństwa.  Karol Wojtyła poprosił o paszport i dostał. Prymas Wyszyński też poprosił – i nie dostał. Gdy Wojtyła dowiedział się o tym, przeprosił papieża zawiadamiając go, że do Rzymu przybyć nie może. W ten sposób okazał solidarność z uziemionym w Polsce Prymasem. Paweł VI przyjął ten gest ze zrozumieniem i wyraził publicznie swój smutek z powodu decyzji władz. Komunistom po raz kolejny nie udało się wbić klina między dwóch czołowych przedstawicieli Kościoła w Polsce.

 

Historia ta przyszła mi do głowy po obejrzeniu filmu „Mgła”.  Opowiada on o katastrofie smoleńskiej i poprzedzających ją miesiącach, głosami pracowników kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wiele można się z tego filmu dowiedzieć, w tym miejscu jednak chciałbym zwrócić uwagę na jeden fakt. Słyszymy o staraniach prezydenta, który chce polecieć do Katynia z okazji 70 tej rocznicy mordu katyńskiego i dowiadujemy się o zaproszeniu premiera Putina skierowanym do premiera Tuska. Po różnych zawirowaniach sprawy się jakby prostują, pracownicy kancelarii są przekonani, że premier i prezydent pojawią się w Katyniu tego samego dnia. Tymczasem później okazuje się, że będą dwie różne wizyty.
Nie chcę w tym miejscu wchodzić dalej, nie chcę żadnego „co by było gdyby”. Zestawiam dwie sytuacje – sprzed czterech dekad i sprzed roku, aby zastanowić się nad słowem solidarność. Jeśli dziś czcimy Jana Pawła II między innym za to, że był ojcem duchowym tego niezwykłego ruchu społecznego, to nie tylko z powodu jego słów „Niech zstąpi Duch Twój”, ale także dlatego, że potrafił – razem z Prymasem Wyszyńskim – w sposób praktyczny uczyć czym jest solidarność. Dlaczego umiał ją okazywać? Dlaczego nie pomyślał wtedy: przecież Papież mnie zaprasza, przecież Kościół mnie potrzebuje, nic się nie stanie jak pojadę, w końcu to nie ja nie wydałem paszportu Prymasowi…? Co takiego miał ten młody, bardzo jak na biskupa człowiek (czterdzieści kilka lat), że nie uległ pokusie podsuniętej mu sprytnie przez komunistów? Czy to tylko świadomość, że mamy wspólnego wroga budziła w nim czujność?
Wojtyła z pewnością pamiętał gierki komunistów z początku soboru. W niektórych diecezjach wydawali paszporty biskupom pomocniczym a nie wydawali ordynariuszom sugerując, że jednych uznają za dobrych a drugich za złych. Wyszyński wydał wtedy zarządzenie, że biskupi pomocniczy jechać nie mogą jeśli ordynariuszowi odmawia się paszportu. W ten sposób w zarodku zdusił niebezpieczeństwo tworzenia podziałów w Episkopacie.
Przyszły Papież miał też autentycznie poczucie, że jego miejsce jest w cieniu Prymasa. Na słynne pytanie ilu kardynałów jeździ w Polsce na nartach odpowiedział – 40 procent. Jak to – przecież jest tylko dwóch kardynałów? – powiedział jego rozmówca. Tak, ale Wyszyński liczy się za 60 procent – odparł Wojtyła. To nie poza. To pokora. Pokora, czyli stanięcie w prawdzie. Niezbędny warunek budowania czegoś razem.  W każdej wspólnocie – i rodzinnej i narodowej. Wojny, także wojna polsko-polska biorą się z braku tej cnoty, z przeświadczenia, że tylko ja mam rację, a przyznanie się do błędu świadczy o słabości, którą przeciwnik (właśnie przeciwnik a nie sojusznik w budowaniu wspólnego dobra) wykorzysta i to wykorzysta bezlitośnie. Tak długo, jak długo dziedzice solidarności będą trwać w tej postawie, tak długo będziemy kręcić się w zaklętym kręgu półprawd, oskarżeń, a może i gorszych rzeczy.