Młode lata PapieżaW 1981 roku przeżyliśmy chwile grozy. Najpierw, gdy Ojciec Święty został raniony, potem, gdy musiał wracać do szpitala, aby stoczyć walkę z niebezpieczną  infekcją wirusową. Tamtego lata Papież bardzo cierpiał. Trudno to było zaakceptować, trudno zrozumieć. Czy w ogóle da się pojąć sens ludzkiego cierpienia?  

W głębi każdego z osobna cierpienia doświadczanego przez człowieka, a zarazem u podstaw całego świata cierpień, nieodzownie pojawia się pytanie: dlaczego? Jest to pytanie o powód, o rację, zarazem pytanie o cel (po co?), w ostateczności zaś zawsze pytanie o sens. (...) Jest to zaś pytanie trudne, podobnie jak trudne jest inne, bardzo pokrewne tamtemu, pytanie o zło. Dlaczego zło? Dlaczego w świecie zło? Gdy pytamy w ten sposób, zawsze przynajmniej w jakiejś mierze, pytamy też o cierpienie . Pytanie to człowiek może postawić Bogu z sercem rozdartym, gdy umysł jest pełen przygnębienia i niepokoju; Bóg zaś, jak to widzimy już w objawieniu Starego Testamentu, słucha tego pytania i oczekuje na nie .

Takie pytanie zdaje się przebijać również ze starotestamentalnej Księgi Hioba. Czy jej lektura może nam pomóc zrozumieć cierpienie?

Jeśli Bóg godzi się doświadczyć Hioba cierpieniem, to — aby wykazać jego sprawiedliwość. Cierpienie ma charakter próby. Księga Hioba nie jest ostatnim słowem na ten temat w Objawieniu. W pewien sposób jest zapowiedzią męki Chrystusa .

Księga Hioba stawia w sposób wyrazisty pytanie „dlaczego cierpienie?”, ukazuje też, że cierpienie dotyka niewinnego, ale nie daje jeszcze rozwiązania samego problemu .

Gdzie zatem go szukać?


Aby móc poznać prawdziwą odpowiedź na pytanie „dlaczego cierpienie”, musimy skierować nasze spojrzenie na objawienie Bożej miłości, ostatecznego źródła sensu wszystkiego, co istnieje. Miłość jest też najpełniejszym źródłem sensu cierpienia, które pozostaje zawsze tajemnicą: zdajemy sobie sprawę, że wszelkie nasze wyjaśnienia będą zawsze niewystarczające i nieadekwatne. Chrystus pozwala nam wejść w tajemnicę i odkryć „dlaczego cierpienie”, o ile jesteśmy zdolni pojąć wzniosłość miłości Bożej .

Trudno mówić o miłości, gdy mamy do czynienia z przemocą, śmiercią albo ciężką chorobą. W takich sytuacjach pojawia się coraz więcej pytań, czasem wyrzutów, a czasem nawet oskarżeń pod adresem Boga. Chyba Ojcu Świętemu nie byłoby trudno je wyliczyć...
    
Czy ten Bóg, który to wszystko dopuszcza jest jeszcze naprawdę Miłością, jak głosi św. Jan w swoim pierwszym Liście? Więcej nawet, czy jest po prostu sprawiedliwy w stosunku do swego stworzenia? Czy nie za wiele nakłada na barki poszczególnych ludzi? Czy nie są to takie brzemiona, z którymi on pozostawia człowieka samego skazując go na beznadziejność życia? Tylu ludzi nieuleczalnie chorych po szpitalach, tyle dzieci upośledzonych, tyle żywotów ludzkich całkowicie wyeliminowanych z kręgu zwyczajnego ludzkiego szczęścia na ziemi, takiego szczęścia, jakie daje miłość, małżeństwo, rodzina. Wszystko to razem stwarza obraz ponury. Obraz ten odnalazł swoje miejsce w dawnej i współczesnej literaturze. Wystarczy tylko przypomnieć Fiodora Dostojewskiego, Franza Kafkę czy Alberta Camusa.

Bóg stworzył człowieka rozumnym i wolnym, a przez to samo Bóg sam się postawił przed sądem człowieka. Dzieje zbawienia to także nieustanny sąd człowieka nad Bogiem. Nie tylko pytania, zakwestionowania, ale po prostu prawdziwy sąd. Do pewnego stopnia paradygmatem tego sądu jest starotestamentalna Księga Hioba. Dołącza się do tego zły duch, który z jeszcze większą przenikliwością gotów jest sądzić nie tylko człowieka, ale także działalność Boga w dziejach człowieka.

Gdy mówimy o sądzie człowieka nad Bogiem przychodzi na myśl proces wytoczony Jezusowi przed Piłatem. Proces, który zaprowadził go na krzyż. Znowu cierpienie, znowu niesprawiedliwość, chciałoby się powiedzieć – spiętrzenie zła i okrucieństwa. Po co?

Na tle tego, co teraz mówimy, wypada zapytać: czy mogło być inaczej? Czy Bóg mógł niejako usprawiedliwić siebie samego wobec dziejów człowieka, tak głęboko naładowanych cierpieniem – inaczej aniżeli stawiając w centrum tych dziejów właśnie krzyż Chrystusa? Oczywiście, można by odpowiedzieć, że Bóg nie potrzebuje usprawiedliwiać się wobec człowieka. Wystarczy, że jest wszechmocny. W takim razie wszystko to, co czyni albo dopuszcza, musi być zaakceptowane. Na takim właśnie stanowisku stoi biblijny Hiob. Ale Bóg oprócz tego, że jest Wszechmocą, jest równocześnie Mądrością i który jest – powtórzmy raz jeszcze – Miłością, pragnie niejako usprawiedliwić się wobec dziejów człowieka. Nie jest poza–światowym Absolutem, któremu cierpienie ludzkie jest obojętne. Jest Emanuelem, Bogiem–z–nami, jest Bogiem, który dzieli los człowieka, uczestniczy w jego losie .

Także w cierpieniu i śmierci?

    
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Słowa te, wypowiedziane przez Chrystusa w rozmowie z Nikodemem, wprowadzają nas w samo centrum zbawczego działania Boga. (...) Zbawienie oznacza wyzwolenie od zła, a przez to samo pozostaje w ścisłym związku ze sprawą cierpienia. (...) Człowiek „ginie”, gdy traci „życie wieczne”. Przeciwieństwem zbawienia nie jest więc samo tylko doczesne cierpienie — jakiekolwiek — ale cierpienie ostateczne: utrata życia wiecznego, odrzucenie od Boga, potępienie.

Syn Jednorodzony został dany ludzkości, aby ochronić człowieka przede wszystkim od tego ostatecznego zła i ostatecznego cierpienia .

Można powiedzieć, że wraz z męką Chrystusa całe cierpienie ludzkie znalazło się w nowej sytuacji. Tę sytuację jak gdyby przeczuwał Hiob, gdy mówił „Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje…” — i do niej jak gdyby skierowywał swoje ówczesne cierpienie, które bez Odkupienia nie mogło mu objawić pełni swojego sensu. W Krzyżu Chrystusa nie tylko Odkupienie dokonało się przez cierpienie, ale samo cierpienie ludzkie zostało też odkupione. Chrystus — bez żadnej własnej winy — wziął na siebie „całe zło grzechu”. Doświadczenie tego zła wyznaczyło nieporównywalną miarę cierpienia Chrystusa — tego cierpienia, które stało się ceną Odkupienia .

Popularne powiedzenie głosi, że kogo Pan Bóg kocha tego i doświadcza. Czy to znaczy, że cierpienie jest człowiekowi potrzebne?   

Uczestnicy cierpień Chrystusowych mają przed oczyma paschalną tajemnicę Krzyża i Zmartwychwstania. W tajemnicy tej Chrystus zstępuje niejako do ostatecznych granic słabości i obezwładnienia człowieka — wszak kona przybity do Krzyża. Jeśli równocześnie w słabości tej dopełnia się Jego wyniesienie, potwierdzone mocą Zmartwychwstania, to znaczy, że słabości wszelkich cierpień człowieka może przeniknąć ta sama Boża moc, która objawiła się w Krzyżu Chrystusa. W tym zrozumieniu: cierpieć — to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych ludzkości w Chrystusie. W Nim Bóg potwierdził, że chce działać szczególnie poprzez cierpienie, które jest słabością i wyniszczeniem człowieka — i chce w tej właśnie słabości i wyniszczeniu objawiać swoją moc. Tym może się także tłumaczyć wezwanie z listu Piotra: „Jeżeli zaś (ktoś) cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu!”

Czy w tych kategoriach Ojciec Święty widzi również zamach z 13 maja?


Jakkolwiek (...) zamach na życie papieża, a także jego konsekwencje związane z operacją i leczeniem w poliklinice Gemelli mają swój całkowicie ludzki wymiar – to jednak wymiar ten nie może przesłonić głębszego jeszcze wymiaru: właśnie wymiaru Boskiego Doświadczenia. (...)

Bóg pozwolił mi doświadczyć (...) cierpienia, pozwolił doświadczyć mi zagrożenia życia. Pozwolił mi jednocześnie jasno i dogłębnie zrozumieć, że jest to szczególna Jego Łaska dla mnie samego jako człowieka a równocześnie – z uwagi na posługę, jaką sprawuję jako biskup Rzymu i następca św. Piotra – łaska dla Kościoła.

Tak jest, (...) wiem, że doświadczyłem wielkiej łaski. I nie mogę, wspominając (...) wydarzenie z 13 maja oraz cały ten (...) okres, nie powiedzieć o tym nade wszystko. Chrystus, który jest Światłością świata, Pasterzem swojej owczarni, a nade wszystko Księciem pasterzy, dał mi tę łaskę, że mogłem cierpieniem, zagrożeniem własnego życia i zdrowia dać świadectwo Jego prawdzie i Jego miłości. To właśnie poczytuję sobie za szczególną łaskę.

Ojciec Święty nazywa łaską ból, utratę krwi i kilkumiesięczny pobyt w szpitalu?

(...) Chrystus (...) przed swoim odejściem do Ojca mówił Apostołom: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie, w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 8). (...) Te słowa, które Chrystus Pan i Odkupiciel, Chrystus – wiekuisty Pasterz dusz naszych, wypowiedział do Apostołów przed odejściem do Ojca, odnoszą się do ich następców, odnoszą się także do wszystkich chrześcijan. (...) Jeżeli zaś wszyscy są powołani do dawania świadectwa Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu, to w sposób szczególny ci, którzy w dziedzictwie po Apostołach przyjęli posługę pasterską i nauczycielską w Kościele. Iluż Następców Piotra na tej rzymskiej stolicy owo świadectwo nauczycielskiej i pasterskiej posługi przypieczętowało ofiarą życia! (...)

O tych sprawach trudno mówić bez głębokiej czci, bez wewnętrznego drżenia. Oto bowiem z ofiary tych, którzy dawali świadectwo Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu, zwłaszcza na przestrzeni pierwszych stuleci, rosło Ciało Mistyczne Chrystusa, powstawał Kościół, gruntował się w duszach i umacniał w tym starożytnym świecie, który na Dobrą Nowinę Ewangelii odpowiadał – jakże często –  krwawymi prześladowaniami.

To wszystko powinni mieć przed oczyma ci, którzy przybywają do Rzymu, do progów Apostolskich, którzy wracają na ślady świętego Piotra i Pawła. Ja także jestem tutaj pielgrzymem. Jestem przybyszem, któremu z woli Kościoła wypadło pozostać i przejąć następstwo na rzymskiej stolicy po tylu wielkich Papieżach, Biskupach Rzymu. I ja także czuję głęboko moją ludzką słabość – dlatego z ufnością powtarzam słowa Apostoła : „virtus in infirmitate perficitur” – „moc... w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9). I dlatego też z wielką wdzięcznością dla Ducha Świętego myślę o tej słabości, jakiej pozwolił mi doświadczyć od dnia 13 maja, wierząc i ufając pokornie, że mogła ona posłużyć ku umocnieniu Kościoła, a także mojej własnej ludzkiej osoby.

Oto jest wymiar Bożego Doświadczenia, które człowiekowi nie łatwo jest odsłaniać. Nie łatwo o nim mówić ludzkimi słowami. A jednak powiedzieć trzeba .  

Czy przeżycia spowodowane zamachem pomogły w jakiś sposób  Papieżowi sprawować jego urząd?

Poprzez moje własne doświadczenie odczułem jeszcze szczególniejszą bliskość z tymi wszystkimi, którzy w jakimkolwiek miejscu na ziemi i w jakikolwiek sposób cierpią prześladowanie dla Imienia Chrystusowego. A także z tymi wszystkimi, którzy ponoszą ucisk dla świętej sprawy człowieka i jego godności. Dla sprawiedliwości i pokoju na świecie. Z tymi wreszcie, którzy tę swoją wierność przypieczętowali śmiercią.

Z myślą o nich wszystkich powtarzam słowa Apostoła z listu do Rzymian: „Nikt ... z nas nie żyje dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-9) .

Ojciec Święty doznał cierpienia z rąk konkretnego człowieka, Turka Mehmeta Ali Agcy. Pamiętamy słowa Papieża wypowiedziane cztery dni po zamachu: „modlę się za brata, który mnie zranił, a któremu szczerze przebaczyłem”. Czy trudno było przebaczyć?

Przebaczenie! Chrystus nauczył nas przebaczać. Wielokrotnie i na różne sposoby mówił o przebaczeniu. Kiedy Piotr pytał Go, do ilu razy ma przebaczyć swojemu bliźniemu: „Czyż aż siedem razy?” Jezus odpowiedział, że ma „przebaczyć aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 19, 21n) – to znaczy praktycznie za każdym razem (liczba bowiem „siedemdziesiąt siedem” jest symboliczna i oznacza nie tylko określoną ilość, ale także nieskończoność). Odpowiadając na pytanie, jak należy się modlić, wypowiedział Chrystus owe wspaniałe słowa skierowane do Ojca: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” – a wśród próśb, które się na tę modlitwę składają, ostatnia mówi o przebaczeniu: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy” tym, którzy wobec nas  zawinili („naszym winowajcom”). Wreszcie Chrystus sam potwierdził prawdę tych słów na Krzyżu, gdy zwracając się do Ojca, prosił: „Odpuść im!” „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34) .

Co to znaczy „przebaczyć”?


„Przebaczenie” jest słowem, które wypowiadają usta człowieka pokrzywdzonego. Bardziej jeszcze jest słowem serca ludzkiego. W tym słowie serca każdy z nas usiłuje przekroczyć granicę nieprzyjaźni, jaka może oddzielić go od drugiego – usiłuje odbudować wewnętrzną przestrzeń porozumienia, kontaktu, łączności. Chrystus nauczył nas słowem Ewangelii, a nade wszystko własnym przykładem, że ta przestrzeń otwiera się nie tylko wobec drugiego człowieka, ale równocześnie wobec Boga samego. Ojciec, który jest Bogiem przebaczenia i miłosierdzia, pragnie działać w tej właśnie przestrzeni ludzkiego przebaczenia – pragnie przebaczać tym, którzy wzajemnie zdolni są do przebaczenia, którzy starają się wprowadzać w czyn owe słowa „odpuść nam, jako i my odpuszczamy”.

Przebaczenie jest łaską, o której należy myśleć z głęboką pokorą i wdzięcznością. Jest ono tajemnicą serca ludzkiego, o której trudno mówić za wiele. Dlatego też pragnę poprzestać na tym, co powiedziałem .
    
Media jakby „przyzwyczaiły” nas do ciągłych doniesień o gwałtach, wojnach, morderstwach. Ale wtedy, 13 maja świat jakby zatrzymał się w miejscu. Widząc krew na sutannie Ojca Świętego zaczęliśmy się zastanawiać: Jak to możliwe, że dochodzi do takiego aktu przemocy? Czy Ojciec Święty również nad tym rozmyślał?

W ciągu owych trzech miesięcy, które spędziłem w szpitalu, często powracał do mnie, do mojej pamięci, ów fragment z Księgi Rodzaju, który wszyscy dobrze znamy:

„Abel był pasterzem trzód, Kain zaś uprawiał rolę. Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, a Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Jahwe wejrzał na Abla i na jego ofiarę, na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.

Pan zapytał Kaina: «Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech waruje u wrót i łasi się do ciebie, a ty masz nad nim panować».

Rzekł Kain do Abla, brata swego: «Chodźmy na pole!» A gdy byli na polu, Kain rzucił się na brata swego Abla i zabił go. Wtedy Bóg zapytał: «Gdzie jest brat twój Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?» Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił! Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi...»” (Rdz 4, 2-10).

Powracał często do mnie, do mojej pamięci, do moich szpitalnych rozważań, ten prastary tekst, który mówi o pierwszym targnięciu się człowieka na życie człowieka: brata na życie brata.

W tym więc czasie, gdy ów człowiek, który targnął się na moje życie, był sądzony, gdy otrzymał wyrok, myślałem o sprawie Kaina i Abla, która jest biblijnym „początkiem” grzechu przeciwko życiu człowieka. W naszych czasach, gdy ten grzech przeciwko życiu człowieka stał się na nowo i w nowy sposób groźny, gdy tylu ginie niewinnych ludzi z rąk innych ludzi, biblijny zapis wydarzenia, jakie miało miejsce pomiędzy Kainem i Ablem, staje się szczególnie wymowny” .
    
Czy Ojciec Święty uważa, że dzisiejszy człowiek zechce pójść drogą przebaczenia? Czy zamach i następne tygodnie walki Papieża o życie odegrały w tym jakąś rolę?

W tym okresie [po zamachu – red.] dotarły do mnie tysiące i tysiące listów, w których ludzie ze wszystkich stron świata wyrażają swoje współczucie i zapewniają o swojej modlitwie. Chciałbym (...) przytoczyć jeden spośród wielu, list pewnej dziewczynki, która tak do mnie pisze: „Kochany Papieżu, życzę Ci, abyś jak najprędzej wyzdrowiał i mógł czytać Ewangelię i Słowo Boże. Wiem, że przebaczyłeś człowiekowi, który Cię zranił; ja też tak chciałabym przebaczyć tym, którzy na mnie skarżą i mnie kopią.  Uczyń, abym zawsze była grzeczna i żeby wszędzie panował pokój.