Paweł Zuchniewicz z Janem Pawłem IICzy istnieje jakiś sposób na to, by być pewnym, że dokonało właściwego wyboru?

Wartość dokonywanych wyborów można ocenić w chwilach trudnych, w chwilach próby. Dlatego właśnie w obecnym niełatwym czasie każdy z was jest wezwany do odważnych decyzji. Do szczęścia i do światłości nie można dojść na skróty. Świadczą o tym zmagania tych, którzy na przestrzeni całych dziejów podejmowali trud poszukiwania sensu życia i odpowiedzi na fundamentalne pytania, wpisane w serce każdego człowieka.

Czy Ojciec Święty przeszedł przez taką drogę poszukiwań?

Jeśli o mnie chodzi, przeżyłem dzieciństwo i młodość w klimacie wiary, z którą, prawdę mówiąc, nigdy nie zerwałem. Dla mnie podstawowym problemem, — przy czym o wątpieniu nie było mowy — było przejście od wiary odziedziczonej, bardziej uczuciowej niż intelektualnej, do wiary świadomej i w pełni dojrzalej, pogłębionej intelektualnie po dokonaniu osobistego wyboru. Na podstawie tego pierwotnego przeświadczenia, że Bóg istnieje, opierając się na Ewangelii i przy pomocy Kościoła, pogłębiłem moją wiarę w Jezusa, „Chrystusa, Syna Boga żywego”, według pięknego wyznania Piotra (por. Mt 13,16). A Jezus Chrystus doprowadził mnie do poznania Ojca, do życia z Duchem Świętym. Wiara to dar Boga, który pociąga za sobą dar całej osoby; odnajduje ona swą pełnię w miłości. „Piotrze, czy mnie miłujesz?” (J 21,15).

Wiemy, że tym młodzieńczym decyzjom i wyborom podejmowanym przez Ojca Świętego towarzyszyły dramatyczne okoliczności...

Kiedy miałem dziewiętnaście lat, wybuchła II wojna światowa i zaczął się okres przemocy oraz bezsensownego zabijania, który głęboko dotknął mój kraj. Czasami niepokoiłem się o bezpieczeństwo swoje, a także mojej rodziny i przyjaciół.  

Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny. Ileż to kosztowało ludzkich żywotów — młodych żywotów, obiecujących. Jak wielką cenę zapłacili Polacy, najpierw na frontach września 1939 roku, a z kolei na wszystkich frontach, na których alianci zmagali się z najeźdźcą.

Po zakończeniu wojny przyszedł długi — prawie pięćdziesięcioletni — okres nowego zagrożenia, tym razem nie wojennego, ale pokojowego. Zwycięska Armia Czerwona przyniosła Polsce nie tylko wyzwolenie od hitlerowskiej okupacji, ale także nowe zniewolenie. Tak jak w czasie okupacji ludzie ginęli na frontach wojennych, w obozach koncentracyjnych, w politycznym i militarnym podziemiu, którego ostatnim krzykiem było Powstanie Warszawskie, tak pierwsze lata nowej władzy były dalszym ciągiem znęcania się nad wielu Polakami, i to najszlachetniejszymi. Nowi panujący uczynili wszystko, ażeby ujarzmić naród, podporządkować go sobie pod względem politycznym i ideologicznym.

Lata późniejsze, poczynając od października 1956 roku, nie były już tak krwawe, jednak to zmaganie się z narodem i Kościołem trwało aż do lat osiemdziesiątych. Był to dalszy ciąg tego wyzwania rzuconego wierze i nadziei Polaków, którzy nadal nie szczędzili sił, żeby się nie poddać; aby bronić tych wartości religijnych i narodowych, które były wtedy szczególnie zagrożone.  

Jak to się stało, że mimo tylu trudnych i bolesnych doświadczeń Ojciec Święty nie stracił pogody ducha?

Chociaż przeżyłem wiele ciemności i srogich reżimów totalitarnych, to jednak ujrzałem wystarczająco wiele dowodów, aby być niezachwianie przekonanym, że żadna trudność i żaden lęk, jakkolwiek wielkie by one nie były, nie są w stanie całkowicie stłumić nadziei, która rodzi się wiecznie w sercach młodych ludzi.
Nie pozwólcie umrzeć tej nadziei. Postawcie swoje życie na niej. Nie jesteśmy sumą naszych słabości i upadków. Jesteśmy sumą miłości Ojca dla nas, naszej prawdziwej zdolności stawania się obrazem jego Syna, Jezusa.

Nawet w czasie chorób i ciężkich zmartwień nie widzieliśmy Ojca Świętego smutnego czy niezadowolonego. Co zrobić, by z pogodą i ufnością patrzeć na życie i ludzi?

Jeśli pragniecie osiągnąć pełnię szczęścia, wasze posłuszeństwo musi być całkowitym podporządkowaniem się miłości. (...) Tak, miłość Chrystusa wymaga ofiarności i poświęcenia. Potrzeba samodyscypliny, aby słuchać Bożych przykazań, trzeba wysiłku, by w służbie miłości wyciągać rękę ku potrzebującemu bratu lub siostrze. Trzeba odwagi i siły, by iść za Chrystusem i w Jego imieniu służyć światu. Tutaj nie może być miejsca na egoizm i lęk! (...) Jezus patrzy na każdego z was z miłością, tak jak patrzył na Piotra, Apostołów i bogatego młodzieńca. Tylko jeden z nich odszedł smutny — ten, który bał się poświęcenia, ten, który powiedział „nie”. Ponieważ Krzyż Chrystusa jest znakiem miłości i zbawienia, nie powinno nas dziwić, że każda prawdziwa miłość wymaga ofiary.

Nie bójcie się, gdy miłość stawia wymagania. Nie obawiajcie się, gdy żąda poświęcenia. Nie lękajcie się Krzyża Chrystusa. Krzyż jest drzewem życia. Jest źródłem wszelkiej radości i pokoju. Jest jedyną drogą, poprzez którą Chrystus osiągnął zmartwychwstanie i triumf. To jedyna dla nas droga współuczestnictwa w Jego życiu teraz i na wieki.

Ojciec Święty wspomniał o spotkaniu Jezusa z młodzieńcem, który „odszedł smutny” (por. Mk 10,22). Dlaczego się zasmucił?

Może zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele traci.

Istotnie. Tracił ogromnie wiele. Gdyby został z Chrystusem, tak jak apostołowie, byłby się doczekał dnia jerozolimskiej Paschy. Byłby się doczekał krzyża na Golgocie, ale potem i zmartwychwstania. I zstąpienia Ducha Świętego. Byłby się doczekał tej przedziwnej przemiany, jakiej w dniu Pięćdziesiątnicy dostąpili apostołowie. Stali się nowymi ludźmi. Osiągnęli wewnętrzną moc prawdy i miłości.
Gdyby został przy Chrystusie ów młody człowiek, byłby się przekonał o tym, że On — Nauczyciel i Mistrz — „umiłowawszy swoich… do końca ich umiłował” (J 13,1). I właśnie przez tę miłość „do końca” „dał im moc, aby się stali synami Bożymi” (por. J 1,12). Oni — ludzie. Zwyczajni, słabi ludzie.

W Ewangelii znajdujemy wiele opisów spotkań Jezusa z młodymi ludźmi. Ojciec Święty wielokrotnie odwoływał się do opisu rozmowy Jezusa z bogatym młodzieńcem, dlaczego?

Posiada ona charakter najbardziej uniwersalny i ponadczasowy. To poniekąd stale i wciąż, poprzez stulecia i pokolenia, Chrystus tak rozmawia z młodym człowiekiem, chłopcem czy dziewczyną. Rozmawia na różnych miejscach ziemskiego globu, wśród różnych narodów, ras i kultur.

Równocześnie wszystkie elementy opisu i wszystkie słowa wypowiedziane w tej rozmowie z jednej i drugiej strony, posiadają znaczenie jak najbardziej istotne, posiadają swój ciężar gatunkowy. Można powiedzieć, że słowa te zawierają w sobie szczególnie głęboką prawdę o człowieku w ogólności, a nade wszystko prawdę o ludzkiej młodości. Są ważne dla młodych.  

Jak przebiegała ta rozmowa młodzieńca z Jezusem?


Na pytanie: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” —Jezus odpowiada naprzód pytaniem: „Czemu mnie nazywasz dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg”. W dalszym ciągu zaś mówi: „Znasz przykazania” Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”(Mk 10,17-19). W tych słowach przypomina Jezus rozmówcy niektóre przykazania Dekalogu.

Jednakże na tym rozmowa się nie kończy, młodzieniec bowiem stwierdza: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”. Wówczas — pisze Ewangelista — „Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!»” (Mk 10,20n).

W tym miejscu zmienia się klimat wydarzenia. Pisze Ewangelista: Młodzieniec „spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10,22).  

Jak rozumieć słowa „wiele posiadłości”? Czy chodzi tylko o dobra materialne?

Nie ulega żadnej wątpliwości, że zdanie to odnosi się do dóbr materialnych, których ów młody człowiek był właścicielem lub dziedzicem. Jest to może sytuacja właściwa tylko dla niektórych, raczej jednak nietypowa. I dlatego słowa Ewangelisty prowokują do innego postawienia problemu: chodzi o to, że sama młodość (niezależnie od jakichkolwiek dóbr materialnych) jest szczególnym bogactwem człowieka, dziewczyny czy chłopca — i najczęściej też jako swoiste bogactwo bywa przez młodych przeżywana. Najczęściej — choć nie zawsze, nie z reguły — gdyż nie brakuje na świecie ludzi, którzy z różnych powodów nie doświadczają młodości jako bogactwa. (...) Jest to bogactwo odkrywania a zarazem planowania, wybierania, przewidywania i podejmowania pierwszych własnych decyzji, które mają znaczenie dla przyszłości w wymiarze ściśle osobowym ludzkiej egzystencji. Równocześnie są one społecznie ważne. Młodzieniec z Ewangelii znajduje się na tym właśnie etapie. Wnioskujemy o tym poprzez pytania, jakie zadaje w rozmowie z Jezusem. Dlatego też owe końcowe słowa o „wielu posiadłościach”, czyli o bogactwie, mogą być zrozumiane w takim właśnie znaczeniu: bogactwo, jakim jest sama młodość.  

Młodość — bogactwo. Czy to ona odwodzi nas od Chrystusa?

Tego Ewangelista z pewnością nie mówi, analiza tekstu raczej pozwala wnioskować inaczej. Nad decyzją odejścia od Chrystusa zaciążyły w końcu tylko bogactwa zewnętrzne: to, co posiadał („posiadłości”). Nie to, kim był. To, kim był właśnie jako młody człowiek — owo wewnętrzne bogactwo, które kryje się w ludzkiej młodości — przyprowadziło go do Jezusa. Kazało mu także postawić te pytania, w których chodzi najwyraźniej o projekt całego życia. Co mam czynić? „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”.  

Młodzieniec pytał, otrzymał odpowiedź: „Sprzedaj wszystko, co masz i chodź za mną” — odszedł.... Dlaczego?

Młodzieniec z Ewangelii miał bardzo jasny pogląd na zasady, wedle, których winno się budować ludzkie życie. A jednak i on w pewnym momencie nie zdołał przekroczyć progu swoich uwarunkowań. Kiedy Chrystus, zwracając się do niego z miłością, powiedział: „pójdź za Mną” (por. Mk 10,21) — nie poszedł. Nie poszedł, ponieważ „miał majętności wiele” (por. Mk 10,22). Pragnienie, aby zachować to wszystko, co miał, przeszkodziło mu. Pragnienie, ażeby „mieć”, ażeby „więcej mieć”, przeszkodziło mu w tym, aby „bardziej być”.

Droga bowiem, jaką wskazywał Chrystus, do tego prowadziła: ażeby „bardziej być”! Zawsze do tego prowadzą wskazania Ewangelii. W każdym bez wyjątku zawodzie czy powołaniu — wezwanie Chrystusa do tego prowadzi.