Rozdział I: On został Papieżem

3 czerwca 1979

Ostry dzwonek budzika z trudem przebił się do świadomości Agaty. “Ten przeklęty ruski wynalazek” – pomyślała, szukając po omacku zegarka, który od kilku lat co rano bezlitośnie przypominał jej, że nadszedł nowy dzień. Dzisiaj wstawała jednak znacznie chętniej, chociaż to była niedziela. “Wyjątkowa niedziela po wyjątkowej sobocie” – pomyślała, podnosząc się z łóżka i narzucając podomkę. Wczoraj do Warszawy przyjechał papież, a Agata z synem stali wśród 300 tysięcy ludzi na Placu Zwycięstwa.

 

– Leszek, Piotr, wstawajcie! – krzyknęła w drodze do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę i poszła do łazienki. Dziś postanowiła wyglądać wyjątkowo pięknie.

Przypominały jej się, nie tak znowu odległe, czasy, kiedy wychodziła za Piotra. To był nie lada ślub. Brał w nim udział ten sam człowiek, który wczoraj wołał mocnym głosem na Placu Zwycięstwa: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi. Wszystko odbywało się całkiem niedaleko od Placu – w kościele sióstr wizytek przy Krakowskim Przedmieściu.

Agata poznała biskupa Wojtyłę dzięki swoim rodzicom. Tuż po wojnie jej tata zaczął w Krakowie studia filozoficzne. Razem z nim na roku był sympatyczny kleryk krakowskiego seminarium. Zaprzyjaźnili się. Kontakty między nimi urwały się gwałtownie, gdy Karol Wojtyła został wyświęcony na księdza i wyjechał za granicę kontynuować studia doktoranckie. Po jego powrocie do Krakowa spotkali się znowu. Ojciec Agaty często odwiedzał młodego wikarego w kościele św. Floriana. Jemu też przedstawił Anię – swoją narzeczoną. Agata znała na pamięć historię o tym, jak to po ślubie i jej narodzinach – ksiądz ochrzcił ją, a potem odwiedził rodziców w akademiku, gdzie mieszkali.

Anka, matka Agaty, opowiadała jej o tym niezliczoną ilość razy. A po 16 października ubiegłego roku to opowiadanie odżyło na nowo – tym razem musiał go wysłuchać dziewięcioletni Leszek.

– Wiesz Leszku, że papież ochrzcił twoją mamusię? – zapytała wnuka i nie czekając na odpowiedź, zaczęła opowiadanie.

„To było na początku lat pięćdziesiątych. Mieszkaliśmy w akademiku – to taki dom dla studentów – przy Błoniach. Ksiądz Wojtyła był naszym duszpasterzem. Poprosiliśmy go, żeby ochrzcił mamę i wyobraź sobie – zgodził się! Nie tylko ją ochrzcił, ale też złożył nam wizytę. Ależ mi było głupio! Przyjmowaliśmy go w takich warunkach. Ale przyszedł. Pamiętam każde jego słowo.

– Pokój temu domowi! – powiedział najpierw, a my odpowiedzieliśmy: – I wszystkim mieszkańcom jego!

– Jak się sprawuje nasza nowa chrześcijanka? – zapytał.

– Twoja mamusia akurat spała – opowiadała dalej babcia Ania. – Wyjątkowo, bo przeważnie za ścianą tak hałasowali, że co chwila się budziła. On nam bardzo współczuł i zaproponował pomoc. Znał już wtedy kilka języków i wziął od dziadka Henryka trochę tłumaczeń. A potem, nigdy nie uwierzysz, znalazł nam mieszkanie! Okazało się, że jakaś starsza pani sama mieszka na kilkudziesięciu metrach i nie czuje się dobrze w takiej przestrzeni. Zamieszkaliśmy u niej i mama miała nawet swój pokój.”

„Swój pokój” – Agata przerwała rozmyślanie. Wiele by dała, żeby “jej pokój” stał się na nowo “ich pokojem”. Kilka lat temu Piotr opuścił wspólną sypialnię. Nie układało się między nimi, choć zaczynało się tak pięknie. Kiedy się poznali i zdecydowali na ślub, jej rodzice napisali do Karola Wojtyły, który wówczas był już kardynałem. Przez pamięć na chrzciny Anki, kardynał obiecał pobłogosławić związek. Jej rodzice mieszkali już od wielu lat w Warszawie, młodzi też chcieli się tu pobrać. Kardynał bywał w stolicy dość często, więc ze znalezieniem terminu nie było problemu. Siostry wizytki do końca nie chciały uwierzyć, że owego sobotniego czerwcowego wieczoru do ich kościoła przy Krakowskim Przedmieściu przyjedzie sam arcybiskup krakowski, ale na wszelki wypadek przygotowały najcenniejszy ornat – dar królowej Ludwiki Marii Gonzagi.

 Kardynał przyjechał, ornat się przydał, a młoda para szczęśliwa opuściła kościół jako małżeństwo. Dziadkowie byli zachwyceni. Ich prezent ślubny też był wspaniały. Wręczyli młodym książeczkę mieszkaniową z pełnym wkładem. Budynek był już prawie gotów, tak że Agata i Piotr niemal natychmiast po ślubie mogli się wprowadzić do swojego „M”.

– Nam było ciężko, niechże przynajmniej dzieci mają łatwiejszy start – mówiła babcia, krzątając się po małym jednopokojowym mieszkanku na Nowym Mieście, w którym mieszkali od czasu przeprowadzki z Krakowa.

Gdy Leszek przyszedł na świat, dziadkowie byli w siódmym niebie. Z dumą pisali o tym kardynałowi Wojtyle, a on gratulował im wnuka. Ale już wtedy coś zaczynało się psuć między Agatą a Piotrem. Skończyły się wspólne wyjścia do kina. Nie raz i nie dwa, gdy wracał do domu, ona dopiero przygotowywała obiad, a czasem to i na ciepło nic nie było. „A bo dziecko płakało, a bo brzuszek je bolał” – usprawiedliwiała się Agata. On tylko patrzył na nią, a potem szedł do pokoju, zamykał drzwi i włączał telewizor. Agata czuła się coraz nieszczęśliwsza i coraz bardziej nierozumiana. „Co on sobie myśli, nie widzi, że ja tu tyram” – mówiła sama do siebie, gdy słyszała znajomy trzask klamki.

Mijały lata. Leszek podrósł, a ona poszła do pracy. Rodzice stopniowo zaczynali zdawać sobie sprawę, że ich córce życie nie układa się najlepiej. Ona jednak nic nie mówiła o swoich problemach. Czuła, że ich zawiodła i że nie jest w stanie nic zmienić. Wiedziała, że korespondują z kardynałem Wojtyłą, a on pyta czasem o los pary, której niegdyś błogosławił. „Gdyby wiedzieli, jaka jest prawda, spaliliby się ze wstydu” – myślała. Więc cierpiała i milczała. Ale nie wszystko da się ukryć. Pamiętała, jak kiedyś wpadła do nich matka. To było już po przenosinach Piotra do drugiego pokoju.

– To wy teraz sypiacie oddzielnie? – zapytała zdziwiona, widząc nowe łóżko i rzeczy zięcia w innym pomieszczeniu.

– Tak, Leszek czasem budzi się w nocy i przychodzi do mnie. Piotr jest zmęczony i chce się dobrze wyspać, więc uznaliśmy, że na jakiś czas to dobre rozwiązanie.

Matka w pierwszej chwili nic nie powiedziała. Spojrzała na nią uważnie i po chwili zapytała:

– Macie problemy?

– Nie, to nic takiego, tylko na jakiś czas – niepewnym głosem odpowiedziała Agata.

– Chcesz porozmawiać? – zaproponowała mama.

Ale ona nie chciała. Liczyła, że coś się zmieni, że Piotr przestanie ją oskarżać, że znowu będzie jak dawniej. Zaczęła pracować jako księgowa. Brała do domu prace zlecone, nie raz i nie dwa zarywała noce. Jednej takiej nocy on przyszedł do jej pokoju. Zaczął ją całować. Ale ona nie miała ochoty odpowiadać na jego pieszczoty.

– Daj spokój, muszę to skończyć na jutro – pokazała mu stos papierów.

– Ty ciągle masz coś ważniejszego, – warknął ze złością – albo dziecko, albo te cholerne papiery.

– Gdyby nie te “cholerne papiery”, to byśmy do garnka nie mieli co włożyć – sama nie wiedziała, jak te słowa przeszły jej przez gardło.

– Co, za mało zarabiam na twoje ciuchy? – w Piotrze nie było już ani cienia czułości sprzed kilku chwil.

– Od ciebie grosza na to nie biorę – krzyknęła, a w duchu pomyślała “Boże drogi, czy on nie rozumie, że to dla niego chce lepiej wyglądać?”

– I dobrze, bo do dzisiaj będę dawał tylko na Leszka. Też mam prawo do swojego życia, też mam na co wydawać pieniądze – wrzasnął.

W tym momencie w drzwiach stanął zaspany chłopczyk.

– Wołałeś mnie, tato? – zapytał, przecierając oczy.

Głupio im się zrobiło. On zaprowadził synka do pokoju, ona zabrała się do swojej pracy. Ale oboje wiedzieli, że na niewidocznym murze między nimi przybyło znowu kilka cegieł.

I potem ten październikowy dzień. Szykowała właśnie kolację, a on jak zwykle siedział przed telewizorem. Kiedy jak kiedy, ale o 19.30, gdy zaczynał się “Dziennik telewizyjny”, w domu musiało być cicho. Drzwi od pokoju Piotra były zamknięte, a ona zastanawiała się, czy warto zajrzeć do niego przed końcem wiadomości i obejrzeć prognozę pogody. Zdziwiła się słysząc, że Piotr otwiera drzwi.

– Agata, chodź prędko – zawołał.

W jego głosie było coś takiego, że nie czekała ani sekundy. Weszła i jęknęła.

– O Boże!

Na ekranie telewizora widziała ni mniej, ni więcej, tylko kardynała Wojtyłę, pozdrawiającego ludzi z balkonu Bazyliki św. Piotra.

– On został papieżem – powiedział cicho Piotr.

 

Karafka z wodą

Od tego czasu minęło osiem miesięcy. O możliwej wizycie papieża mówiło się przez cały czas. Na początku maja zadzwonił do niej ojciec:

– Agatko, papież przyjeżdża za miesiąc – usłyszała w słuchawce. – Zaczyna od Warszawy.

Ucieszyła się i zmartwiła zarazem. Od tamtego szesnastego października miała jeszcze gorsze wyrzuty sumienia. Szczególnie smutno jej było, gdy słuchała ojca. On był taki dobry, ale taki naiwny. Nie domyślał się nawet, co się działo w rodzinie córki. Wiedział, że nie jest jej łatwo, ale wszystko zrzucał na karb trudności materialnych. Dlatego od czasu do czasu dyskretnie zostawiał jej kopertę z uzbieranymi oszczędnościami. Ona zaś, nie chcąc sprawiać mu przykrości, coraz lepiej grała rolę szczęśliwej żony i matki. Teraz nawet nie musiała zbytnio się wysilać. Tata był tak przejęty przyjazdem papieża, że o niczym innym nie mówił i zdawało się, że niczego nie zauważał. Parę dni temu znowu wpadł do nich. Agata odetchnęła z ulgą widząc, jak wyjmuje kopertę z marynarki. Wsunęła ją szybko do torebki i zaproponowała herbatę.

– Bardzo chętnie moje dziecko, bardzo chętnie – opowiedział dziadek.

– Chce ojciec obejrzeć dziennik? – zaproponował Piotr. – Zaraz będzie wpół do ósmej.

– Czemu nie – ojciec poszedł z zięciem do drugiego pokoju.

W Warszawie trwają przygotowania do rozpoczynającej się za trzy dni wizyty papieża Jana Pawła II – wiadomość podana przez spikera ożywiła wyraźnie dziadka. – W sobotę papież spotka się z wiernymi na Placu Zwycięstwa. Telewizja Polska przeprowadzi bezpośrednią transmisję z uroczystości. Już dziś brakuje kart wstępu na Plac. Wobec spodziewanych tłumów władze miasta radzą, aby warszawiacy pozostali w domach i za pośrednictwem telewizji brali udział we mszy. A teraz Wicherek i prognoza pogody.

– Co za bzdury, papież przyjeżdża, a ludzie mają siedzieć w domach! – wykrzyknął oburzony dziadek. – Boją się i tyle!

– Lepiej chyba się nie ruszać – mruknął Piotr. – Może być gorzej niż na pochodzie pierwszomajowym.

Dziadek nie zdążył zaoponować, gdy Agata weszła z herbatą. Przystanęła i spojrzała w ekran na Czesława Nowickiego – popularnego Wicherka, który od lat prezentował prognozę na następny dzień.

Początek czerwca będzie wyjątkowo upalny – informował Wicherek – zaś w najbliższą sobotę temperatura może dochodzić nawet do trzydziestu stopni Celsjusza.

– Na placu będzie jak na rozżarzonej patelni – Piotr wyraźnie nie cieszył się z zapowiedzi.

– Weźmiemy parasole i foteliki, zabierzemy wodę i wszystko będzie dobrze – Agata starała się, jak mogła, nie dopuścić do kłótni między ojcem a mężem.

– Moja córeczka jak zwykle wszystko dobrze urządzi – uśmiechnął się dziadek. – No, pójdę już. Babcia czeka.

Tej soboty 2 czerwca Agata nie zapomni do końca życia. Rzeczywiście – było gorąco, rzeczywiście – było bardzo dużo ludzi (chociaż zaproszenia rozdawano jeszcze przed samym wejściem na plac), ale ona nie narzekała. Zresztą, w sektorze nie było aż takiego tłoku, aby nie mogła rozłożyć fotelików dla syna i dla siebie. Tak, byli tylko we dwoje, bo mąż jednak został w domu. A już myślała, że z nimi pójdzie. Wspólnie oglądali transmisję z powitania na Okęciu. Patrzyli, jak papież wychodzi z samolotu i schodzi po schodach na płytę lotniska. Gdy ukląkł i pocałował ziemię, oboje płakali. Piotr po raz pierwszy od tylu lat dotknął jej ręki. A ona? Przypomniała sobie jak brali się za ręce wtedy, u sióstr wizytek, jak te ręce zostały obwiązane stułą przez kardynała Wojtyłę, jak powtarzali sobie słowa przysięgi. Jak to było? „Ja, Agata, biorę sobie ciebie, Piotra, za męża.......” Dalej nie pamiętała. “Muszę to sprawdzić” – postanowiła.

Po transmisji poprosiła Piotra, żeby wyciągnął z pawlacza foteliki. Serce zabiło jej mocniej, gdy wyjął także swój stołeczek rybacki. “Może się przyda” – powiedział enigmatycznie.

Potem włączyli radio. Na Żwirki i Wigury gromadzą się ogromne tłumy – usłyszeli – jeśli na trasie przejazdu papieża jest tak dużo ludzi, to na Placu Zwycięstwa nie będzie gdzie wetknąć szpilki.

– Może lepiej zostaniecie w domu – zaproponował Piotr.

„Zostaniecie! A więc on już zdecydował, nie pójdzie!” – Agata dawno nie była tak zawiedziona. Ale, nie wiadomo dlaczego, powstrzymała się od złośliwej uwagi. Czuła, że nie powinna folgować emocjom.

– Pójdziemy. Leszkowi się to należy. I Papieżowi też – dodała.

Nie żałowała. Od dawna nie czuła takiej radości i takiej dumy, gdy widziała wiwatujących ludzi, gdy śpiewała razem z nimi “My chcemy Boga” i gdy słuchała papieża.

Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród – mówił Jan Paweł II. –  Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż, nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa.

Agata miała wrażenie, że Wojtyła mówi do niej osobiście. Gdy usłyszała słowo „rodzina”, drgnęła niespokojnie. Stali po prawej stronie ołtarza, niedaleko Królewskiej.

Na końcu tej ulicy znajdował się kościół wizytek, w którym brała ślub z Piotrem niespełna dziewięć lat temu. „I nasza przeszłość była straszliwie trudna, ale czy wspaniała?” – pomyślała Agata o swoim małżeństwie.

– Mamo, masz jeszcze wodę? – zapytał ją synek.

Podała mu plastikowy bidonik. Jak przez mgłę wróciła do niej tamta uroczystość u wizytek. Prośba Leszka przypomniała jej wówczas czytaną Ewangelię. To był opis cudu w Kanie Galilejskiej, gdy na weselu Jezus przemienił wodę w wino. “Nie mają już wina” – powiedziała wtedy Maryja Synowi. Agata nie rozumiała wówczas jeszcze, co to znaczy. Teraz już wiedziała. W ich małżeństwie od dawna brakowało już wina – nie było radości, nie było smaku życia, wesele się skończyło. Została tylko woda, czasem bardzo gorzka – jak jej łzy wylewane nocą.

Papieska homilia dobiegała końca. Jan Paweł II mówił o Grobie Nieznanego Żołnierza, który nawiedził na początku uroczystości:

Przyklęknąłem przy tym grobie, wspólnie z Księdzem Prymasem, aby oddać cześć każdemu ziarnu, które – padając w ziemię i obumierając w niej – przynosi owoc. Czy to będzie ziarno krwi żołnierskiej przelanej na polu bitwy, czy ofiara męczeńska w obozach i więzieniach. Czy to będzie ziarno ciężkiej, codziennej pracy w pocie czoła na roli, przy warsztacie, w kopalni, w hutach i fabrykach. Czy to będzie ziarno miłości rodzicielskiej, która nie cofa się przed daniem życia nowemu człowiekowi i podejmuje cały trud wychowawczy.

Agata sięgnęła do bidonika. Wody już nie było. Czuła suchość w gardle i wielkie pragnienie. „Dobrze, że do domu mamy tak blisko” – pomyślała. Mieszkali przy Grzybowskiej, w osiedlu “Za Żelazną Bramą”, o kilka minut drogi od Placu. Jeszcze tylko końcowe błogosławieństwo papieża i matka z synem znaleźli się w rzece ludzi wychodzących ku Marszałkowskiej. Minęli z Leszkiem bariery, przy których leżały sterty niewykorzystanych wejściówek. Szli dalej prosto Grzybowską aż do numeru piątego, gdzie mieszkali. Za chwilę wjeżdżali już windą na dwunaste piętro ich wieżowca. Z windy poszli w lewo i stanęli przed numerem 1206. Agata otworzyła drzwi od mieszkania, weszła do kwadratowego małego przedpokoju i zerknęła do największego pokoju. Dech zaparło jej ze zdumienia. Na środku stołu nakrytego białym obrusem stała kryształowa karafka, ta sama, którą dostali w prezencie ślubnym. W wodzie pływały kostki lodu. Mały dzbanuszek obok napełniony był sokiem malinowym od babci Ani.

– Pewnie chce wam się strasznie pić? – zapytał Piotr.

 

A po nocy przychodzi dzień

Jeszcze kilka dni temu Agata pewnie by powiedziała, że taki dzbanek kompletnie nie pasuje do kryształów, w których zasadniczo powinno podawać się likier. Dziś jednak nie mogła wydobyć z siebie słowa. Była zbyt wzruszona, a poza tym naprawdę zaschło jej w gardle. Spojrzała z wdzięcznością na Piotra. On odpowiedział jej uśmiechem. Wziął karafkę i nalał wody.

– Chwileczkę synku, najpierw mama – powiedział na widok wyciągniętej ręki Leszka. Ten nawet nie protestował. Też czuł po dziecięcemu, że atmosfera w domu zmieniła się i wcale nie miał ochoty grymasić w takim momencie.

Agata smakowała wodę z sokiem jak ambrozję z Olimpu.

– Dziękuję ci – powiedziała, dziwiąc się brzmieniu tego słowa, którego już od dawna nie słychać było w ich domu. Spojrzała na zegar.

– Ojej, zaraz dziennik. Zobaczymy, co mówią? – zaproponowała.

– Sam jestem ciekaw, jak to zrobią. Widać było, że transmisją starali się manipulować – powiedział Piotr. – Nie pokazywali całego placu, pewnie dlatego, żeby nie było widać tych tłumów.

– Było nas bardzo dużo. Jeszcze nigdy nie śpiewałam My chcemy Boga w takim chórze – emocjonowała się Agata, siadając przed telewizorem.

Piotr nacisnął guzik. Po chwili na ekranie pojawił się obraz czołówki dziennika i rozległ się znajomy sygnał. Tamdadadam, Tamdadam.

Od Warszawy rozpoczęła się wizyta papieża Jana Pawła II w Polsce – mówił spiker. – Po powitaniu na lotnisku Okęcie, Papież został przyjęty w Belwederze przez I sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edwarda Gierka i Prezesa Rady Państwa, profesora  Henryka Jabłońskiego.

– Jak zwykle nie mówią o tym, co najważniejsze– irytowała się Agata.

– Zaczekaj, może jeszcze coś pokażą – dodawał jej otuchy Piotr.

Rzeczywiście, po chwili na ekranie pojawił się papież na Placu Zwycięstwa. Choć unikano szerokich planów, nie dało się ukryć tłumów zgromadzonych na Mszy. Widać też było wyraźnie olbrzymi krzyż z umieszczonym na dole obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.

– Pierwszy raz coś takiego widzę, krzyż w telewizji, Prymas w telewizji i Ojciec Święty – szepnęła Agata.

– No, nie tak całkiem pierwszy. Przecież oglądaliśmy inaugurację pontyfikatu w październiku – przypomniał jej Piotr.

– To co innego, to było za granicą.

Jutro rano Jan Paweł II ma spotkać się z młodzieżą pod kościołem świętej Anny, a potem odleci helikopterem do Gniezna – informował na zakończenie spiker.

– Pójdziemy? – zapytał Piotr.

Agata spojrzała na męża ze zdziwieniem. Jutro była niedziela, a on zawsze lubił sobie pospać.

– Naprawdę chcesz? Z domu trzeba wyjść przed szóstą.

– Nastawimy budzik. To nawet zabawne: radziecki budzik pomoże polskim katolikom spotkać się z polskim papieżem. A poza tym, dziś możemy pójść wcześniej spać.

W tonie Piotra było coś ciepłego i oczekującego zarazem. „Nie, nie... musiałam się przesłyszeć” – pomyślała Agata. Od tak dawna Piotr nie przychodził do niej, że nawet nie używała żadnych środków, bo co do tego, że nie mogą mieć więcej dzieci ani ona, ani on nie mieli wątpliwości.

Z drugiej strony tyle razy, mimo wszystko, tęskniła za nim, a dziś ta tęsknota odezwała się jeszcze silniej.

– Leszek, idź umyj zęby i biegnij do łóżka, jeśli chcesz iść z nami na spotkanie z papieżem – powiedziała do syna.

– Pójdziemy wszyscy razem, tatusiu? – chłopiec najwyraźniej też był zdziwiony decyzją ojca.

– Tak. Ale teraz idź spać.

– Już idę.

Wkrótce w pokoju chłopca zgasło światło. Agata wzięła prysznic i poszła do siebie. Nie mogła jednak zasnąć słysząc szum wody. Po chwili Piotr zakręcił kran. Drzwi od łazienki delikatnie skrzypnęły. Ciche “pstryk” dało znać, że mąż wyłączył światło.

„Teraz powinien zrobić pięć kroków i pójść do swojego pokoju” – Agata na pamięć znała odgłosy domu. Ale nie. Po sekundzie ciszy Piotr popchnął drzwi od jej pokoju, który znajdował się bliżej łazienki.

– Śpisz już? – zapytał cicho.

– Nie – odpowiedziała.

Drzwi otworzyły się szerzej. Spojrzała na ciemną sylwetkę i uniosła się lekko. On zrobił kilka kroków w jej kierunku.

 

Tłok pod świętą Anną

– Mamo, tato, pospieszcie się – Leszek stał w przedpokoju i poganiał rodziców. Mimo tak wczesnej pory on pierwszy był gotów. Taka gratka nie zdarzyła mu się od dawna. Wspólne wyjście z rodzicami, w niedzielę... Co z tego, że trzeba było rano wstać, że był zmęczony po wczorajszych godzinach spędzonych w żarze na placu Zwycięstwa. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek w domu było tak miło jak wczorajszego wieczoru. A i dziś rodzice patrzyli na siebie jakoś inaczej.

Agata wyszła z łazienki. Policzki miała lekko przyrumienione, oczy podmalowane, blond włosy spięte złotą spinką, którą dostała kiedyś od matki.

– Zaczekaj, pomogę ci z tym węzłem – powiedziała do męża, który mocował się z krawatem przed lustrem w przedpokoju. Kilka zgrabnych ruchów i wszystko było na swoim miejscu.

– Dziękuję, kochanie.

Dla Leszka to proste słowo ojca brzmiało jak muzyka. Poczuł uścisk dłoni taty:

– Chodź, synu – powiedział Piotr.

– A krzyżyk? – zapytała Agata.

– Jaki krzyżyk? – Piotr zatrzymał się w drzwiach.

– Wczoraj księża prosili, żeby zabrać krzyże na spotkanie z papieżem. Może weźmiemy ten drewniany, z przedpokoju?

– Oczywiście.

Piotr nie potrzebował nawet brać stołka z kuchni. Przy jego 180 centymetrach wzrostu wystarczyło tylko sięgnąć w górę, nad drzwi, i zdjąć drewniany krzyżyk z haczyka. Chwilę potem byli już w windzie.

Mimo wczesnej pory na Grzybowskiej było dużo ludzi. Wszyscy szli w kierunku Starego Miasta.

– Chodźmy przez Saski, wyjdziemy na Plac Zwycięstwa i zobaczymy jeszcze papieski krzyż – zaproponował Piotr. Tak zrobili, ale gdy tylko weszli na główną aleję w parku, zobaczyli, że na Placu krzyża już nie ma.

– Ale się pospieszyli, musieli go rozebrać w nocy – powiedziała Agata.

– Kłuł ich w oczy, nie mogli znieść czegoś takiego i to przed samym Sztabem Generalnym Ludowego Wojska – dodał Piotr. Sięgnął do kieszeni marynarki. – Ale my mamy swój i podejrzewam, że nie tylko my.

Tłum gęstniał. Szli coraz wolniej, z trudem przebijając się przez Krakowskie Przedmieście. Gdy znaleźli się obok pomnika Mickiewicza, Piotr poprowadził ich w dół, Bednarską. Przeszli przez Mariensztat i weszli na Plac Zamkowy od strony trasy WZ. Zdążyli dosłownie w ostatniej chwili. Kilkanaście minut później głośne okrzyki na cześć papieża dały znać, że Ojciec Święty jest już przy św. Annie.

Moi Drodzy! – pierwsze słowa Papieża wzbudziły jeszcze większy entuzjazm. – Nie tylko dla was to spotkanie jest wielkim wzruszeniem. Dla mnie również. Mówię to na początku, ażeby tym prostym stwierdzeniem odpowiedzieć na słowa, które skierowaliście do mnie. Przede wszystkim odpowiedzieć na waszą obecność. Pragnąłbym zbliżyć się do każdego z was, każdego z was przygarnąć. Z każdym z was zamienić chociaż jedno ojczyste słowo. Darujcie, że jest to niemożliwe. Ale pragnienie serca jest takie.

„Tego głosu nie da się zapomnieć” – pomyślał Piotr. Minęło już prawie dziewięć lat od dnia, w którym kardynała Wojtyła błogosławił ich związek. Tak niedaleko stąd, a tak daleko – Piotr przypominał sobie tamte radosne chwile i to wszystko, co nastąpiło po nich.

– Tato, nic nie widzę – skarga syna przerwała te wspomnienia. Ojciec schylił się i wziął go na barana.

– Teraz lepiej? – zapytał.

– Strasznie dużo tu ludzi, ale papieża widzę – usłyszał z góry.

– To dobrze; słuchaj, co mówi – poradził Piotr.

Jan Paweł II nawiązywał do obchodzonej w tym dniu uroczystości Zesłania Ducha Świętego:

Pozwólcie, że to moje z wami dziś spotkanie wobec otwartego szeroko wieczernika naszych dziejów: dziejów Kościoła i narodu, będzie nade wszystko modlitwą o dary Ducha Świętego.

Burza oklasków przerywała co chwila papieską homilię.

Moi drodzy, ja już od wczoraj myślę, co znaczą te oklaski – słychać było, że te słowa papieża nie pochodzą z napisanego wcześniej tekstu. Piotr mocniej nadstawił ucha.

Sam nie klaskał, trzymał syna za nogi, ale udzieliła mu się ta atmosfera jakiegoś niesamowicie bliskiego kontaktu z papieżem, wyrażanego także przez oklaski. Ten sposób reakcji dotąd zwyczaj nie był praktykowany w Polsce podczas wielkich zgromadzeń liturgicznych.

Nagle gdzieś w tłumie zabrzmiał, najpierw daleki, a potem coraz wyraźniejszy śpiew: My chcemy Boga w książce, w szkole, w godzinach wytchnień, w pracy dniach. My chcemy Boga, my poddani, on naszym Królem, on nasz Pan.

Papieżowi najwyraźniej spodobała się ta reakcja. Sam zaczął po cichu nucić melodię pieśni. Pozwolił, aby wybrzmiały jej ostatnie słowa, a potem kontynuował zaczęty wątek:

Otóż, powiedziałem, że od wczoraj myślę nad tym. Chcę wam powiedzieć, co myślę, pozwólcie mi powiedzieć, co myślę. (Znowu oklaski) Wczoraj naprzód pomyślałem sobie, żeby dali spokój, bo nie skończymy (kolejne oklaski). Dziś powinienem to samo powtórzyć. Ale wczoraj pomyślałem sobie: “Poczekaj”. Przyszła mi taka myśl, myślę, że od Ducha Świętego: “Poczekaj, będą razem z tobą mówić to kazanie.” (Oklaski) Bo wcale nie jest takie interesujące to, że klaszczą, że biją brawo, tylko kiedy biją brawo. Dzisiaj ta myśl idzie za mną dalej. Oczywiście naprzód ta myśl, że się prawdopodobnie spóźnimy do Gniezna. Ale nie tylko ta jedna myśl. Kiedy biją brawo? Wczoraj, kiedy powiedziałem “Chrystus” przez piętnaście minut bili brawo. Dzisiaj, kiedy powiedziałem “Duch Święty” może trochę krócej, bo jeszcze, jak mówi Pismo Święte nie całkiem się obudzili, ale w każdym razie bili. (Oklaski na Placu Zamkowym rozbrzmiały z nową siłą). Choćbyście nie wiadomo jak klaskali, ja tę myśl muszę skończyć. Otóż, co ja sobie pomyślałem dzisiaj rano? Pomyślałem sobie: Co się dzieje z tym społeczeństwem? Co się dzieje z tym społeczeństwem? Stało się jakimś społeczeństwem teologicznym. No dość, tej refleksji na marginesie, to jest wstawka. Dość tej refleksji na marginesie, ale nie mógłbym stąd odjechać nie wypowiedziawszy jej. Bo należy oddać sprawiedliwość Warszawie. Gdybym to powiedział w Gnieźnie, byłbym niesprawiedliwy.

Moi drodzy, ostatnie brawo było przy sercu. Temu się nie można tak bardzo dziwić, przede wszystkim dlatego, że jesteście młodzi, a następnie wszyscy należymy do tego społeczeństwa, którego największy poeta napisał w swojej młodości: “Miej serce i patrzaj w serce.” I ja myślę, że Mickiewicz, chociaż pisał w duchu swojej epoki romantycznej, jednak nie był daleki od biblijnego znaczenia serca. Serce w języku biblijnym oznacza ludzkie duchowe wnętrze, oznacza w szczególności sumienie.... Człowieka więc trzeba mierzyć miarą sumienia, miarą ducha, który jest otwarty ku Bogu. Trzeba więc człowieka mierzyć miarą Ducha Świętego. I to właśnie mówi nam dzisiejsza liturgia. Tylko Duch Święty może go “napełnić” - to znaczy doprowadzić do spełnienia poprzez miłość i mądrość.

I dlatego pozwólcie, że to moje z wami dziś spotkanie wobec otwartego szeroko wieczernika naszych dziejów: dziejów Kościoła i narodu, będzie nade wszystko modlitwą o dary Ducha Świętego.

Tak jak kiedyś mój rodzony ojciec włożył mi w rękę książkę i pokazał w niej modlitwę o dary Ducha Świętego – tak dzisiaj ja, którego również nazywacie “ojcem”, pragnę modlić się z warszawską i polską młodzieżą akademicką:

o dar mądrości – o dar rozumu – o dar umiejętności, czyli wiedzy – o dar rady – o dar męstwa – o dar pobożności, czyli poczucia sakralnej wartości życia, godności ludzkiej, świętości ludzkiej duszy i ciała – wreszcie o dar bojaźni Bożej, o którym mówi Psalmista, że jest on początkiem mądrości.

Przyjmijcie ode mnie tę modlitwę, której nauczył mnie mój ojciec – i pozostańcie jej wierni.

„Wspaniały człowiek, musiał mieć wspaniałego ojca ” – papieskie słowa wywołały w Piotrze kolejną falę myśli. – „Szkoda, że mój był do niczego”. „A jakim ty jesteś ojcem dla Leszka?” – Piotr miał wrażenie, że jakiś wewnętrzny głos upomniał go surowo. Wiedział, co to za głos. Przez lata usiłował go zagłuszać. Unikał spowiedzi jak ognia; wręcz śmiał się w duchu, kiedy słyszał na kazaniach o sumieniu. Już dawno temu uznał, że przyszłość należy do człowieka, który – jak to się potocznie mówiło – nie miał sumienia. Codzienna rzeczywistość go w tym utwierdzała. W pracy awans można było dostać tylko wtedy, gdy się zapisało do partii, a jeszcze lepiej, gdy się przymilało sekretarzowi podstawowej organizacji partyjnej. Najpierw go to mierziło, ale potem uznał, że przecież „jakoś trzeba żyć”. Dopiero z czasem zauważył, że sam dla siebie traci szacunek. Złościło go to, lecz nie był w stanie zmienić tego, co się już stało. Do domu przychodził w coraz gorszym nastroju, którego nie poprawiał ustawiczny zły humor Agaty. Oboje wiedzieli, że jego zmęczenie było tylko łatwą wymówką, która miała usprawiedliwić przeprowadzkę do oddzielnej sypialni. Tak naprawdę nie był zmęczony, lecz znużony: sobą, pracą, rodziną. Zniechęcał go brak sukcesów. Starał się to sobie rekompensować spotkaniami z kolegami, wypadami na ryby, z których często wracał z potwornym bólem głowy po nocy spędzonej na pijatyce. I z powrotem do codziennego kieratu. W roli ojca też nie czuł się najlepiej. A tak bardzo chciał iść lepszą drogą niż ta, którą wybrał jego stary. Nie znał go i mało o nim wiedział. Ze strzępów rozmów domyślał się, że jego poczęcie było efektem „wpadki” matki, która na wakacjach poznała jakiegoś przystojnego studenta. Gdy okazało się, że jest w ciąży, dziadkowie znaleźli sprawcę i zmusili go do ożenku. Ale pewnego dnia młody małżonek wyszedł po zapałki i już nie wrócił. Piotr nie mógł mu tego darować, szczególnie teraz, gdy tyle razy czuł się bezradny, gdy nie miał kogo się poradzić (wiadomo, koledzy to najwyżej wyśmieją). Nie rozumiał, dlaczego to wszystko go dotknęło.

Papieskie przemówienie powoli dobiegało końca:

Zrozumcie, że człowiek stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo, jest równocześnie wezwany w Chrystusie do tego, aby w nim objawiło się to, co jest z Boga. Aby w każdym z nas objawił się w jakiejś mierze Bóg.

Pomyślcie nad tym!

Wchodząc na szlak mojej pielgrzymki po Polsce – do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie, św. Stanisława w Krakowie, na Jasną Górę – będę wszędzie prosił z całego serca Ducha Świętego:

o taką dla was świadomość,

o takie poczucie sensu i wartości życia.

O taką przyszłość dla was,

o taką przyszłość dla Polski.

Wy módlcie się razem ze mną.

Niech Duch Święty przychodzi z pomocą naszej słabości!

Piotr nie rozumiał tych wszystkich słów. “Aby się objawiło w człowieku to, co jest z Boga”? To było dla niego za trudne. Właściwie tylko jedno słowo było mu bliskie. “Słabość”. Tak, czuł się strasznie słaby. Może nie teraz, w tym momencie, gdy dookoła widział tyle radosnych twarzy. Ale tam, w życiu ........... Miał wrażenie, że stracił wiarę w jego sens.

Od ołtarza padło wezwanie do wzniesienia przyniesionych krzyży. Piotr sięgnął do kieszeni i podał krucyfiks Leszkowi. Chłopiec uniósł go wysoko w górę. Wtedy ojciec zorientował się, że ich krzyżyk jest najwyżej. To dziecko na jego barkach górowało nad tłumem. Po raz pierwszy od lat poczuł się dumny.

 

Wiadomość

(dwa miesiące później)

 

Zimny pot oblał Agatę, gdy usłyszała na korytarzu kroki Piotra. Znała na pamięć ten charakterystyczny chód: dawniej powolny, jakby znużony, ostatnio zaś –nieco bardziej pospieszny i energiczny. Ta zmiana była widoczna od czasu pamiętnej wizyty papieża w Warszawie. Tamte dni odmieniły także ich wspólne życie. I to bardzo. Tak bardzo, że ostatnio Agata zdecydowała się na wizytę u lekarza. Diagnoza przeraziła ją – była w ciąży. Nie bała się nawet tak bardzo trudności materialnych, które mogły nadejść wraz z pojawieniem się drugiego dziecka. Ale reakcja Piotrka....... Co on powie? Teraz, gdy wreszcie zaczęło się między nimi układać?

Agata odkładała rozmowę z dnia na dzień. Dziś postanowiła mu powiedzieć.

Kroki były coraz głośniejsze. Wreszcie Piotr stanął przy drzwiach i zadzwonił. Podeszła, otworzyła.

– To dla ciebie – Piotr trzymał w ręku kwiaty.

– Coś ty, co to za okazja? – Agata mimo wszystko była zaskoczona.

– Bez okazji. Za to z uśmiechem.

Wszedł, postawił teczkę pod lustrem w przedpokoju i zajrzał do pokoju syna.

– Leszka nie ma?

– Jest u kolegi. – Agata postarała się, żeby być sam na sam z mężem. Nie spodziewała się niczego dobrego po tej rozmowie i nie chciała psuć chłopakowi nastroju – Zjemy bez niego. W Sezamie rzucili kurczaki. Zrobiłam pieczeń.

– Prawdziwa z ciebie czarodziejka. Kurczak w PRL-u, no, no – z podziwem powiedział Piotr. „Za chwilę ci przejdzie ten nastrój” – pomyślała Agata, wyjmując potrawę z piekarnika. Ale postanowiła wykorzystać wszystkie możliwości, a matka zawsze powtarzała jej, że do serca mężczyzny łatwiej dotrzeć przez żołądek.

Usiedli przy stole i zaczęli jeść. Piotr pałaszował udko ze smakiem, Agata znacznie wolniej jadła skrzydełko. Gdy na talerzu Piotra nie było już nic prócz kości, zdecydowała się.

– Piotr, byłam u lekarza... – zaczęła nieśmiało.

– Coś ci jest? – zaniepokoił się.

– Właściwie to...

– To...?

Zebrała się na odwagę.

– Spodziewam się dziecka.

Uderzenie pioruna w talerz Piotra prawdopodobnie nie wstrząsnęłoby nim bardziej niż ta wiadomość. Siedział z półotwartymi ustami i niezbyt przytomnym wzrokiem wpatrywał się w żonę.

– Jesteś pewna?

– Przecież mówię ci, byłam u lekarza – Agata była przygotowana na wybuch złości, ale tak idiotyczne pytanie wywołało u niej irytację.

– I co my zrobimy? Przecież nie możemy teraz mieć dziecka.

– Piotrze, my już je mamy.

– Dlaczego się nie zabezpieczyłaś? – po zdziwieniu przyszedł czas na wyrzuty.

Agata nie odpowiedziała. A więc on jednak jeszcze nie dojrzał. Wciąż ten sam duży chłopczyk, który tylko chce brać i brać, nie dając nic w zamian. Kwiaty w wazonie wydały się jej odrażające. Owszem, był ostatnio miły, ale pewnie tylko dlatego, że było mu dobrze. Myślał, że znowu wróciły narzeczeńskie czasy, gdy nie było problemów, gdy nie trzeba było co dnia walczyć o najbardziej podstawowe sprawy. “A może po prostu w domu odreagowywał niepowodzenia w pracy” – przyszło jej do głowy. Zrobił sobie ze mnie znowu zabawkę. Czuła narastającą złość.

– Co ty sobie wyobrażasz? To tylko moja sprawa? Mój kłopot?

– Z jednym masz rację – on też był bliski wzburzenia. – To kłopot i musimy się go pozbyć.

Jego słowa wstrząsnęły nią. W tym momencie zadzwonił dzwonek.

– To Leszek! – Agata drżąc podniosła się z krzesła i podeszła do drzwi. W progu stał rzeczywiście ich synek.

– Cześć mamo, co ci jest? – zapytał, widząc szkliste oczy matki.

– Nic, synku – skłamała.

Leszek domyślał się jednak, że coś jest nie tak. Te lata wyrobiły w nim szósty zmysł, którym wyczuwał każdą zmianę atmosfery w domu. Na lepsze – rzadziej i na gorsze – znacznie, znacznie częściej.

– Jestem zmęczony, pójdę spać – powiedział cicho. Wiedział, że w takich chwilach lepiej zniknąć rodzicom z oczu.

Nie mógł zasnąć. Słyszał podniesione głosy z drugiego pokoju. Docierały do niego pojedyncze słowa, które nie do końca rozumiał.

„To jeszcze nie dziecko!” „Musisz usunąć!” – mówił ojciec podniesionym głosem. Leszek usłyszał szloch matki. „Znowu się kłócą” – pomyślał. W końcu zmęczenie zaczęło brać górę. Głosy z pokoju obok były coraz słabsze i słabsze. Zasnął.