Z Prologu:

– Od dawna ma Ojciec Święty te trudności? – zapytał doktor Renato Buzzonetti.

– Trudno powiedzieć, to się powtarza już od jakiegoś czasu, pewnie wiek daje o sobie znać – odpowiedział Jan Paweł II.

Lekarz pokiwał głową i coś zanotował.

– A więc musi Ojciec poświęcać więcej czasu na poranne ubieranie?

– Tak, to jest dość dokuczliwe. Sutanna ma dużo guzików i ich zapinanie trochę trwa. A ostatnio idzie mi z tym coraz gorzej. Dobrze, że buty są wsuwane, bez sznurowadeł, bo z ich wiązaniem też miałbym chyba problemy.

– Czy mógłbym prosić o przejście kilku kroków?

Jan Paweł II posłusznie wstał i przespacerował się po pokoju. Lekarz obserwował go uważnie. Wydawało mu się, czy rzeczywiście tak było?

– Ojcze Święty, przepraszam, ale proszę to zrobić jeszcze raz.

– Może pójdziemy na dach? Wolę spacery na świeżym powietrzu – zażartował Papież, ale zaraz spełnił prośbę doktora. Nie, nie zdawało mu się. Ruchy Jana Pawła II nie były tak harmonijne jak wcześniej. Przypadkowy obserwator najprawdopodobniej by tego nie zauważył, ale Buzzonetti dostrzegał teraz, że ręce Papieża nie poruszały się dokładnie w rytm kroków.

– Proszę usiąść, Ojcze Święty. Zadam jeszcze kilka pytań. Czy zdarza się Ojcu odczuwać drżenie ręki?

– Raczej nie.

– Nigdy, nawet przy zmęczeniu?

– Wtedy tak, ale nie myślałem, żeby to miało jakieś znaczenie. Składałem to na karb wieku. A i ćwiczeń fizycznych mam trochę za mało. Chwyciłoby się wiosło do ręki, popłynęło kajakiem, wiem, wiem, to już nie te lata, a i komplikacji byłoby co niemiara. Wystarczy, że męczycie się ze mną w czasie wakacji w górach – coroczne wypady Papieża w Dolomity mobilizowały zarówno miejscowe służby policyjne jak i członków jego osobistej ochrony oraz naturalnie najbliższych współpracowników. – Domyślam się, że pan doktor zadaje mi te pytania szukając czegoś konkretnego.

– Jeszcze jedno. Czy zdarzają się zakłócenia równowagi? Niedawno Ojciec się potknął, ale nie wiem, czym to było spowodowane…

– Tak, mnie też to zaskoczyło. W sumie szedłem prostą drogą, nie trafiłem na żadną przeszkodę, nie wpadłem w żadną dziurę, nie poślizgnąłem się, choć w pierwszej chwili tak mi się wydawało. Ale nie, to nie była wina pasty do podłogi, ani nierównego dywanu.

– Czy w rodzinie Ojca Świętego zdarzały się jakieś choroby o tle neurologicznym?

– To znaczy choroby nerwowe? No nie, wariatów, to raczej u nas nie było.

– Mam na myśli raczej problemy z połączeniami nerwowymi – jakieś drętwienia, paraliże, może ktoś w starszym wieku miał problemy z panowaniem nad mięśniami twarzy, czy innych części ciała.

– W starszym wieku, czyli w takim jak mój teraz?

– Mniej więcej.

– No cóż, mama zmarła dość młodo, brat także, ojciec też nie był jeszcze stary. O innych członkach rodziny trudno mi coś od tej strony powiedzieć.

– A czy Ojciec odczuwa czasem zniechęcenie, przygnębienie, niezrozumiałą złość?

– Hm, to już podpada pod spowiedź.

– Przepraszam Ojcze święty, ale są pewne choroby, które charakteryzują się tymi objawami.

– Jakie?

– Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Musimy najpierw zrobić Ojcu badania na tarczycę. Mogą być też dolegliwości reumatyczne. Bo znając Ojca, depresję raczej wykluczam.

– Panie doktorze, zaczyna mnie pan intrygować. Czy to coś poważnego?

– Istnieje pewne prawdopodobieństwo, podkreślam prawdopodobieństwo, bo pewności możemy jeszcze nie mieć dość długo, że chodzi tu o chorobę Parkinsona.

– Cóż to takiego?

– W mózgu każdego człowieka znajduje się tak zwana istota czarna odpowiedzialna za koordynację ruchów. Może ona ulegać zwyrodnieniu, szczególnie w starszym wieku. To powoduje niedobory dopaminy w ośrodkowym układzie nerwowym. A to z kolei wpływa na pojawienie się problemów ruchowych, problemów z mięśniami, z mimiką, mówiąc krótko chory na parkinsonizm powoli przestaje być panem swojego ciała.

– Jak to się leczy?

Buzzonetti milczał przez chwilę.

– Wyłącznie objawowo. Mamy dzisiaj lekarstwa, które są w stanie spowolnić postęp choroby, natomiast jak dotąd nie znaleziono sposobu na usunięcie przyczyny. Z tego, co mi wiadomo są prowadzone pewne  badania, ale budzą poważne wątpliwości etyczne.

– Proszę kontynuować.

– Jak wspomniałem, wszystko rozgrywa się w mózgu, w istocie czarnej. Gdyby znaleźć sposób na jej zregenerowanie, można byłoby wyeliminować chorobę. Kłopot w tym, że leki nie są w stanie tego dokonać. Zaczęto myśleć o transplantacji tkanki. Idealna wydawała się tkanka płodu. Nie jest ona jeszcze dojrzała immunologicznie i stąd nie jest odrzucana przez organizm biorcy, następuje w niej szybki podział komórek i bardzo szybko rośnie, poza tym jest doskonale ukrwiona. Były już pewne eksperymenty i zdaniem ich autorów wygląda to obiecująco. Natomiast wygląda na to, że tkanka do przeszczepu nie może zostać pobrana z płodu, który uległ naturalnemu poronieniu.

Papież słuchał wstrząśnięty. Eksperymenty. A zatem jakąś kobietę poddano aborcji, a z dziecka, które zabito pobrano tkankę, aby wszczepić ją do czyjegoś mózgu. Straszne. Mógł sobie wyobrazić, co się stanie, gdy lekarze nabiorą większej wprawy w tej procedurze.

– Bardzo dziękuję, panie doktorze – powiedział cicho. – Czy można ocenić jak szybko choroba będzie postępować? Oczywiście przy zastosowaniu tradycyjnego leczenia.

– Z tym może być bardzo różnie, Wasza Świątobliwość. Poważniejsze objawy mogą wystąpić nawet za kilka lat. Jak powiedziałem, mamy obecnie leki, które znacznie spowalniają proces zwyrodnieniowy.

– Czy mam się liczyć z całkowitym zniedołężnieniem?

– Tak jak powiedziałem, chory  powoli przestaje być panem swojego ciała. Trudno natomiast przewidzieć jak szybko będzie to postępować i jakie części ciała zostaną zaatakowane. Zasadniczo chodzi o  sprawność ruchową, nie intelektualną.

– To przynajmniej dobra wiadomość. Raz jeszcze dziękuję.

– Powtarzam Ojcze Święty, nie mamy jeszcze pewności. Musimy najpierw wyeliminować prawdopodobieństwo innych chorób.

Papież skinął głową. Buzzonetti wstał. Uścisnął z szacunkiem dłoń Jana Pawła II i schylił się, aby pocałować Pierścień Rybaka.



Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz
.

Z ciężkim sercem opuścił gabinet Jana Pawła II. Nie było jeszcze Papieża, który tak lubił wysiłek fizyczny, sport, forsowne wędrówki po górach. Krążyły historie o jego wyczynach, jak chociaż ten, który miał miejsce przed trzema laty podczas urlopu w Dolomitach. W czasie jednej z wycieczek zdecydował się wejść na górę Peralba, na szczycie której umieszczono krzyż. Podejście było trudne, trzeba było korzystać ze stalowej liny umieszczonej przy ścieżce wiodącej nad przepaścią. Szef ochrony, Enrico Marinelli usiłował go odwieść od realizacji tego pomysłu, ale usłyszał poważną reprymendę: „Pan generał i pan doktor (chodziło o profesora Rodolfo Proiettiego z Polikliniki Gemelli) niech tutaj zostaną i niech obserwują, jak papież dociera do krzyża Chrystusowego na tej górze i jak tam się modli o dobro dla ludzkości.” Swojego rzecznika, Joaquino Navarro Vallsa Jan Paweł II zapytał: „Co pan dzisiaj opowie dziennikarzom, jeśli zapytają, czy papież doszedł do samego szczytu? Pan nie może przecież nikogo oszukiwać. Proszę tam spojrzeć, widzi pan krzyż? Tam, na szczycie jest krzyż i ja tam teraz muszę iść.”

Na trasie napił się tylko odrobinę herbaty, nic nie jadł, a po dotarciu do szczytu objął krzyż. Odmówił  trzy razy „Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu…”, „Wieczny odpoczynek…” i „Regina coeli…” (Królowo nieba wesel się). Nazajutrz w dzienniku „Avvenire” ukazał się artykuł pod długim tytułem: „Wasza Świątobliwość, proszę się zatrzymać! Ale Papież, trzymając się stalowych lin, zdobył szczyt”.

Buzzonetti chyba nigdy tak dobrze nie rozumiał rozterek papieskiej ochrony, jak teraz, gdy opuszczał Pałac Apostolski. Teraz on będzie musiał przestrzegać Papieża przed podejmowaniem zbyt wielkiego wysiłku, będzie zalecał ograniczanie intensywności pielgrzymek, więcej odpoczynku i zwolnienie tempa pracy.  Będzie to trudne. Jan Paweł II miał silny charakter, ale miał też jakąś wewnętrzną pokorę, która kazała mu pytać i… słuchać. Marinelli opowiadał jak po swoim wyczynie w Dolomitach Papież zapytał towarzyszącego mu księdza Tadeusza Stycznia: „Tadeuszu, jesteś moim następcą na katedrze etyki w Lublinie. Powiedz, co o tym wszystkim myślisz?” Styczeń odpowiedział: „Zgadzam się z generałem”. Jan Paweł II po powrocie z wakacji zaprosił Marinellego na rozmowę: „Panie inspektorze – powiedział – DROGI pani inspektorze, pan MUSIAŁ obserwować papieża, który MUSIAŁ dotrzeć na szczyt, gdzie znajdował się krzyż Jezusa Chrystusa.”