Szło się dość lekko, chociaż musieli uważać, żeby nie poślizgnąć się na mokrej trawie. Lało jak z cebra, ale to im nie przeszkadzało, bo – wiadomo – w deszczu śpiewa się lepiej. Trochę na pamięć schodzili w stronę Komańczy. Było już ciemno, ale Janek Rieger nie przejmował się tym zbytnio, ponieważ dobrze znał Bieszczady i kiedyś nawet znakował tu szlaki turystyczne. Zgodnie z jego przewidywaniami dotarli do Osławicy, płytkiej rzeczki, przez którą mieli przejść w bród.

 - Dobra, zdejmujcie buty i idziemy. Już niedaleko – powiedział Janek i sam nachylił się, aby ściągnąć pionierki i podwinąć nogawki. Wujek zrzucił na ziemię swój ogromny plecak, w którym nosił wszystkie paramenty liturgiczne potrzebne do odprawienia Mszy (w tym również kilkukilogramowy kamień z relikwią, który każdorazowo umieszczali w ołtarzu polowym).

 - Oddział za mną marsz – zakomenderował żartobliwie Janek. Weszli w rzekę. Kilka minut później byli już na drugim brzegu. Rozsiedli się, żeby nałożyć z powrotem buty.

 - Stać! Ręce do góry! – bieszczadzką ciszę przeszył głośny krzyk. Zerwali się na równe nogi i w tej chwili zobaczyli, że są otoczeni przez oddział żołnierzy celujących do nich z karabinów.

 - Nie ruszać się! – polecił jeden z żołnierzy, najpewniej dowódca. Z pistoletem w dłoni zbliżył się do grupy. - Coście za jedni?

 - Turyści. Idziemy do Komańczy.

 - Do Komańczy? Nie wiecie, że to teren przygraniczny? Tu nie wolno chodzić!

 - Nie wiedzieliśmy. Przecież do granicy jeszcze spory kawał drogi.

 - Ostatnio poszerzono tę strefę. Pokażcie papiery.

Rieger sięgnął do plecaka i wyciągnął zaświadczenie z PTTK.

 - Niby się zgadza – powiedział żołnierz czytając dokument w świetle latarki. – Ale pójdziemy na posterunek. Musimy was sprawdzić.

Chcąc nie chcąc, pod eskortą uzbrojonego oddziału poszli do strażnicy.

 - Papiery są w porządku – stwierdził dowódca, gdy porównał zezwolenie z PTTK z ich dowodami osobistymi. – Ale kręcić się tutaj nie możecie.

 - Przenocujemy tutaj, a jutro pójdziemy w kierunku Duszatyna.

 - Na strychu jest trochę siana, tam możecie się rozłożyć – zaproponował oficer.

Skorzystali z zaproszenia. Nazajutrz ruszyli w drogę.

 - Ciekawe, dlaczego poszerzyli strefę przygraniczną – zastanawiał się głośno Janusz.

 - Z powodu księdza Prymasa – powiedział Wujek. – Chodzą słuchy, że osadzili go w Komańczy, u nazaretanek.

 - Już trzy lata go trzymają. Myśli Wujek, że to jeszcze długo potrwa?

 - Nic nie trwa wiecznie, a każdy miesiąc spędzony w odosobnieniu działa na korzyść Prymasa. Już teraz jego autorytet jest ogromny.

Milczenie Stefana Wyszyńskiego, uwięzionego przez komunistów we wrześniu 1953 roku było rzeczywiście bardziej wymowne niż jego słowa. Kiedyś, we wczesnych latach pięćdziesiątych, jego działania budziły kontrowersje (nie tylko w Watykanie krytykowano go za ugodowość). Po aresztowaniu sytuacja zmieniła się radykalnie. Prymas zniknął, lecz wciąż był. Nieobecny bohater, którego nie udało się złamać. Jednocześnie coraz więcej osób dostrzegało krzyczącą rozbieżność między oficjalną propagandą, a codzienną rzeczywistością. Ludziom żyło się coraz gorzej – oczywiście nie wszystkim - tym, którzy należeli do partii i zajmowali wysokie stanowiska wiodło się znacznie lepiej niż przeciętnym obywatelom i to bez względu na kwalifikacje. „Bierny, mierny, ale wierny” (w domyśle – wobec Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) – to było główne kryterium awansu zawodowego i społecznego. Wreszcie miara ludzkiej cierpliwości się wyczerpała. W czerwcu doszło do robotniczych protestów w Poznaniu. Władza, która nazywała się ludową, krwawo stłumiła rozruchy.

 Tymczasem po całym kraju rozchodziła się wiadomość, że 26 sierpnia na Jasnej Górze nastąpi odnowienie Ślubów Jasnogórskich Jana Kazimierza. W 1656 roku król, w podzięce za zwycięstwo nad Szwedami złożył uroczyste przyrzeczenia wobec Maryi. Mijało właśnie trzysta lat od tamtego aktu. Chodziły słuchy, że Prymas opracował nowy akt ślubowań, który przemycono z Komańczy do Częstochowy. Byli ludzie, którzy uważali, że skompromitowani po czerwcu komuniści wypuszczą Prymasa na 26 sierpnia.

 - Gdyby go zwolnili, to na Jasnej Górze pojawiłyby się tłumy – powiedział Janusz. – Sam chętnie bym pojechał.

 - A gdyby nie? – zapytał Wojtyła patrząc w kierunku Komańczy.
            
                X    X    X

Trzy tygodnie później, niedziela, 26 sierpnia 1956.

Jasna Góra     

Ojciec Jerzy Tomziński podszedł do pustego fotela, nad którym znajdował się herb Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Przeor Jasnej Góry położył na fotelu biało-czerwone goździki i spojrzał w dół na błonia przed jasnogórskim klasztorem. „Co najmniej milion” – stwierdził patrząc na rzeszę ludzi pod wałami klasztoru. Podszedł do mikrofonu:

 - Łączymy się z naszym kochanym ks. kardynałem Prymasem Polski, który w tej chwili, w swym odosobnieniu rozpoczyna mszę świętą w naszej intencji – powiedział. -  Chociaż z nami być nie może, razem z nami się modli.

Komańcza

Prymas Stefan Wyszyński zdjął stułę i ucałował wyhaftowany na niej mały krzyżyk. Wrócił do kaplicy i ukląkł na kilka minut. Potem poszedł do swojego pokoju. Sięgnął po brulion, w którym notował swoje refleksje podczas przymusowego odosobnienia.

Zaczął pisać:

Dzień Ślubów Narodu na Jasnej Górze. Teraz wiem prawdziwie, że jestem Twoim, Królowo świata i Królowo Polski, niewolnikiem. Bo dziś, w dniu wielkiego święta Narodu katolickiego, każdy, kto tylko zapragnie, może stanąć pod Jasną Górą. A ja mam pełne do tego prawo, mam święty obowiązek i któż tego goręcej pragnie niż ja? A jednak mając tak Potężną i tak Dobrą Panią, mam zostać w Komańczy. Przecież to z Twojej Woli! Nikt takiej Potędze oprzeć się nie zdoła. Tylko my dwoje Matko, możemy chcieć jednego. W tej chwili cała Polska modli się o moją obecność na Jasnej Górze. Tylko my dwoje wiemy, że jeszcze nie przyszedł czas, że ma się stać Twoja Wola. W tym jest Twoja wielka moc, której ja ulegle się poddaję, jako całkowity niewolnik Najpotężniejszej Królowej. Bądź uwielbiona w tej mocy, którą mi dajesz, bym w pełni uznał, że największa moc i miłość jest w uległości. To jest Twoje królowanie nade mną. Uczyniłem, co mogłem dla Twojej chwały: przygotowałem w dniu 16 maja tekst ślubowania, napisałem adoracje stanowe dla kapłanów, dla młodzieży, dla mężów i matek. Te słowa będą mówiły za mnie do ludzi. A ja będę mówić tylko do Ciebie - za nich. Modliłem się o największą chwałę Twoją na dziś. Chciałem ją zdobyć za cenę mej nieobecności. Ufam, że Królowa Niebios i Polski dozna dziś wielkiej chwały na Jasnej Górze. Jestem już w pełni spokojny. Dokonało się dziś wielkie dzieło. Spadł kamień z serca. Oby stał się chlebem dla narodu.