Josemaria EscrivaŚw. Josemaria Escriva, założyciel Opus Dei

Przyjaciel Boga

Kiedy Josemaria miał dwa lata bardzo ciężko się rozchorował. Zdaniem lekarzy nie miał szans na przeżycie. Jego matka obiecała Matce Bożej że jeśli uratuje chłopca, to pójdzie z nim w pielgrzymce do sanktuarium w Torreciudad. Znajdowało się ono w Pirenejach, niedaleko granicy z Francją. Po tym ślubie mały Josemaria w niewytłumaczalny po ludzku sposób wyzdrowiał. Wiele razy potem słyszał od swojej matki: „ Maryja przeznaczyła cię do czegoś wielkiego, bo wtedy bardziej byłeś umarły niż żywy”.


Pytania do Pana Boga

Logroño, Hiszpania, zima 1918 roku. Pewnego mroźnego poranka młody Josemaria zauważa na śniegu ślady bosych stóp człowieka. Zostawił je jeden z mieszkających w mieście karmelitów. Josemaria nie ma wątpliwości. Ten zakonnik był gotów na wiele dla swojego Mistrza. A co ja mogę uczynić dla mojego Boga? – pytał sam siebie młodzieniec, który za kilkadziesiąt lat będzie znany na całym świecie jako bł. Josemaria Escriva de Balaguer, założyciel Opus Dei.

„Pamiętam, jak w szkole uczyliśmy się łaciny – mówił prałat Escriva wiele lat później. - Ja jej nie lubiłem i bardzo głupio – jeszcze dziś tego żałuję! – mawiałem: łacina to dla księży i zakonników…

Jako chłopak Josemaria nie myślał o zostaniu księdzem. Choć, jak sam mówił – w domu nauczono go szanować i kochać kapłanów to „sama myśl, że mógłbym kiedykolwiek wstąpić do stanu kapłańskiego mierziła mnie do tego stopnia, że czułem się antyklerykałem.”

A jednak w pewnym momencie poczuł, że Bóg czegoś od niego żąda. Czego? Nie wiedział, ale wyraźnie czuł natarczywe wezwanie. W końcu zadecydował: Pewnego pięknego dnia powiedziałem ojcu, że chcę zostać księdzem. I był to jedyny raz, kiedy widziałem jak płakał. Miał widać inne plany, ale się nie sprzeciwiał. Rzekł: ‘Synu przemyśl to dobrze. Księża muszą być święci….Bardzo trudno nie mieć domu, domowego ogniska, miłości na ziemi. Pomyśl o tym raz jeszcze, ale ja się nie będę przeciwstawiał.”

Wstąpienie do seminarium nie rozwiązało wątpliwości pojawiających się w sercu młodego Hiszpana. Wiedział, że stoi przed nim jakieś zadanie, ale co to mogło być? „Prawie nie rozumiejąc powtarzałem: ‘Domine ut videam! Domine ut sit!’ (Panie abym przejrzał, Panie, aby się stało)”. Do tego dochodziły jeszcze trudności zewnętrzne. Gdy Josemaria zamieszkał w seminarium w Saragossie szybko okazało się, że znacznie odstaje od swoich kolegów, to zaś nie zawsze budziło ich sympatię.

Powody tego mogły być różne, ale dla niektórych kolegów Josemarii trudne do zniesienia były jego maniery i dbałość o szczegóły związane z wyglądem zewnętrznym. W odróżnieniu od innych seminarzystów – pochodzących zwykle ze środowiska wiejskiego – codziennie mył się on od stop do głów. Inni kandydaci na księży wytykali mu to niekiedy. Escriva ze sporą dozą poczucia humoru potrafił im odpowiadać: „Nie sądzę, aby brud był cnotą”. Natomiast dzięki swej pobożności oraz szczerej i przyjacielskiej postawie zdobył sympatię i prestiż w oczach kleryków i przełożonych.

Święcenia kapłańskie otrzymuje w 1925 roku. Dwa lata pracuje w diecezji, a później przenosi się do Madrytu. W październiku 1928 roku uczestniczy w rekolekcjach w domu lazarystów przy ulicy Garcia Paredes. „Porządkowałem (…)różne notatki, które zrobiłem do tej pory. Tego dnia nędzny osiołek uświadomił sobie jak piękny i wielki ciężar Nasz Pan, w swojej wielkiej dobroci umieścił na jego barkach. Tego dnia Pan założył swoje Dzieło: od tego dnia zacząłem rozmawiać z ludźmi świeckimi. Niektórzy z nich byli studentami inni nie, ale wszyscy byli młodzi. (…) Otrzymałem światło i zobaczyłem całe Dzieło, gdy czytałem te zapiski. Ukląkłem  - byłem wówczas sam w pokoju, to był czas między naukami rekolekcyjnymi – i podziękowałem Bogu. Pamiętam, bardzo mnie to wzrusza, uderzenia dzwonów z parafii Matki Bożej Królowej Aniołów”. Owego dnia Pan Bóg zechciał otworzyć nową drogę w Kościele, aby przypomnieć chrześcijanom, że każdy ma walczyć o świętość, niezależnie od swojego zawodu, stanu i miejsca, które zajmuje na świecie.

Budowla na skale

Madryt był wówczas dynamicznie rozwijającym się miastem, do którego ściągali ludzie z całego kraju. Na obrzeżach stolicy Hiszpanii powstają liczne osiedla biedoty. Tam właśnie pracują Damy Apostolskie, w których kaplicy ks. Josemaria był kapelanem. Chodzenie do nowych dzielnic nie było sielankowym spacerem. Kiedyś kilka kobiet zostało otoczonych przez bandę, która usiłowała je nastraszyć. Kiedy indziej w dzielnicy Tetuan wleczono je po ulicy grożąc nożem szewskim: jednej z nich broniącej pozostałych wyrwano włosy oraz oszpecono ją. Pomoc księdza była niezbędna w wielu sytuacjach. „Nasz kapelan stał się dla nas niezastąpiony – wspomina Asunción Muñoz – (…) Chodziłyśmy do chorych, do ich biednych domostw. Wiele razy trzeba było zalegalizować ich sytuację, doprowadzić do ślubu. (…) Dzięki naszemu kapelanowi pomoc nasza była zawsze zapewniona. To on udzielał sakramentów i nie musiałyśmy nachodzić parafii o niestosownych porach.”

W tej pracy zdarzały się sytuacje zupełnie nieoczekiwane. Pewnego dnia dowiedział się, że ktoś umiera i pragnie przed śmiercią rozmawiać z księdzem. Problem polegał na tym, że ów człowiek mieszkał w domu publicznym, gdyż był bratem prostytutki. Pojawił się dylemat. Kapłan nie może odmówić człowiekowi, który prosi o pomoc a przecież nie mógł pójść do takiego domu, by wśród niezorientowanych nie zasiać zgorszenia. Co zatem robić?

Najpierw poprosił w kurii o specjalne pozwolenie. Potem  poprosił siostrę umierającego, aby tego dnia w owym domu nie obrażano Pana Boga. Gdy wyraziła na to zgodę i nadszedł ustalony czas poszedł tam, ale nie sam. Chciał, by towarzyszył mu pewien starszy pan powszechnie znany i szanowany w Madrycie. Dzięki temu uniknięto zgorszenia, a brat prostytutki umarł pogodzony z Bogiem.
W roku szkolnym 1929-1930 pierwszą Komunię św. przyjmuje w kaplicy Patronatu cztery tysiące dzieci. Spowiada je, korzystając z pomocy innych kapłanów, ksiądz Escriva: „Mam na sumieniu i mówię to z dumą – wiele tysięcy godzin spowiadania dzieci w biednych dzielnicach Madrytu. (…) Przychodziły zasmarkane. Zanim się oczyściło trochę ich dusze, trzeba było zacząć od wytarcia im nosa.”

Chodził także odwiedzać chorych w szpitalach. Jak sam mówił, Opus Dei udało mu się zbudować „dzięki szpitalom, temu Szpitalowi Centralnemu przepełnionego chorymi, najbiedniejszymi z biednych, leżącymi na korytarzach z braku łóżek (…) Poprosiłem ich, by swoje cierpienia, godziny spędzone w łóżku szpitalnym i swoją samotność, a niektórzy byli bardzo samotni, by to wszystko ofiarowali w intencji pracy, którą prowadziliśmy wśród młodzieży.” Ksiądz zapraszał często przychodzących do niego studentów, aby razem z nim szli do madryckich szpitali. „Pamiętam pewną osobę ze znanej rodziny – mogę o niej mówić, bo od lat jest już w niebie  - jedną z pierwszych w tych najwcześniejszych latach Opus Dei. Wziął do ręki nocnik, który należał do gruźlika, i wyglądał przy tym…Powiedziałem: no, umyj ją! Potem zrobiło mi się go trochę żal, miał minę pełną obrzydzenia i poszedłem za nim do pomieszczenia, gdzie to wszystko myto. Patrzę, a on z niebiańskim wyrazem twarzy myje ją całą dłonią.”.

Wymagania stawiane przez księdza Josemarię nie odstraszały młodych ludzi. Chętnie spotykali się z niespełna trzydziestoletnim księdzem, aby porozmawiać, skorzystać z jego rady i wyspowiadać się. Najpierw rozmowy odbywały się w kawiarniach i na spacerach, z czasem ks. Escriva doszedł do wniosku, że potrzebne jest dom. W 1933 roku powstaje Akademia DYA. Skrót można było tłumaczyć na dwa różne sposoby:

„Derecho y Arquitectura” („Prawo i Architektura”) lub „Dios y Audacia” („Bóg i Odwaga”). Każde tłumaczenie było uzasadnione. W ośrodku odbywały się zajęcia dla studentów z tych właśnie wydziałów, ale zarazem prowadzona była praca duszpasterska. W kilka lat później, podczas pobytu w Burgos ksiądz Josemaria tak streszczał główne zadanie, które stawiał swoim duchowym synom:

„Lubiłem wyprowadzać ich  na wieżę katedry, żeby na górze, z bliska mogli podziwiać gotycki ‘maswerk’, prawdziwą koronkę wyrzeźbioną w kamieniu, owoc cierpliwej i żmudnej pracy. Podczas tych rozmów zwracałem im uwagę, że tych wspaniałości wcale nie widać z dołu. (…) Mówiłem – to jest praca Boża, dzieło Boże. Powstaje ono wtedy, gdy się własną pracę wykonuje tak doskonale, że przypomina owe koronki z kamienia! (…) Ci, którzy rozwinęli tu cały swój kunszt, wiedzieli doskonale, że nikt, kto patrzy z  miejskich ulic, nie dostrzeże w ogóle ich wysiłku, był on przeznaczony wyłącznie dla Boga. Czy teraz rozumiesz jak powołanie zawodowe może cię zbliżać do Boga?”

Coraz więcej osób korzystało z pomocy duchowej księdza, który – jak sam o sobie mawiał – miał w chwili powstania Opus Dei jedynie „26 lat, łaskę Bożą i dobry humor”.

Cuartel de la Montaña

Jest lipiec 1936 roku. Napięcie w Madrycie jest bardzo duże. Kilka miesięcy wcześniej w wyborach wygrywa lewicowy Front Ludowy. Nasilają się prześladowania religijne, a w całej Hiszpanii zaczyna się wrzenie. 13 lipca zostaje zamordowany  przywódca opozycji konserwatywnej w parlamencie Calvo Sotello.

W tym samym miesiącu w domu przy ulicy Ferraz 16 trwają prace adaptacyjne. Nowy ośrodek Opus Dei będzie mógł lepiej spełniać swe funkcje niż dawny, mniejszy mieszczący się przy tej samej ulicy pod numerem 50. Codziennie krzątają się w  nim i przed nim studenci prowadzący prace adaptacyjne, przenoszący sprzęty z jednego budynku do drugiego. Co jakiś czas któryś z nich rzuca okiem na drugą stronę ulicy, gdzie mieszczą się koszary Cuartel de la Montaña. 19 lipca zrobiło się tu bardzo gęsto. Przybywały coraz liczniejsze oddziały milicjantów, aby w nocy rozpocząć szturm. Nad ranem koszary były zdobyte, a ks. Escriva wraz z kilkoma osobami opuścił dom w przebraniu robotnika. Rozpoczyna się tułaczka po kolejnych mieszkaniach, w których musi się ukrywać, bo komuniści szukają go i chcą go zabić. W ponad miesiąc później znajdował się w mieszkaniu przy ul. Sagasta wraz z kilkoma innymi, nieznanymi mu bliżej osobami. Jedna z nich wspominała: „Milicja przeszukiwała cały dom od piwnic po strych. (…) Zanim dotarli do naszego piętra przeszliśmy na poddasze wewnętrznymi schodami. Pomieszczenie, do którego weszliśmy było pełne węglowego kurzu i różnych rupieci, jak to na strychu. Gorąco było nie do zniesienia. W pewnym momencie usłyszeliśmy, że wchodzą do sąsiedniego pomieszczenia…

W tej sytuacji ksiądz Josemaria zbliżył się do mnie i powiedział:

‘Jestem księdzem. Żyjemy w trudnych czasach. Jeśli pan chce, proszę uczynić  akt żalu a ja panu udzielę rozgrzeszenia.

Ku naszemu zdziwieniu milicja, która przeszukała cały dom ominęła nasze pomieszczenie. Ten człowiek zachował się jak bohater przyznając, że jest księdzem ponieważ mogłem go zdradzić. Gdyby oni weszli, mógłbym próbować ocalić życie denuncjując go.”

W 1937 roku ks. Escriva opuszcza Madryt aby przez Walencję, Barcelonę a później Pireneje i Andorrę dostać się do drugiej strefy Hiszpanii. „Ojciec wyglądał na bardzo zatroskanego - mówił później Juan Jimenez Vargas, jeden z towarzyszących mu wówczas wiernych Opus Dei – chociaż nie mówił nic, co wskazywałoby na to. Nie spał przez całą noc. Czuł się tak źle, że postanowił nie odprawiać wówczas Mszy. Zostawił nas na chwilę i wszedł do zrujnowanego przez milicję kościoła.” Ksiądz Josemaria miał powody do zmartwienia. Myślał o swoich podopiecznych w Madrycie i odczuwał wyrzuty sumienia. Niektórzy z nich ukrywali się, inni tkwili w więzieniu. Wówczas właśnie prosił Boga o znak, który potwierdziłby, że jego decyzja o ucieczce z Madrytu była słuszna. Kiedy wszedł do zrujnowanego kościoła zobaczył na podłodze lśniącą różę. „Ta pozłacana drewniana róża – wspominał po latach – nie ma żadnej wartości. Tam niedaleko Katalońskich Pirenejów trzymałem ją po raz pierwszy w rękach. To był prezent od Matki Bożej. To za Jej pośrednictwem przyszły do nas wszystkie dobre rzeczy.”

W czerwcu 1938 roku ks. Escriva jest już z powrotem pod Madrytem i z linii frontu obserwuje dom przy ul. Ferraz 16. Zniszczenia nie oszczędziły nowej siedziby, a o tym jak były wielkie przekonał się w kilka miesięcy później, w marcu, gdy stanął w ogołoconych murach i spojrzał na gruz na podłodze. Wśród sterty śmieci znajdowała się tabliczka z łacińskim cytatem: „Mandatum nowum do vobis: ut diligatis invicem, sicut dilexi vos, ut et vos diligatis invicem. In hoc cognoscent omnes quia discipuli mei estis, si dilectionem habueritis ad invicem” („Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” J 13,34-35).

O sto lat za wcześnie

„Kiedy zobaczysz samotny drewniany krzyż, marny i bezwartościowy, bez Ukrzyżowanego, nie zapominaj, że to twój krzyż codzienny, nieefektowny i opuszczony, czekający na Ukrzyżowanego, którym masz być ty…”  

W ten sposób ksiądz Josemaria opisał krzyż znajdujący się w kaplicy ośrodka Opus Dei w Barcelonie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie krążące po mieście pogłoski jakby do tego krzyża przybijano ludzi. 999 myśli znajdujących się w książce „Droga” niektórzy tłumaczyli jako kabalistyczną cyfrologię. W latach czterdziestych takich oskarżeń było więcej. Na niektóre można było reagować z rozsądkiem. Krzyż z kaplicy ośrodka w Barcelonie został zamieniony na mniejszy. „Nie będą mogli mówić, ze się krzyżujemy, bo krzyż za mały” – powiedział ksiądz Escriva. Na inne receptą był humor, jak w ostatnim punkcie „Bruzdy”, następnej książki ks. Josemarii:  „1000: Piszę ten numer, abyśmy, ty i ja, zakończyli tę książkę z uśmiechem i  żeby byli spokojni naiwni czytelnicy, którzy w prostocie lub złośliwości doszukiwali się kabały w 999 punktach ‘Drogi’.”
W większości przypadków jednak trzeba było milczeć. Nie było to łatwe wobec kampanii oszczerstw, która rozpętała sie w Hiszpanii i doprowadziła nawet do oskarżenia ks. Escriva przed Trybunałem do Ścigania Masonerii.

Wspominając ten okres po latach ksiądz Josemaria radził słuchającym go ludziom podczas spotkania w Buenos Aires: „Czyńcie zawsze znak dodawania a jest nim krzyż, czyli plus. W ten sposób przyciągnięcie, a nie odepchniecie. A jeśli was obrzucą wyzwiskami? Nie bardziej niż mnie… Mieszano mnie z błotem! Doszło do tego, że pewnej nocy musiałem pójść przed tabernakulum (…) i powiedzieć: Panie – a kosztowało mnie to bardzo dużo, bo jestem bardzo dumny i płakałem jak bóbr  - Panie, jeśli Ty nie potrzebujesz mojego honoru, to cóż mi po nim?  

Jaka była przyczyna długotrwałego i nierzadko nie przebierającego w środkach sprzeciwu wielu środowisk w Hiszpanii?

Don Amadeo de Fuenmayor: „Przypomina mi się zdarzenie, które moja matka opowiedziała mi w 1941 r. (…) Ktoś złożył jej wizytę, żeby ją ostrzec, iż jej syn naraża się na potępienie. Na moje pytanie, czy wyjaśnił powody tak straszliwego osądu, powiedziała, że owszem, mianowicie dlatego, iż oszukiwano członków Opus Dei, każąc im wierzyć, iż można zostać świętym pośród świata.”

Wówczas dla zdecydowanej większości wierzących brzmiało to niemal jak herezja. Święty ze świata? To nierealne. Przekonanie o tym , że świętość, czyli osiągnięcie doskonałości godnej chwały ołtarzy jest zarezerwowana tylko dla osób duchownych było zbyt silnie zakorzenione. Tak silnie, że w 1946 roku ksiądz Josemaria usłyszał po przyjeździe do Rzymu od wysokiego dostojnika Kurii Watykańskiej: „Przybyliście o sto lat za wcześnie.”

Kapłani w Opus Dei

Chociaż w przekonaniu tak wielu osób Opus Dei nie miało racji bytu, to jednak coraz więcej było chętnych do korzystania z drogi proponowanej przez księdza Escriva. W wielu sytuacjach praktycznych porad jak zdobywać świętość w pracy zawodowej i w rodzinie mogli udzielać świeccy członkowie Dzieła, którzy mieli większe doświadczenie. Ale w końcu przychodził moment, który prałat Escriva nazywał „barierą sakramentalną”. Było jasne, że tylko jeden ksiądz nie podoła takiemu zadaniu. „Potrzebujemy kapłanów ożywionych naszym duchem – mówił – wesołych, operatywnych, sprawnych, mających do życia stosunek sportowy, takich, którzy z chęcią poświęcają się dla swoich braci nie czując się przy tym ofiarami”. Te słowa padły w rok po wyświęceniu trzech pierwszych księży Opus Dei. Byli nimi: Alvaro del Portillo, Jose Maria Hernandez de Garnica i Jose Luis Muzquiz. Wszyscy trzej byli inżynierami. Wszyscy też byli wcześniej świeckimi wiernymi Dzieła. Ksiądz Escriva był pewien, że właśnie z ich szeregów powinni wywodzić się księża odpowiedzialni za kierownictwo duchowe osób podążających drogą, którą ujrzał 2 października 1928 r. Przez wiele lat jednak nie wiedział jak praktycznie może to osiągnąć. „Po bezskutecznych poszukiwaniach nowego rozwiązania prawnego, 14 lutego 1943 roku Pan zechciał mi je podsunąć. Było jasne i precyzyjne. Gdy zakończyłem odprawianie Mszy św. w jednym z ośrodków dla kobiet (…) mogłem już mówić o Stowarzyszeniu Kapłańskim Świętego Krzyża, nierozdzielnie złączonym z Opus Dei. Zaraz po Mszy św. Ksiądz Escriva narysował też pieczęć Opus Dei: Krzyż wpisany w okrąg symbolizujący świat.

Ustrój prawny Stowarzyszenia Kapłańskiego Św. Krzyża został zaaprobowany jesienią tego samego roku. Zaś 25 czerwca roku następnego biskup Madrytu Eijo y Garay udzielił święceń kapłańskich trzem członkom Opus Dei. Trzej inżynierowie byli w tym czasie przygotowani do podjęcia obowiązków kapłańskich. Ksiądz Escriva, chociaż nie wiedział jeszcze jak to zrobić to był pewien, że rozwiązanie przyjdzie w stosownym czasie. Dlatego już kilka lat wcześniej namówił ich do podjęcia studiów teologicznych.

Wiele lat później mówił: „Gdy lata upłyną a ja – tak jak to można przewidzieć odejdę wasi braci zapytają: co ojciec powiedział w dniu, gdy pierwsi trzej zostali wyświęceni? Powiedzcie im po prostu: Ojciec mówił to, co zawsze: modlitwa, modlitwa, modlitwa; umartwienie, umartwienie, umartwienie; praca, praca, praca.”

Trzy lata wcześniej w 1941 roku  zaproszono księdza Josemaria do głoszenia rekolekcji dla księży diecezjalnych. W tym  czasie jego matka, Dolores była chora. Wyjeżdżając poprosił ją, aby ofiarowała swoje cierpienia za kapłanów, z którymi miał się spotkać. Podczas jednej z nauk rekolekcyjnych mówił o matce kapłana.
„Gdy skończyłem – wspominał – chciałem jeszcze pozostać przez chwilę sam w skupieniu, lecz niemal natychmiast pojawił się biskup, administrator apostolski, również uczestnik rekolekcji. I z odmieniona twarzą powiedział: ‘- Don Alvaro czeka przy telefonie’. Alvaro powiedział: ‘Ojcze, babcia nie żyje’ (młodzi wierni Opus Dei nazywali babcią matkę Założyciela).

Wróciłem do kaplicy nie uroniwszy łzy. Od razu zrozumiałem, że Pan, mój Bóg uczynił, co najsłuszniejsze. Potem popłakałem się jak dziecko i będąc z Nim sam na sam, głośno odmawiałem te długą i gorącą modlitwę, która tylekroć wam polecam: ‘fiat, adimpleatur, laudetur… iustissima atque amabilissima voluntas Dei super omnia. Amen. Amen.’ (‘Niech się stanie, niech się spełni, niech będzie pochwalona i wiecznie wysławiana najsprawiedliwsza i najmilsza wola Boża we wszystkim. Amen. Amen’) Odtąd wiedziałem, że Bóg chciał tamtej mojej ofiary jako dowodu miłości do księży  diecezjalnych i że trwa szczególne wstawiennictwo mojej matki za tę pracę”.
 

Materialista w sutannie

„Przychodzącym do mnie w latach trzydziestych studentom i robotnikom mówiłem zawsze – mówił prałat Escriva w 1967 roku – że muszą nauczyć się materializować życie duchowe. Chciałem zażegnać tak częstą wówczas i dziś pokusę podwójnego życia: z jednej strony życie wewnętrzne w łączności z Bogiem, a z drugiej odrębne życie rodzinne, zawodowe, społeczne, pełne małych ziemskich treści.”  Trzeba więc w każdym momencie żyć w sposób konsekwentny z wiarą. A skoro w sprawach doczesnych nie ma dogmatów, należy szanować prawo każdego do własnego zdania.

Nie zawsze było to przez chrześcijan dobrze rozumiane. Gdy po zakończeniu wojny domowej w Hiszpanii często dochodziło do ostentacyjnego okazywania swej przynależności do Kościoła, założyciel Opus Dei ostrzegał: „chrześcijaninowi nie przyjdzie nigdy na myśl uważać lub twierdzić, że oto zstępuje ze świątyni na świat jako reprezentant Kościoła oraz, iż proponowane przez niego rozwiązania są jedynymi katolickimi rozwiązaniami. Tak być nie może moje dzieci! To byłby klerykalizm albo katolicyzm oficjalny, czy jak to chcecie nazwać. Tak czy owak, jest to dokonywanie gwałtu na naturalnym porządku rzeczy.”

Któregoś dnia pewien kardynał pogratulował księdzu Escriva, ponieważ jeden z członków Opus Dei został mianowany ministrem w swoim kraju. Założyciel Opus Dei zareagował natychmiast: „Co mnie to obchodzi, że został ministrem. To dotyczy jego życia zawodowego i politycznego. Mnie interesuje to, aby stawał się w tej pracy świętym. Zresztą wszystko mi jedno, czy jest on ministrem czy śmieciarzem – byle zdobył świętość w swojej pracy”.

Za czasów generała Franco członkowie Opus Dei znajdowali się w różnych ugrupowaniach politycznych hiszpańskich. Jeden z nich – Rafael Calvo Serer – był szefem opozycyjnej wobec reżimu gazety Madrid. Gen. Franco wydał polecenie zamknięcia pisma i wysadzenia w powietrze jego siedziby a redaktor poszedł na wygnanie zagranicę. Reakcja reżimu wobec Calvo Serer była bardzo ostra. Mówiono o nim pogardliwie, że nie ma nawet swojej rodziny, gdyż jako numerariusz Opus Dei żył w celibacie. Gdy ksiądz Josemaria dowiedział się o tym  wyruszył z Rzymu do Hiszpanii. Nie prosząc nawet o audiencję udał się do Franco i w bardzo ostrych słowach zwrócił się do generała, mówiąc do niego per „ty”: „To ty nie masz rodziny – usłyszał najważniejszy wówczas człowiek w Hiszpanii – Rafael ma rodzinę, moją rodzinę, którą jest Opus Dei.” I Franco przeprosił.


                                         X                  x                        x      


„Bruzda”, 313: „Jakże smutną rzeczą jest posiadanie totalistycznej mentalności i brak zrozumienia dla wolności pozostałych obywateli w sprawach, które Bóg pozostawił osądowi ludzi.”

Zacząć może każdy – wytrwać tylko święty

Od 1946 roku Założyciel Opus Dei mieszkał w Rzymie. Tu, w dzielnicy Parioli, przez wiele lat budowano siedzibę centralną Dzieła. Ks. Escriva nalegał, by pracownicy dobrze wykonywali swoje obowiązki. W głównej kaplicy tego domu robotnicy ułożyli na podłodze inkrustację z różnych typów marmuru. Mimo kilku, ich zdaniem, niewielkich usterek swą pracę uważali za skończoną. Innego zdania był ksiądz Escriva, który kazał wszystko zdemontować mówiąc, że nie zostało to zrobione dobrze. „Mógłbym to wybaczyć i zostawić – dodał – ale wtedy, za każdym razem, gdy będę w tej kaplicy, ja lub ktoś z moich następców, widać będzie to partactwo. I wtedy nie będziemy się mogli dobrze modlić”.   

Villa Tevere była jego domem aż do 1975 roku. 19 marca w uroczystość świętego Józefa modlił się głośno: „Panie nie mogę już nic więcej uczynić, a mimo to muszę być silny dla moich dzieci. Nie widzę dalej niż na trzy metry a muszę patrzeć w przyszłość, aby wytyczać drogę dla moich dzieci. Pomóż mi: pozwól mi patrzeć Twoimi oczami mój drogi Chrystusie, Jezusie mojej Miłości”.

Często wtedy powtarzał akt strzelisty, który towarzyszył mu w latach dwudziestych: „Domine ut videam” („Panie, abym przejrzał”). A były powody do obaw. Niespełna miesiąc wcześniej mówił do członków Opus Dei:

„Kiedy zostałem księdzem, Kościół Boży wydawał się potężny jak skała, bez jednej szczeliny. Od razu widać było z zewnątrz jedność i cudowna potęgę bryły. Kiedy dziś nań patrzymy ludzkimi oczyma, przypomina zrujnowaną budowlę, rozpadającą się kupę piachu, kopaną, rozwłóczoną i niszczoną… Papież powiedział raz, że Kościół niszczy się sam. Mocne, straszne słowa! Ale do tego nie może dojść, bo Jezus obiecał, że Duch Święty czuwać będzie zawsze aż po kres wieków”.

W tych latach w wielu krajach Europy i w Ameryce  dramatycznie spadły praktyki wśród katolików, kościoły pustoszały a wielu kapłanów zrzucało sutanny i opuszczało swój stan.   

26 czerwca w dniu swojej śmierci Założyciel widział się z dwoma wiernymi Opus Dei, którzy mieli spotkać lekarza, będącego osobistym przyjacielem Papieża Pawła VI. I choć nigdy nie używał podobnej drogi, to akurat tego dnia przekazał im wiadomość dla Ojca Świętego: „Powiedzcie mu, że każdego dnia od lat ofiaruję Mszę Świętą za Kościół i za Papieża. Dziś za Papieża ofiarowałem swoje życie”.
Kilka minut przed dwunastą w południe wrócił do Villa Tevere i – jak to miał w zwyczaju – pierwsze kroki skierował do kaplicy, aby pozdrowić Jezusa w Tabernakulum. „Potem – wspominał biskup Alvaro del Portillo – poszliśmy na górę do pokoju, w którym pracował a w kilka sekund po przekroczeniu progu zawołał towarzyszącego mu księdza i upadł na podłogę”. W pokoju znajdował się wizerunek Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe na który patrzył zawsze, ile razy tam wchodził. Zanim upadł spojrzał na niego raz jeszcze.

Ut sit

W momencie śmierci księdza Escriva Opus Dei liczyło przeszło 50.000 wiernych mieszkających na pięciu kontynentach. Do kapłaństwa doprowadził on  prawie 1.000 spośród swych synów duchowych..

Siedem lat później, w 1982 roku papież Jan Paweł II ustanowił prałaturę personalną Świętego Krzyża i Opus Dei. Konstytucja apostolska ustanawiająca prałaturę rozpoczynała się od słów „Ut sit”  tak często wypowiadanych przez księdza Escriva wówczas, gdy w latach dwudziestych modlił się, aby Bóg powiedział mu czego on dniego oczekuje.

Minęło kolejne 10 lat. 17 maja 1992 roku na Placu sw. Piotra w Watykanie zgromadziło się 300 tysięcy wiernych, którzy przybyli tutaj aby uczestniczyć w beatyfikacji założyciela Opus Dei. Ojciec Święty mówił wówczas:

„Życie duchowe i apostolskie nowego błogosławionego było oparte na świadomości czerpanej z wiary, że jest synem Boga w Chrystusie. (…)

Z nadprzyrodzoną intuicją błogosławiony Josemaria głosił niestrudzenie prawdę o powszechnym powołaniu do świętości i apostolatu. Chrystus wzywa wszystkich, by się uświęcali w rzeczywistości dnia codziennego; dlatego także praca jest środkiem osobistego uświęcenia i apostolatu, kiedy się żyje w jedności z Jezusem Chrystusem, ponieważ Syn Boży poprzez wcielenie zjednoczył się w pewien sposób z całą rzeczywistością człowieka i z całym stworzeniem. W społeczeństwie, w którym niepohamowane dążenie do posiadania przedmiotów materialnych czyni z nich bożyszcza i przyczynę oddalenia się od Boga, nowy błogosławiony przypomina nam, że te same rzeczywistości, stworzone przez Boga i ludzki geniusz – jeśli są godziwie wykorzystywane, tak by przynosiły chwałę Bogu i służyły braciom – mogą być drogą wiodącą do spotkania z Chrystusem.”