Prymas Wyszyński był doskonale świadom faktu, że ludzie, którzy go skrzywdzili nie są złem, ale ofiarami zła. I wiedział również, że walka nie toczy się z nimi, ale z przeciwnikiem znacznie potężniejszym, który atakuje nie tylko od zewnątrz lecz – co bardziej niebezpieczne – od wewnątrz.

Gdy na początku 1949 roku arcybiskup Stefan Wyszyński obejmował archidiecezje gnieźnieńską i warszawską, Polska wkraczała w okres, który do historii przeszedł pod nazwą stalinizmu. Po sfałszowanych wyborach (1947), rozbiciu podziemia niepodległościowego i zjednoczeniu PPS i PPR (1948) na celowniku władzy stawał Kościół – ostatnia przeszkoda na drodze do przejęcia rządu nad duszami Polaków.

Kościół miał bogate doświadczenie prześladowań i zastępy męczenników, którzy dowiedli, że są gotowi cierpieć za wiarę aż do oddania wolności i życia. Tą drogą poszli współcześni Stefanowi Wyszyńskiemu jego odpowiednicy na Węgrzech (József Mindszenty) czy w Chorwacji (Alojzije Stepinac).

Tymczasem Prymas podjął próbę, która – przynajmniej pozornie – wiodła w innym kierunku. Zaczął pertraktować z wrogiem wiary. Mimo szykan i ewidentnych niesprawiedliwości parł do podpisania porozumienia z tymi, których celem było zniszczenie Kościoła.

Ostatecznie zostało ono zawarte w roku 1950. Wówczas zapytano Prymasa, czy należy negocjować z diabłem. „Z diabłem nie, ale z człowiekiem tak” – odpowiedział.

W prześladowcach Prymas Wyszyński widział raczej ich słabość oraz moc Boga, który potrafi posłużyć się nawet swoimi wrogami dla realizacji zbawczych zamierzeń.

Ten człowiek, a raczej ci ludzie, z którymi rozmawiał mieli jasno określony cel – wykorzenić wiarę katolicką z narodu. Jednak Prymas rozmawiał odmawiając utożsamienia swoich wrogów z duchowym wrogiem Boga. Trzy lata później było jasne, że o żadnym porozumieniu mowy być nie może. Komuniści ogłosili dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych i tym samym przekroczyli Rubikon. Wtedy biskupi oświadczyli „Non possumus” (Nie możemy dalej się cofnąć). Za tym przyszło aresztowanie Stefana Wyszyńskiego.

W filmie „Prymas. Trzy lata z tysiąca” pokazana jest scena podjęcia tej decyzji przez Bolesława Bieruta. Mówi on do swoich współpracowników: „Idziemy po duszę tego narodu”. Był to punkt przełomowy, w którym walka ludzka – polityczna, ideologiczna, kulturowa – ujawniła swoje prawdziwe oblicze. Była to walka duchowa.

„Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” – pisze św. Paweł w Liście do Efezjan. Prymas Wyszyński był doskonale świadom faktu, że ludzie, którzy go skrzywdzili nie są złem, ale ofiarami zła. I wiedział również, że walka nie toczy się z nimi, ale z przeciwnikiem znacznie potężniejszym, który atakuje nie tylko od zewnątrz lecz – co bardziej niebezpieczne – od wewnątrz. Zaś w prześladowcach widział raczej ich słabość oraz moc Boga, który potrafi posłużyć się nawet swoimi wrogami dla realizacji zbawczych zamierzeń.

Przyjdą ludzie, którzy odrzucą nienawiść i zrozumieją nienawidzonego Boga. Prześladowcy Boga pracują dla Jego chwały.

Jak miłować ludzi, którzy przejawiają nienawiść do drugiego człowieka?

Dziwna to jest sprawa z tymi Herodami – napisał w Stoczku 6 stycznia 1954 roku – Gdy przesadzą w swej nienawiści, stają się apostołami sprawy, którą zwalczają. Herod pierwszy uwierzył w „Króla Żydowskiego”. Zrobił Mu potężną propagandę w całej Jerozolimie. Wysłał do Betlejem naprzód Mędrców. Zasadził do Ksiąg Proroczych uczonych w Piśmie, aby zbadali dobrze, gdzie miał narodzić się Chrystus. Potwierdzili oni nowinę Mędrców. Świat stanął na nogi. Jeszcze Jezus „niemowlęciem”, a już świat herodiański drży. Co będzie, gdy Chrystus urośnie! Jednak nie trzeba wyrzekać się tych apostołów nienawiści, którzy szukają Boga z nienawiścią w sercu i wszystkim głoszą swoją nienawiść. W nienawiści jest wiara, jest lęk, jest uznanie mocy, jest obawa przed wpływami. Przyjdą ludzie, którzy odrzucą nienawiść i zrozumieją nienawidzonego Boga. Prześladowcy Boga pracują dla Jego chwały. Niewiara ma swój sens: nie tylko w tym, że ujawnia słabsze mózgi o nędznej pojemności, niezdolne ogarnąć Boga, ale przede wszystkim w tym, że jest zachętą do wysiłku myślowego, do szukania Prawdy, do wnikliwości, niepokoju. Zdumiewająca rzecz, ilu szatanów wyznawało swą wiarę w Bóstwo Chrystusa (Łk 4,33-41). Chrystus kazał im milczeć, lecz oni nie mogli milczeć: musieli głosić „Świętego Bożego”.

Ilu szatanów, podniecając nienawiść w sercach ludzkich do Boga, nauczyło ludzi wierzyć w Boga!

Co zatem jest pierwszym warunkiem skutecznej walki z szatanem?

To siła wiary otwiera myśli i kształtuje je w potężny głos. To oczywistość, której nie tylko nie można zaprzeczyć, ale nie można jej w sobie utrzymać. Ilu ludziom oczywistość wiary tłoczy do ust wyznanie. Ale z człowiekiem bywa nieraz gorzej, niż z szatanem. Bo konwenans, pycha, przesąd – mogą zamknąć usta wyznaniu. Ilu szatanów, podniecając nienawiść w sercach ludzkich do Boga, nauczyło ludzi wierzyć w Boga! Ile krwawych prześladowań Kościoła otwierało oczy ludziom na potęgę Kościoła! Uznali to zwłaszcza pisarze, którzy całe życie strawili na pisaniu bluźnierstw. Gorzej było z szatanami w mundurach, bo tu spotyka się najwięcej ludzi głupich, a tych nawet szatan rozumu nie może nauczyć. Głupota jest najwierniejszym sprzymierzeńcem niewiary. Ale prawdziwy szatan, to mądry duch, który wie, że Jezus jest Chrystusem (Łk 4,41), Synem Bożym.

Czasem wydaje się, że zło jest wszechwładne, a człowiek jest wobec niego bezradny. Jak modlić się w takiej chwili?

Choćbym się ujrzał na dnie piekieł w obliczu szatana, królującego w całej chwale swojej i potędze nieludzkiej, to jeszcze Królem mego serca będziesz Ty, Chryste, ubiczowany, sponiewierany i ukrzyżowany. Twoje wzgardzone Królestwo stawiam sobie wyżej, gdy je dziś rozważam, niż największą chwałę królestwa ciemności. Gdybym miał dziś wybrać drogi życia mego na nowo, wybrałbym z najwspanialszych bram tę, która prowadzi do kapłaństwa, choćbym w głębi tej drogi widział przygotowaną dla siebie gilotynę. Gdybym miał do wyboru: posiąść na własność bibliotekę Muzeum Brytyjskiego, czy też jeden mszalik, wybrałbym mszalik. Gdybym miał nadzieję odzyskania wolności za cenę najdrobniejszego upokorzenia Kościoła, wybrałbym dozgonną niewolę. Wierzę w żywot wieczny, a więc w życie, które się tylko odmienia, a nie ustaje; mam przeto wiele czasu i wiele cierpliwości.

Wielką jest łaską, że Chrystus dał poznać na sobie, jakimi metodami posługuje się kusiciel, jakie są jego kusicielskie chwyty.

Ewangelia mówi o wyprowadzeniu Jezusa na pustynię, gdzie po czterdziestodniowym poście był on kuszony przez diabła. Ksiądz Prymas też został wyprowadzony na swoistą pustynię, którą było trzyletnie więzienie. Czy ta analogia dotyczy także pokusy?

Nieustannie wraca nam tragiczna scena z Wielkiego Kuszenia Syna Człowieczego. Do dziś dnia powtarza się w dziejach człowieczeństwa, w życiu Kościoła Chrystusowego, w duszy każdego chrześcijanina. Wielką jest łaską, że Chrystus dał poznać na sobie, jakimi metodami posługuje się kusiciel, jakie są jego kusicielskie chwyty. Czyż nie widzę w sobie, jak wrażliwy jestem na pokusę „chleba”, na pokusę łatwizny życiowej, na pokusę „świętego spokoju”. Czyż nie dobrze podpatrzył kusiciel moje słabości? Jeślim nie uległ tym pokusom dotąd, to wcale nie znaczy, żem już bezpieczny. Jeślim wytrwał, to czy nie dlatego, że Bóg walczył za mnie?

Tę walkę wielu ludzi przegrało i nadal przegrywa. Dlaczego?

Walka dziś toczona z Kościołem zwycięża w wielu ludziach właśnie dlatego, że pieką sobie chleby z kamieni, rzuconych Kościołowi pod nogi; że pozwalają się nosić na rękach złym duchom

Walka dziś toczona z Kościołem zwycięża w wielu ludziach właśnie dlatego, że pieką sobie chleby z kamieni, rzuconych Kościołowi pod nogi; że pozwalają się nosić na rękach złym duchom, że nieustannie padają plackiem na twarz, bijąc służalcze hołdy wszystkim kusicielom. To są współcześni katolicy „postępowi”. W czym? „Postępowi” w złu! Czynią nieustanny postęp w uległości wszystkim, coraz słabszym pokusom. – Czy mam się z nich gorszyć? Nie – raczej mam mądrzeć, abym sam nie był kuszony „od diabła”. – By mnie uratować przed pokusą, Duch Boży zaprowadził mnie na tę puszczę. Ale i tu nie jestem wolny od pokus: są to walki z sobą, aby już nie myśleć, że mogą być inne drogi niż te, którymi prowadzi mnie Duch Boży.

To naturalne, że będąc w więzieniu Ksiądz Prymas nie godził się z tym. Przecież chciał wrócić do diecezji, do pracy wśród ludzi. Musiało to być szczególnie dokuczliwe w okresach, gdy liturgia ma większą intensywność, a naturalne miejsce biskupa jest w jego katedrze…

[To] jedna z „najświętszych” pokus! (…). Kto moim dzieciom otworzy oczy na te cuda myśli Bożej, patrzące z liturgii Kościoła? Wszak łaskę stanu dla moich dzieci mam przede wszystkim ja! I obowiązek, i zrozumienie, i gotowość… I to wszystko ma ucichnąć, zmilknąć, nie dojść do głosu, chociaż w duszy kipi? Oby moje „kamienie” stały się chlebem! Ojcze – dla nich! „Rzuć się na dół!” Już teraz!… Boże Niezbadany! (…) Ojcze! Daj moc zwyciężyć i tę pokusę – najświętszą pokusę „służenia Tobie coram populo” [wobec ludu – publicznie]. Czyż nie są większą chwałą Twoją „święte wyrzeczenia”, pozorna bezcelowość takiego życia, wydanie na łup Twej woli najszlachetniejszych porywów, ukrzyżowanie swej gorliwości, poddanie swego zapału pasterskiego Twojej rozrzutności?… Mam ucichnąć raz jeszcze; mam zamknąć usta, skrępować wolę, uwiązać swe popędy kapłańskie. Przecież „święte” bardziej się należy Tobie niż grzeszne! Zdradzam siebie, dla Ciebie!

Bóg, który jest Miłością, spieszy natychmiast z pomocą i pociechą. Obiecuje im Odkupienie. Przyjdzie ono przez Niewiastę.

Ksiądz Prymas po osadzeniu w więzieniu musiał się konfrontować z wieloma pokusami: nienawiści wobec prześladowców, oddania się przygnębiającym myślom, zabiegania o znalezienie sposobu uwolnienia, wreszcie – smutku z powodu oderwania od swojej służby i ludzi, do których został posłany. W tej sytuacji szuka sprzymierzeńca i znajduje go w Maryi, której oddaje się w niewolę 8 grudnia 1953 roku. Dlaczego Matka Jezusa jest takim skutecznym wsparciem w walce z szatanem?

Cofnijmy się do zdarzenia, jakie miało miejsce jeszcze w raju. Oto pierwsi rodzice strapieni są swą słabością, niedolą i upadkiem. Zda się, iż znikąd nie ma dla nich ratunku. Ale Bóg, który jest Miłością, spieszy natychmiast z pomocą i pociechą. Obiecuje im Odkupienie. Przyjdzie ono przez Niewiastę. Jej błogosławiony Owoc, Jej Syn, zetrze głowę węża – szatana, chociaż ten będzie nieustannie czyhał na Jej stopę. Wprawdzie daleko do tej chwili, ale już jest nadzieja, że przez błogosławiony Owoc żywota Niewiasty, przyjdzie światu zbawienie. Jeszcze Jej nie znają, ale wiedzą, do kogo się uciekać w potrzebie, do kogo kierować swoje modlitwy i tęsknoty. Tak też czynili prorocy w długim okresie oczekiwania na przyjście Zbawiciela.