Jak rozeznać wolę Bożą w moim życiu? Dla Stefana Wyszyńskiego „tak” Maryi niewątpliwie było wzorem do naśladowania. Później wiele razy miał odpowiadać TAK Bogu i nie były to odpowiedzi łatwe.

„Pamiętajcie, że najcięższym grzechem, jaki popełniłem w życiu, było to, że nie od razu zgodziłem się z wolą papieża, gdy kardynał Hlond zwiastował mi objęcie biskupstwa w LublinieNie mogę sobie tego darować, gdyż myślałem wtedy o sobie, a nie o tym, że Bóg jest mocny w mojej słabości.”

Słowa te wypowiedział Prymas Wyszyński 25 marca 1981 roku podczas pobytu w Choszczówce, gdzie przyjechał na krótki wypoczynek. Świadkiem tego niezwykłego wyznania była zmarła przed czterema laty Barbara Dembińska. Kardynał Wyszyński wspominał wówczas dzień 25 marca 1946 roku, kiedy usłyszał od Prymasa Augusta Hlonda, że Pius XII powołał go na biskupa lubelskiego. Nominacja była dla niego szokiem, poprosił więc o jeden dzień do namysłu. Wydawałoby się to zupełnie naturalne, a jednak z perspektywy całego życia Prymas patrzył na tamtą decyzję w kategoriach grzechu. Dlaczego? Częściowe wyjaśnienie znajdujemy w jego własnych słowach:  myślałem wtedy o sobie, a nie o tym, że Bóg jest mocny w mojej słabości. Warto też zauważyć, że 25 marca był w życiu Prymasa ważną datą także ze względu na jego pobożność maryjną. Na 9 miesięcy przed Bożym Narodzeniem Kościół świętuje bowiem Zwiastowanie – dzień, w którym archanioł Gabriel obwieścił Maryi wolę Boga: „Oto poczniesz i porodzisz syna”. Wówczas – po Jej zgodzie – począł się Jezus Chrystus.

Zwiastowanie jest pierwszym obrazem doskonałego posłuszeństwa woli Bożej w Nowym Testamencie, a roztropna lecz bezzwłoczna odpowiedź Maryi niewątpliwie była wzorem do naśladowania dla Stefana Wyszyńskiego. Później wiele razy miał odpowiadać TAK Bogu i nie były to odpowiedzi łatwe. Jednak Prymas w tym, co go spotyka rozpoznawał rękę Boga. Widać to szczególnie w jego refleksjach po uwięzieniu. Tak opisuje on w „Zapiskach więziennych” pierwsze wrażenia z miejsca odosobnienia w Rywałdzie po tym jak opuścili go funkcjonariusze UB.

Zostałem sam. Na ścianie, nad łóżkiem, wisi obraz z podpisem: „Matko Boża Rywałdzka, pociesz strapionych”. To był pierwszy głos przyjazny, który wywołał wielką radość. Przecież stało się to, czym tyle razy mi grożono: pro nomine Jesu contumelias pat ( tłum. Stałem się godny cierpieć dla Imienia Jezusowego). Lękałem się, że już nie będę miał udziału w tym zaszczycie, którego doznali wszyscy moi koledzy z ławy seminaryjnej. Wszyscy oni przeszli przez obozy koncentracyjne i więzienia. Większość z nich oddała tam swe życie; kilku wróciło w stanie inwalidów, jeden umarł po odbyciu więzienia polskiego.

Czy Ksiądz Prymas spodziewał się co go spotka?

Wypełniła się w części zapowiedź, którą w roku 1920 na wiosnę dał nam profesor liturgiki i dyrektor Seminarium Niższego we Włocławku, ks. Antoni Bogdański. Niezapomniany ten człowiek podczas pewnego wykładu liturgii powiedział: „Przyjdzie czas, gdy przejdziecie przez takie udręki, o jakich człowiek naszego wieku nawet myśleć nie umie. Wielu kapłanom wbijać będą gwoździe w tonsury, wielu z nich przejdzie przez więzienie.” Niewielu z moich kolegów zapamiętało te słowa. Zapadły mi one głębo­ko w duszę. Gdy w roku 1939 odwiedzałem ks. Bogdańskiego w Skulsku, na łożu śmierci, pamiętałem o nich. Kazał mi wtedy gotować się do ciężkiej i odpowiedzialnej drogi, która w życiu kapłańskim mnie czeka. Oczy tego płonącego człowieka patrzyły z głębi zapaści niezwykłym światłem. Na pierwszym zjeździe koleżeńskim, po wojnie, przypomniałem kolegom te słowa; ci, co pozostali, nie robili wrażenia, by je zapamiętali.

Jak Ksiądz Prymas przyjął pozbawienie go wolności?

Mój brat [Tadeusz] odsiedział obozy i więzienia: sowieckie, niemieckie i polskie. Większość księży i biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo właściwego; nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza „przyjacielem”. Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają i byli dla mnie dość grzeczni. Oni mi przecież pomagają do dzieła, którego nieuchronność od dawna była oczywista dla wszystkich. Muszę docenić to wszystko, co mnie od tych ludzi spotyka.

Ksiądz Prymas obejmował swój urząd w apogeum stalinizmu, gdy jasne było, że chrześcijanie muszą się liczyć z prześladowaniami. Co w tym czasie pasterz Kościoła w Polsce rozpoznawał jako wolę Bożą dla swoich działań?

Od początku swej pracy stałem (…) na stanowis­ku, że Kościół polski zbyt wiele oddał już krwi w niemieckich obozach koncentracyjnych, by mógł nierozważnie szafować krwią pozostałych kapłanów. Męczeństwo jest, niewątpliwie, wysoce zaszczytne, ale Bóg prowadzi Kościół nie tylko drogą nadzwyczajną – męczeństwa, ale i zwyczajną – pracy apostolskiej. Owszem, byłem zdania, że dziś nam potrzeba innego rodzaju męczeństwa – męczeństwa pracy, a nie krwi. (…)

Do Warszawy przybyłem z zarysem programu; nie był to program do końca wyraźny. Nie byłem jednak daleki od rozpoczęcia pracy od wizyty u Prezydenta Rzeczypospolitej. Sposób, w jaki potraktowano mnie zaraz w początkach, szykany czynione przez policję w czasie ingresu do Gniezna, zachowanie się prasy itp. – doradzały mi zająć postawę wyczekującą.

(…) Do kół kierowniczych Episkopatu należało tak prowadzić sprawy Kościoła „w polskiej rzeczywistości”, by oszczędzić mu nowych strat.

Ten motyw musiał niewątpliwie znajdować się u podstaw zawarcia przez Episkopat „Porozumienia” z rządem komunistycznym. W Watykanie krok ten spotkał się z niezrozumieniem. Komuniści z kolei wykorzystywali ten dokument do dalszego nękania Kościoła. Czy podpisanie Porozumienia było rzeczywiście wolą Bożą?

Wydało mi się, że ułożenie kilku punktów tego m[odus] v[ivendi] jest możliwe i niezbędne, jeśli Kościół nie ma stanąć w obliczu nowego, może przyspieszonego i drastycznego w formach wyniszczenia.

Porozumienie zostało podpisane w roku 1950. Przez te trzy lata rząd nieustannie je łamał. Czy konieczne było jego podpisanie?

Wierzyłem, że ułożenie stosunków jest konieczne, podobnie jak nieunikniony jest fakt współistnienia narodu o światopoglądzie katolickim z materializmem upaństwowionym. Można było przestrzegać, że stanowisko nie jest równe, bo gdy my stajemy do obrad ze względów zasadniczych, druga strona politykuje, prowadzi grę taktyczną, dąży do „skompromitowania Kościoła” – jak często mówiono w kołach społecznej opozycji. Nawet gdy się przyjmie pod uwagę częste zapewnienia rządowych członków Komisji Mieszanej, obradującej nad „Porozumieniem”, że kierują się wolą dochowania paktów – to jeszcze można było przyznać jakąś rację ostrożnym, że postawa obydwu stron jest nierówna. Ale właśnie wychodząc z tych założeń zasadniczych nauki Kościoła, nie można było powiedzieć: nie chcemy porozumienia, bo Kościół zawsze chce porozumienia, nawet wtedy, gdy trzeba czynić ustępstwa – jak o tym świadczy historia konkordatów.

Trzy lata po podpisaniu Porozumienia Ksiądz Prymas został aresztowany. Jak w tych okolicznościach więzień rozpoznaje wolę Bożą?

Postanawiam sobie tak urządzić czas, aby zostawić jak najmniej swobody myślom dociekliwym. I dlatego (…), rozpocząłem lekturę kilku książek, na zmianę, by rozmaitość tematu chroniła od znużenia. (…) Lekturę przerywam odmawianiem godzin kanonicznych mniejszych, by w ten sposób pracę łączyć z modlitwą. Brewiarz odmawiam chodząc po swoim niewielkim pokoju, by brak powietrza uzupełnić ruchem. Wieczorem, gdy się już robi ciemno – a mamy brak światła – odmawiam różaniec, wędrując po pokoju. Modlę się wiele do mej szczególnej Patronki, Matki Bożej Jasnogórskiej, za obydwie moje archidiecezje, księży biskupów i moich domowników.

Bliskie Księdzu Prymasowi osoby – rodzina (szczególnie ojciec) i współpracownicy pragnęli uwolnienia więźnia i na pewno się o to modlili. Bywa tak, że modlimy się gorliwie o coś, a to nie przychodzi. Jak w takiej sytuacji rozpoznać wolę Bożą?

Lękam się o ludzi, którzy bardzo wierzą w skuteczność modlitwy, by nie chcieli zbyt szybkich rezultatów swej modlitwy, by w razie zwłoki z odpowiedzią Bożą nie ustali.

Rzecz szczególna, jak blisko „niezachwianej wiary” krąży lęk. Człowiek, który mocno wierzy, tak bardzo wszystkiego się spodziewa rychło od Boga, że każda zwłoka wywołuje niepokój. Nie jest to niewiara, ale „zaskoczenie” na punkcie konfliktu: „Potęga – Dobroć Boża”. Lękam się o ludzi, którzy bardzo wierzą w skuteczność modlitwy, by nie chcieli zbyt szybkich rezultatów swej modlitwy, by w razie zwłoki z odpowiedzią Bożą nie ustali. Wiem od początku, że „moja sprawa” wymaga czasu i cierpliwości, że będzie trwała długo. Jest Bogu potrzebna: jest nie tyle sprawą „moją”, ile sprawą Kościoła. A takie sprawy trwają długo.

Coraz wyraźniej widzę, że miejscem najwłaściwszym na obecny moment bytowania Kościoła jest dla mnie więzienie – czytamy w Zapiskach Prymasa– Czy to znaczy, że Bóg, którego nazywamy dobrym Ojcem chciał cierpienia swojego kapłana i biskupa?

Raz po raz dochodziły do mnie głosy ze strony ludzi badających nurty społecznych myśli, że to społeczeństwo nie zawsze jest dostatecznie zorientowane w taktyce „politycznej” Episkopatu. (…) Mówiono o tym, że Kościół zabezpiecza się sam „jak może”; że biskupi niedostatecznie bronią księży. (…)

Proces bp. Kaczmarka był przyjęty wprawdzie przez opinię nieufnie; reżyserowie i tym razem przesadzili. (…) Jednak koszmar [tej] sprawy (…) nadal ciążył nade mną.

Wydało mi się, że to nie wszystko, że dla utrzymania autorytetu moralnego Episkopatu Polski musi się stać coś więcej. – I tu właśnie przyszedł mi z pomocą sam Rząd. Stało się! – Jestem „w więzieniu”. To jest odpowiedź Episkopatu na sprawę bp. Kaczmarka. Biorąc rzecz z punktu „politycznej racji stanu”, Rząd nie mógł popełnić większego błędu, jak dopuszczenie do bliskiego następstwa tych dwóch faktów: proces biskupa Kaczmarka i moje wywiezienie. Bo zestawienie tych dwóch faktów jest bardzo wymowne.

We wszystkim więc, co człowieka w życiu spotyka, trzeba dopatrzeć się śladów tej Bożej miłości. Wtedy wstępuje radość do duszy, która może całkowicie zaufać kierowniczej Mądrości Bożej.

Gdyby w 1946 roku ksiądz Stefan Wyszyński nie zgodził się na biskupstwo lubelskie, to pewnie by nie zostałby Prymasem Polski i nie trafiłby do więzienia. Czy warto było zostać biskupem?

Niczego nie uczyniłem w życiu swoim, by do tego wyniesienia dojść. Bóg działał sam: On wybierał, On posyłał, On wymagał. Widzę to w sobie bardzo jasno. (…) Bóg nieskończenie miłujący dzieła swoje, wszystko czyni według swej natury. We wszystkim więc, co człowieka w życiu spotyka, trzeba dopatrzeć się śladów tej Bożej miłości. Wtedy wstępuje radość do duszy, która może całkowicie zaufać kierowniczej Mądrości Bożej.

Dwa miesiące odosobnienia zaowocowały aktem, który Ksiądz Prymas złożył w Stoczku Warmińskim 8 grudnia 1953 roku. Więzień – ktoś, kto najbardziej na świecie pragnie wolności – uznaje siebie za niewolnika. Czy to też była wola Boża?

Przez trzy tyg[odnie] przygotowywałem duszę swoją na ten dzień. Idąc za wskazaniami bł. Ludwika Marii Grignion de Montfort, zawartymi w książce: O doskonałym nabożeństwie do N[ajświętszej] Maryi Panny – oddałem się (…)  przez ręce mej najlepszej Matki w całkowitą niewolę Chrystusowi Panu. W tym widzę łaskę dnia, że sam Bóg stworzył mi czas na dokonanie tego radosnego dzieła.